Wiem, że jestem złym człowiekiem (i do tego Boską porażką), a moje dzieci są strasznie nieszczęśliwe. Ich indoktrynacja zaczyna się od najwcześniejszych lat życia. Taki na przykład M. (synek) jeszcze nie ma nawet roku, a już wie, że latekst jest obrzydliwy, i że o wiele lepsza jest natura.
Przekonał sie o tym osobiście, gdy moja żona trafiła (na jednodniowy zabieg) do szpitala. Wcześniej przygotowała odciągnięte mleko w pojemnikach, wyparzyliśmy butelki i smoczki. Ja przypomniałem sobie, jak to było karmić dzieci butelką. I wydawało się, że wszystko będzie OK.
Ale nic z tego. Rano M. posilił się mleczkiem mamy. Po wyjeździe Małgosi, dość szybko udało się go spacyfikować (wraz z młodszą siostrą, starsza była w szkole). Po dwóch godzinach snu okazało się jednak, że jest dramatycznie. Młody chciał jeść. Przygotowałem więc butelkę, nakręciłem na nią smoczek. I podałem mu. Pierwszy odruch był właściwy. Pociągnął, raz drugi. Potem spróbował chwycić smoczek, tak jak chwyta się pierś mamy. A gdy zrozumiał, że to guma, to na jego twarzy pojawił się wyraz absolutnego obrzydzenia. Nie zdziwienia, nie zaskoczenia, nawet nie rozpaczy, tylko pełnego obrzydzenia. - Gumę mi dajecie. A gdzie pierś - zdawały się mówić jego oczy.
Speszony odstawiłem butelkę. I nakarmiłem go deserkiem (firmę pominę milczeniem, żeby nie było reklamy). Ale jego mina powiedziała mi wszystko. Szczerze mówiąc byłem nią bardzo mile zaskoczony. Taki mały (siedem miesięcy), a taki mądry, że już wie, że nie ma jak natura bez pośrednictwa gumowych gadżetów. Katolicka indoktrynacja przynosi efekty :-) Oby tylko tak zostało!
Inne tematy w dziale Polityka