Zabijać więcej dzieci, zabijać więcej dzieci – taką mantrę powtarzają sobie chyba codziennie niektórzy z dziennikarzy. Szczególnie dotyczy to „Gazety Wyborczej”, która od dawna włącza się w promowanie mordowania na życzenia. Najnowszym tego dowodem jest wywiad z seryjnym mordercą z Prezlau. Ale wywiad ten jest ciekawy nie tylko dlatego, że doktor opowiada, jak łatwo jest zamordować własne dziecko, ale również dlatego, że dzieli się swoimi i innych przemyśleniami na temat moralności i teologii.
Ale zanim przejdę do przemyśleń, zacznę od faktów. Otóż pan doktor oznajmia, że w dwóch miejscach, w których pracował – w czasach socjalistycznych – mordowano dziennie 20-25 dzieci w instytucie położnictwa i 10-15 w spółdzielni. Niestety teraz tak się nie da, i biedactwa, co chcą zamordować swoje dziecko muszą wyjeżdżać zagranicę, najczęściej do Holandii. Dlaczego tak? Bo tam można zamordować swoje dziecko na życzenie „do 17. lub 21. tygodnia”. Moje najmłodsze dziecko jest jeszcze nieco młodsze, ale jako że jestem normalny nigdy mi do głowy nie przyszło (podobnie jak mojej żonie), żeby je zamordować przez rozerwanie na strzępy czy farmakologię.
Brak morderczych instynktów wynika jednak u mnie zapewne z tego, że jestem debilem. Wniosek taki wyciągnąłem na podstawie dalszej lektury wywiadu z seryjnym zabójcą w lekarskim kitlu (pan doktor oczywiście nie czuje się mordercą, bo aborcja „nie jest jego ulubionym zabiegiem”), który oznajmia, że nauczania Kościoła katolickiego nie przyjmuje, bowiem „to papieże decydują, co jest grzechem”, a przecież pan doktor wie lepiej niż papieże, a nawet niż nauka, kto jest człowiekiem, a kto nie i kogo można bezkarnie rozerwać na strzępy, a kogo nie.
Najmocniejsze kawałki zaczynają się jednak na końcu. Zanim bowiem pan z Prezlau zamorduje dziecko musi odbyć rozmówkę z rodzicami. „Badam pacjentkę przed zabiegiem, zapraszam partnera. Kim pan jest? Czasem kręcą, ale paru się przyznało: 'Jestem księdzem'. Któryś stwierdził: 'Są w życiu sytuacje, że lepiej dokonać aborcji, niż dziecko urodzić'. Przyjąłem też dwie wyemancypowane zakonnice. Może było ich więcej, ale te dały się rozpoznać. Jedna mi wyjaśniła, że dziś to tylko debil wierzy, że tam na górze siedzi staruszek z brodą i patrzy, kogo by ukarać. Ona wierzy w Boga i siłę wyższą, ale w interpretacje biskupów już nie. Jeżeli Bóg dał nam popęd seksualny, to nie po to, aby człowiek go hamował. Podzielam ten pogląd! Każdy ma prawo do seksualności, a jej tłumienie jest złe”…
I właśnie z tego fragmentu wyciągnąłem wniosek, że jestem debilem. Dlaczego? Otóż dlatego, że wierzę, tak jak mnie nauczono na katechezie przed Pierwszą Komunią Świętą, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. Jestem też debilem dlatego, że uznają, że popęd seksualny (podobnie, jak inne popędy) można powstrzymać i hamować. A do tego jestem zdania (tu odnoszę się do innych fragmentów wywiadu), że wierność jest wartością wyższą niż zaspokojenie potrzeb fizjologicznych. Jakby tego było mało mam jedną żonę, nie zdradzam jej także na wyjazdach służbowych, i jakby tego było mało nie zamordowałem nigdy dziecka. Słowem debil.
Ale tak na poważnie: wolę być debilem, niż płatnym zabójcą, mordercą własnych dzieci czy dziwkarzem. Naprawdę wolę!
Inne tematy w dziale Polityka