Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
257
BLOG

Dostrzec bliźniego

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 108

Polskie elity doskonale wiedzą, kogo w naszym kraju można obrażać. I dlatego na głowy protestujących w obronie krzyża już posypały się gromy (i to takie, które gdyby wypowiedziano je na przykład pod adresem organizatorów wcześniejszej o kilkanaście dni homo-parady, zakończyłyby się nie tylko procesami, ale prawdopodobnie i wyrokami). Piotr Śmiłowicz o ludziach broniących krzyża pisze wprost, jako o „grupie psycholi”. Jan Turnau określa ich delikatniej mianem „fanatyków”.Niezawodny w takich sytuacjach Szymon Hołownia oskarża ich zaś o to, że dali się zmanipulować szatanowi, którego naturą jest dzielić. I dalej nie bawi się już w żadne subtelności, ale wprost uznaje obronę krzyża za „starcze chuligaństwo” i „fanatyzm”.

Duchowni wcale nie są łagodniejsi. Biskup Tadeusz Pieronek określił ludzi stojących pod krzyżem„fanatyczną sektą”, „małymi”, „karłowatymi ludźmi”. A psycholog ojciec Jacek Prusak nie cofnął się nawet przed diagnozami psychiatrycznymi. „Opętanie” krzyżem, jakie obserwujemy wśród pikietujących, ma znamiona grupowej paranoi” – napisał na portalu jezuickim Deon.pl.... Więcej cytatów sobie daruję. Ale można je mnożyć, i nie ulega wątpliwości, że będzie ich przybywać.

A wszystkie te wypowiedzi słychać w sytuacji, gdy przez wiele tygodni nikt (ani politycy, ani intelektualiści, ani duchowni) nie miał czasu, by spotkać się i na poważnie porozmawiać z ludźmi, którzy dniami i nocami czuwali pod krzyżem. Zamiast rozmowy proponowano im zaś inwektywy (takie mniej więcej, jak powyżej) i oskarżenia o brak posłuszeństwa hierarchii. I to niestety pokazuje, że nie ma w Polsce miejsca na poważną rozmowę i dialog. Ci, których stygmatyzuje się jako „nierozsądnych”, „nieroztropnych”, są pozbawieni możliwości wypowiedzi, a ich argumenty są natychmiast odrzucane (doskonale widać to w tej chwili, gdy postulat, by w miejsce krzyża postawić tablicę, jest lekceważony prychnięciem: „A skąd wiadomo, że nie będą chcieli większej tablicy”). Takie wykluczenie zaś rodzi agresję, frustracje.

Smutkiem napełnia też postawa części ludzi Kościoła. Ich także zabrakło w miejscu, gdzie były nie tylko realne emocje, ale także wierni, którzy poddani są ich duszpasterskiej opiece. Zamiast pojawić się przed Pałacem Prezydenckim, zamiast spotkać się z ludźmi, porozmawiać z nimi, postarać się zrozumieć ich emocje i argumenty – wybrano wyniosły sposób kontaktowania się z nimi za pomocą mediów i oświadczeń. A część duchownych (vide biskup Tadeusz Pieronek) poszła jeszcze dalej i zaczęła obrzucać ich inwektywami. Wszystko po to zaś, by usłyszeć kilka ciepłych słów od postępowych komentatorów, którzy uznali, że Kościół wreszcie zachował się tak, jak powinien. Tyle, że tak nie uprawia się duszpasterstwa, tak nie walczy się o dusze wiernych, a co najwyżej uprawia się kiepską (bo pod dyktando mediów) politykę.

A jest to tym bardziej smutne, że w ten sposób część – i tak wykluczonych z debaty – ludzi dostrzegło, że wspólnota, która zawsze powinna być z wykluczonymi, pozbawionymi prawa do głosu, opowiada się po stronie mediów i wyklucza wykluczonych ze swoich szeregów(trudno inaczej rozumieć wypowiedzi biskupa Pieronka). Takie wypowiedzi mają konsekwencje. Ludzie, którzy kochają Kościół (może nie zawsze dobrze to wyrażają), zapamiętają te słowa. I będą jeszcze bardziej sfrustrowani i rozgoryczeni. A jedynym zyskiem będzie to, że jakaś część duchownych będzie mogła sobie pofunkcjonować w medialno-politycznym mainstreamie. Tylko, czy naprawdę o to chodzi w byciu pasterzem?

Tego, co się stało, nie da się już odwrócić. Ale wciąż można próbować naprawić to, co zostało zepsute. A droga jest bardzo prosta. Duchowni powinni być tam na placu, nie tylko pod ochroną kordonów policyjnych, ale również wśród wiernych. Rozmawiając z nimi, próbując ich zrozumieć, i modląc się z nimi.

Ale żeby tak zrobić, trzeba w tamtych ludziach dostrzec nie tyle tłum paranoików, fanatyków, małych, karłowatych ludzi, a obywateli, którzy mają prawo do głosu; ludzi, których zdanie (nawet jeśli się z nim nie zgadzamy) też się liczy; i wreszcie bliźnich, którzy są powierzeni opiece duszpasterskiej.To bywa trudne, ale jeśli ktoś nie odważy się tego zrobić, to skutki będą dramatyczne. Emocje będą się zaostrzać, wykluczenie będzie się pogłębiać. I choć media będą miały wciąż nowy materiał, a autorytety argumenty na potwierdzenie swoich przemyśleń, to podział w Polsce będzie się pogłębiał. A Kościół (jako całość) będzie tracił autorytet obrońcy wykluczonych. Czy naprawdę tak musi być? Czy tak bardzo brak nam odważnych, otwartych (rzeczywiście, a nie medialnie) pasterzy? Czy nie ma wiernych świeckich, którzy potrafiliby opowiedzieć się (także oceniając i kiedy trzeba - krytykując) po stronie tych, którym odbiera się inwektywami głos?

Całość tekstu na stronach portalu poświęconegoFronda.pl

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (108)

Inne tematy w dziale Polityka