Krzysztof Kłopotowski postanowił polemizować z moimi poglądami. Jego święte prawo. Problem polega tylko na tym, że w polemice popełnia on kilka zasadniczych błędów. Nie rozumie, czym jest chrześcijańska miłość bliźniego, nie zna źródeł chrześcijańskiej nauki o homoseksualizmie, a także nie rozumie, że nie wynika ona ze społecznych uwarunkowań, a zakotwiczona jest w antropologii, rozumieniu człowieka. Tekst Kłopotowskiego pokazuje również, że niewielką ma on wiedzę na temat samej sprawy.
I.
Zacznijmy od początku, czyli od zarzutu najpoważniejszego, a mianowicie braku miłości bliźniego. Istotą tego zarzutu jest uznanie (nie przedstawione, ale obecne w całym tekście), że miłość bliźniego oznacza akceptację wszystkich jego działań, i odrzucenie prawa do potępiania (także w ostrych słowach) zła czy grzechu. Ale na takie rozumienie miłości bliźniego nie może być zgody, choćby dlatego, że jest ona całkowicie niezgodna z Ewangelią. Jezus w bardzo ostrych słowach piętnuje niekiedy postępowanie niezgodne z nauczaniem Biblii czy niemoralne. Ale nie czyni tego po to, by kogoś potępić, ale by go zbawić. Porzucenie grzechu, pokuta i żal za grzechy są warunkiem powrotu do Boga.
Jeśli zatem kochamy homoseksualistów - to naszym celem powinno być nie tyle utwierdzanie ich w ich grzechu, ile wielkie wezwanie do nawrócenia (czyli porzucenia praktyk homoseksualnych) i walki z grzesznymi pragnieniami. A powód jest dość oczywisty, a przypomnieli o nim w minionych tygodniach biskupi, aktywny homoseksualista, który nie żałuje swoich grzechów i nie stara się z nich podnosić nie może być zbawiony, nie wejdzie do Królestwa Bożego. I na nic mu się nie zdadzą orzeczenia Światowej Organizacji Zdrowia, świstki z amerykanskich towarzystw psychiatrycznych itd. Św. Paweł jest w tej kwestii bowiem o wiele większym autorytetem.
Miłość bliźniego oznacza przy tym również mówienie prawdy o pewnych typach zachowań, a także ochrona przed ich skutkami jednostek, które żyją w zdeprawowanych społeczeństwach. Jasne wskazanie, czym jest homoseksualizm, czy obrona małżeństwa przed próbami zmiany jego definicji (a to oznacza zmianę całego układu społecznego) jest zatem również wyrazem miłości do bliźniego. Miłości, która stawia wymagania, jasno ocenia, a nie tylko poklepuje po ramieniu. Bóg z taką (poklepującą) miłością nie ma nic wspólnego, bowiem nie jest milusim dziaduniem, sentymentalną Bozią, ale Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba, który potrafi niszczyć całe mista i wymagać. Bóg jest zawsze także misterium tremendum, a jeśli przestaje nią być, to w istocie przestaje być także Bogiem. A dokładniej, jeśli przestajemy tak Boga traktować, to przestajemy traktować Boga jak Boga.
Wszystko to nie oznacza i oznaczać nie może pogardy dla grzesznika. Nie oznacza, bowiem każdy chrześcijanin ma świadomość własnej grzeszności, która oddala go od Boga, a także dlatego, że grzesznikowi trzeba tak naprawdę współczuć, bowiem on sam skazuje się na potępienie i trzeba go ratować, by tego nastraszniejszego z losów uniknął.
II.
Nie jest również prawdą, że chrześcijańskie (katolickie) odrzucenie aktów homoseksualnych ma swoje źródła w potępieniach (tak Starego jak i Nowego Testamentu). Jego źródłem jest bowiem pozytywna antropologia biblijna zawarta w Księdze Rodzaju, Kazaniu na Górze czy listach Pawłowych. To z niej, z przekonania, że człowiek stanowi pełnie w trwałym i nierozerwalnym związku kobiety i mężczyzny, że małżeństwo stanowi pełnię, której nie może stanowić podwojenie i w przekonaniu, że płodność stanowi istotny element miłości i człowieczeństwa, wyrastają dopiero niezwykle jednoznaczne potępienia aktów homoseksualnych.
Argumentacja społeczna jest więc tu całkowicie nie na miejscu. Moralność Biblii wyrasta bowiem nie tyle z uwarunkowań społecznych, ile z prawy o człowieku. O tym, że został on stworzony jako kobieta i mężczyzna, że kobieta i mężczyzna róznią się od siebie, że ich miłość ma być płodna itd. Tych podstawowych prawd o człowieku nie zmienia fakt, że zmienił się stan demograficzny, albo że dzieci nie muszą być już polisą na starość (swoją drogą ciekawe, czy rzeczywiście nie muszą biorąc pod uwagę stan ubezpieczeń emerytalnych). Prawda o człowieku, jego naturze nie zależy bowiem od społecznych uwarunkowań, i nie zależy od nich również moralność.
To bowiem nie uwarunkowania społeczne powinny kształtować moralność, ale odwrotnie moralność powinna kształtować życie społeczne. Jeśli jest inaczej, to społeczeństwa wkraczają na drogę zagłady. I trzeba je przed tym jasno przestrzegać.
III.
Jednak najlepszym świadectwem ignorancji w kwestii, o której pisze, redaktora Kłopotowskiego jest to, że nie do końca zna on nawet sprawę, o której pisze. Otóż rysunek Andrzeja Krauzego opublikowany został na kilka dni przed moim artykułem (a nie jest sugeruje autor został nim zilustrowany). A mój tekst był sprowokowany nagonką, jaka rozpętała "Gazeta Wyborcza" na "Rzeczpospolitą" i samego rysownika, którego działacze gejowscy próbowali wyrzucić z pracy. Krzysztof Kłopotowski może o tym nie wiedzieć, podobnie jak może nie znać teologii katolickiej czy nauczania Biblii, ale jeśli tak jest to nie powinien się wypowiadać w sprawach, o których niewielkie ma pojęcie.
Inne tematy w dziale Polityka