SLD wraca do korzeni. Nie tylko zaprasza na inaugurację kampanii wyborczej "gienerała" Wojciecha Jarulskiego, ale też postuluje powołanie przez Sejm Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radziekiej (tfu, Fundacji Przyjaźni Polsko-Rosyjskiej). Nowe ciało to miałoby czuwać nad tym, aby tak dobrze zapowiadające się (po 10 kwietnia, jak zauważył kandydat Napieralski) relacje między Polską a Rosją nie zepsuły się.
Nie jest jasne, co takiego przełomowego widział Napieralski w zachowani Rosjan. Ja bowiem widziałem to, co zwykle. Dezinformację (i to od pierwszych minut po katastrofie), krycie swoich, wykorzystywanie tragedii do promowania bliższych sobie polityków? A może chodziło mu o to, że strona rosyjska wciąż nie zabezpieczyła terenu katastrofy, nie przekazała nam czarnych skrzynek, puszcza przecieki ze śledztwa, które mają przykryć ich własne zaniedbania? Nie widać też nic nowego w rytualnych już pohukiwaniach intelektualistów i elit, które wzywają do większego zaufania dla Rosjan i odrzucenia własnych polonocentrycznych fobii...
Wszystkie te rzeczy już były. I na krótko (baardzo krótko, i to tylko w niektórych miejscach) się zmieniły. Tylko przez kilkanaście lat udało się prowadzić politykę w miarę niezależną od Moskwy. A teraz - w imię pojednania - próbuje się nas przekonać, że to było niepotrzebne, że trzeba ufać Rosjanom (a przypominam, że to ci sami KGB-ści, którzy rządzili tym krajem wcześniej), a zamiast zadawać pytania sławić piękno zachowania Rosjan i zapalać świeczki na ich grobach. I oczywiście powołać TPPR (pamiętam je dobrze z czasów szkolnych)! Wtedy Napieralski i jego poplecznicy spod znaku gienerała Jaruzelskiego czuliby się, jak w starym socjalistycznym domu. I w ich przypadku to nawet nie dziwi. Pytanie tylko, dlaczego na taką rolę Polski (no moze bez TPPR-u, ale za to z wieczną ufnością zamiast debaty) godzą się również politycy PO?
Inne tematy w dziale Polityka