Niełatwo jest zrobić film religijny (a może lepiej powiedzieć megtafizyczny) w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Łatwo osunąć się w cukierkowatą świątobliwość, która z prawdziwym życiem ludzkim niewiele ma wspólnego, lub porwać pseudometafizyce Nowej Ery. Ale nie ma co ukrywać, że Bolesławowi Pawicy i Jarosławowi Szodzie, ta sztuka się udała. Ich debiutancki film "Handlarz cudów" - to metafizyczna perełka, która - choć historia może nieco przypominać także znakomite "Wszystko będzie dobrze" (w reżyserii Tomasza Wiszniewskiego) jest o wiele głębsza i lepiej zagrana.
Historii nie mogę zdradzić, bo w niej tkwi cała przyjemność obcowania z tym filmem. Akcja trzyma w napięciu, zakończenia (i to zarówno w znaczeniu narracji jak i metafizyki) wcale nie jest łatwo przewidzieć. Ale krótko można powiedzieć, że to opowieść o zaleczonym (on sam mówi, że dzięki łasce Bożej i Najświętszej Panience) alkoholiku, który marzy o podróży do Lourdes. Na jego drodze stają (a dokładnie wpada on) dwójka czeczeńskich dzieci pragnących odnaleźć ojca, który przed laty trafił do Francji.
Borys Szyc (w głównej, znakomitej roli) przejmująco ukazuje dramat alkoholizmu. I nie ma to nic wspólnego z jakimś estetyzmem. Wóda niszcza w tym filmie człowieka, degraduje go do granic możliwości, a religijność wcale nie pomaga wyzwolić się z niewoli. Ale to także jest siła tego filmu. Jest to bowiem historia człowieka, który wierząc pozostaje grzesznikiem, ale z tej jego otchałni grzechu Bóg potrafi go wyciągnąć, nawet zupełnie niespodziewanymi wydarzeniami. "Handlarz cudów" pokazuje jednak także, i trudno tego nie uznać za zaletę, że przejście przez doświadczenie grzeszności (własnej, a nie cudzej) może być "błogosławioną winą", która wcale nie oddala, ale przybliża do Boga.
"Handlarz cudów" jest wreszcie opowieścią o spotkaniu ludzi różnych kultur (ludzi, i to ważne, a nie kultur). Bohaterowie filmu Pawicy i Szody choć ratują sobie (dosłownie i w przenośni) życie, choć stają się dla siebie jak ojciec i dzieci pozostają sobie także głęboko cywilizacyjnie obcy. Kochają się, ale nie są zdolni do zrozumienia i przekroczenia swoich kultur. Brak w tym filmie typowego podziwu dla spotkania kultur, brak łatwego "multikulti" sporo za to świadomości tego, że spotkanie z Drugim (nawet jeśli jest to śmierdzące z brudu czeczeńskie dziecko) jest ostatecznie zawsze wielką szansą dawaną nam przez Boga. Szansą na cud, w każdym znaczeniu tego słowa.
Niestety, i to już zła informacja, "Handlarza cudów" na razie nie sposób obejrzeć w Polsce. Ale mam nadzieję, że już niebawem wejdzie on na ekrany kin, a jeśli się nie uda to w inny sposób trafi do odbiorców. Za mało bowiem mamy w Polsce obrazów prawdziwie, głęboko religijnych (a nie tylko "świątobliwych"), by pozwolić by taka mała metafizyczna perełka grzała miejsce na półkach.
Inne tematy w dziale Kultura