„Miej miłosierdzie nad nami” – te słowa cisną się na usta, po przeczytaniu informacji z „Gazety Wyborczej” o zdjęciu kar (dość zresztą mało dolegliwych) z arcybiskupa Juliusza Paetza. Informacji, które niestety potwierdziłem w innych źródłach, i które są prawdziwe. Boże Miłosierdzie jest w takich sytuacjach potrzebne szczególnie mocno. Tylko ono może sprawić, że z tego zła zrodzi się dobro. Ale żeby tak było konieczna jest, poza modlitwą, także odwaga nazywania rzeczy po imieniu, nie chowania głowy w piasek i walki o sprawiedliwość.
Od wielu miesięcy Kościół hierarchiczny, także ustami papieża, deklarował odwagę stanięcia w prawdzie, rozliczenia ludzi, którzy krzywdzili najsłabszych, którzy łamali jasne katolickie nauczanie moralne, ale także tych, którzy ich przez lata kryli. Te słowa wielokrotnie cytowałem i wielokrotnie się z nich cieszyłem. Tyle, że w obliczu decyzji (nie wyjaśnionej, niejasnej) Kongregacji ds. Biskupów, słowa te tracą znaczenie. Stają się pustymi deklaracjami, za którymi nie tylko nie idą działania, ale które wręcz zostają sfalsyfikowane przez działania.
I choć oczywiście za decyzje tę nie należy winić Benedykta XVI (coraz mocniej z różnych miejsc słychać, że nie jest on w stanie znaleźć w Kurii Rzymskiej odpowiedniej ilości ludzi, którzy podzielaliby jego wizję Kościoła), to trzeba powiedzieć całkowicie jasno: jeśli ktoś w Kurii Rzymskiej chciał skompromitować papieża, jeśli chciał poddać w wątpliwość wiarygodność Stolicy Apostolskiej – to mu się to udało. Teraz – nie tylko w Polsce – o wiele trudniej będzie przyjmować przeprosiny czy wyrazy żalu za działania ludzi Kościoła. A wrogowie katolicyzmu dostaną broń do ręki, która pozwoli im – nie bez racji – mówić o hipokryzji, o podwójnych standardach i o pustosłowiu. I wiele decyzji odmiennych, całe zaangażowanie Kościoła (a ono przecież jest) zostanie przesłonięte jedną decyzją, którą wydano tylko po to, by kolega (a watykańskie powiązania, o których napisała „Gazeta Wyborcza” są realne) poczuł się lepiej.
Skutki tej decyzji odczuwać będziemy jednak także w Polsce. Ci, którzy przygotowywali najnowszą decyzję, którzy doprowadzili do tego, że afera w ogóle wybuchła powinni mieć świadomość, że to kolejna z całego cyklu działań i wypowiedzi, która może wprowadzić Polskę na drogę Irlandii czy Hiszpanii. Spadek powołań kapłańskich już widać, i nie ma co za niego winić mediów, trzeba szukać przyczyn w życiu wewnętrznym i w braku odwagi świadectwa. Dostrzegalne jest także spadek praktyk wśród ludzi młodych, i ich stopniowe odchodzenie od Kościoła.
Nie ma też, co ukrywać, że taki koniec tej sprawy jest ściśle powiązany z tym, jak ją rozpoczęto i jak nigdy nie doprowadzono jej do końca. Jest on zatem tylko elementem większej, niespecjalnie dobrej sytuacji. prawa poznańska nigdy nie została zakończona. Nikt nigdy nie powiedział jasno, czy arcybiskup był czy nie był winien zarzucanych mu czynów, nie było nigdy jasnych przeprosin, a zamiast tego była nieustająca obecność publiczna byłego metropolity poznańskiego.
Nie wyciągnięto również konsekwencji wobec osób, które przez wiele miesięcy uniemożliwiały załatwienie sprawy, które blokowały dostęp Jana Pawła II do informacji o sytuacji w archidiecezji poznańskiej. Osoby te zresztą pełnią obecnie najważniejsze funkcje w polskim Kościele. Trudno się zatem dziwić, że nie robią – dokładnie tak jak wówczas – nic, by zapobiec kolejnemu skandalowi. I że działają dokładnie tak jak wcześniej, próbując tuszować i topiąc sprawę w bagnie wątpliwości udawać, że nic się nie stało, i że wszystkiemu winne są media, które wtykają nos w nie swoje sprawy.
Takie działanie nie tylko pozbawia wiarygodności, nie tylko sprawia, że słabnie autorytet Kościoła, ale przede wszystkim realnie krzywdzi ofiary arcybiskupa. Młodzi księża (a niekiedy świeccy, bo część z kleryków molestowanych została wyrzucona z seminarium, po tym jak zdecydowała się opowiedzieć o swojej sytuacji) otrzymują jasne świadectwo tego, że sprawiedliwość w relacjach z hierarchą nie istnieję, i że pod maską miłosierdzia (najmocniejszym tego dowodem jest wypowiedź ks. Adama Bonieckiego, który wspomina o konieczność radości z nawróconego grzesznika, nie mówiąc jednak nic o tym, że owego nawrócenia, czy choćby przyznania się do winy – nie było) przemyca się relatywizm moralny, który z chrześcijaństwem, miłosierdziem i wiarą niewiele ma wspólnego.
Nadzieją napełnia natomiast postawa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, który od wielu tygodni próbował nie dopuścić do tego, by ogłosić dekret. Jego odwaga, działanie daje nadzieję na to, że decyzja ta może zostać odwrócona. Aby tak się jednak stało konieczna jest modlitwa i działanie świeckich i duchownych. Różaniec, post, modlitwa i świadectwo solidarności z księdzem arcybiskupem Stanisławem Gądeckim – wydaje się być teraz obowiązkiem katolika. Trzeba nam modlić się i działać wspólnie o to, by to zło, jakim jest ów dekret, przemieniło się w jakieś dobro, by sprawa została wreszcie zakończona, by wyjaśniono wszystko do końca, i by sprawa została załatwiona, a nie zamieciona pod dywan. Modlitwa ta może pomóc Kościołowi, może pomóc Ojcu Świętemu.
Mówiłem o tym także w Rzeczpospolita TV
Inne tematy w dziale Polityka