Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski
683
BLOG

Apologia bioetyki katolickiej - moja nowa książka

Tomasz P. Terlikowski Tomasz P. Terlikowski Polityka Obserwuj notkę 43

Do księgarni właśnie trafiła moja nowa książka "Nowa kultura życia. Apologia bioetyki katolickiej". Poniżej prezentuje fragment wstępu i spis treści.

 

Biotechnologia stała się narzędziem walki politycznej i światopoglądowej. Lewica chętnie ubiera się w szaty obrońców postępu naukowego i narzuca chrześcijanom czy szerzej konserwatystom pole i przedmiot konfliktu. Bezpieczeństwo społeczeństwa wymaga jednak radykalnej zmiany paradygmatu dyskusji i wprowadzenia jasnych, opartych na antropologii i teologii zapisów prawnych, a także rozstrzygnięć moralnych.Błyskawicznie rozwijająca się genetyka, oferująca (na razie w dużej mierze teoretycznie, bez dowodów na realne skutki) możliwość leczenia najcięższych schorzeń, medycyna transplantacyjna, ale również „leczenie bezpłodności” stawiają przed prawodawcami niezwykle trudne wyzwania. Politycy (a w systemach anglosaskich także sędziowie) muszą bowiem rozwiązywać problemy, które właściwe były dotąd (i to raczej w sferze teoretycznej niż praktycznej) duchownym, filozofom i bioetykom. Ich rozstrzygnięcia nie tylko określają prawną sytuację badaczy, ale również kształtują moralność publiczną, czego najlepszym dowodem jest orzeczenie Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych w sprawie Roe vs. Wade, które choć dotyczyło kwestii wyłącznie prawnych, określiło nauczanie moralne wielu amerykańskich wyznań chrześcijańskich[1].

Jeszcze mocniej ten moralnotwórczy wymiar definicji prawnych dostrzec można w przypadku definicji śmierci. Jej zmiana przez organizacje lekarskie, zatwierdzona następnie przez decyzje polityczne, wytworzyła sytuację, w której wciąż niezwykle dyskusyjne etycznie zabiegi przeszczepów serca w istocie znikły z pola zainteresowania nie tylko opinii publicznej, ale również duchownych czy filozofów. Prawne uznanie, że śmierć mózgowa jest de factośmiercią jest przyczyną, dla której niemal nikt nie dyskutuje już o tym, że z tego stanu można wyjść. W takiej zaś sytuacji przeszczep może być aktem zabójstwa, usprawiedliwianego korzyściami dla innej osoby[2]. Już przypomnienie tej prostej, wydawałoby się, zasady moralnej, że interes jednej osoby nie może być usprawiedliwieniem naruszenia fundamentalnego interesu drugiej osoby, a ceną życia jednego człowieka nie może być życie drugiego – spycha przypominającego na margines dyskusji i naraża go na nieustanne oskarżenia o nienowoczesność, zacofanie oraz... odbieranie chorym szansy na życie.

 

Lewicowa ideologizacja nauki

 

Na podobne emocjonalnie podbudowane zarzuty skazuje się także każdy bioetyk czy polityk, który odrzuca szantaż postępu naukowego mającego ratować ludzkie istnienia. A jest on z niezwykłą konsekwencją stosowany przez naukowców i wspierających ich lewicowo-liberalnych polityków, publicystów i myślicieli. Każdy, kto ma wątpliwości wobec klonowania terapeutycznego zarodków czy tworzenia ludzko-zwierzęcych hybryd i wykorzystywania ich do tworzenia komórek macierzystych, jest w istocie przeciwnikiem zdrowia dla milionów chorych na Alzheimera czy Parkinsona oraz setek tysięcy sparaliżowanych osób. Argumentem w debacie prawnej i etycznej stają się zdjęcia i wypowiedzi chorych oraz ich rodzin (także rodziny Ronalda Raegana, którego żona i syn nieustannie lobbują za finansowaniem dyskusyjnych moralnie badań na ludzkich embrionach z budżetu federalnego), którzy „z utęsknieniem oczekują na wyniki badań” mogących odmienić ich życie. Ostatnio po taki „argument” sięgnął premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown, kiedy publicznie pokazał się ze swoim chorym genetycznie dzieckiem.

W całej tej emocjonalnej histerii niknie prosta prawda, że – jak na razie – nie ma dowodów na to, że dyskusyjne moralnie badania rzeczywiście przyniosą realne rezultaty. Nie ma też wystarczających dowodów teoretycznych (nie mówiąc już o praktycznych) na to, że lecząc nawet jedne schorzenia, pewien typ manipulacji nie wprowadziłby do genomu człowieka zmian, które byłyby gorsze od stanu pierwotnego. Nieliczni zaś chcą usłyszeć, że nawet gdyby badania przyniosły spodziewane korzyści i nie miały najmniejszych skutków ubocznych, to nie usprawiedliwiłoby to nieetycznych, a niekiedy wręcz zbrodniczych działań, jakie doprowadziły do ich osiągnięcia (dokładnie tak jak postęp genetyki, który dokonał się dzięki badaniom w obozach koncentracyjnych, nie usprawiedliwił tego, co się w nich działo).

Argumentacja ta, choć nie sposób jej podważyć od strony naukowej i historycznej, rozmija się jednak ze zdominowanym przez przekonanie o nieuchronnym postępie ludzkości dyskursem polityczno-publicystycznym. Wychowani na micie postępu (ostatnio głównie naukowego) publicyści i politycy – nie są w stanie, a może po prostu nie chcą dostrzec, że nie ma empirycznych dowodów na realność takiego procesu i jego powiązanie z moralnością. Jeszcze mniej dowodów mamy na wypływanie zasad moralnych z nauki czy na szkodliwość zasad moralnych dla rozwoju naukowego. Akurat w tej kwestii, choćby historia eugeniki i wyrastającej z niej genetyki nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, że nauka pozostawiona sama sobie, nieograniczona zewnętrznymi wobec niej samej zasadami etycznymi i prawnymi, prowadzić może i często prowadzi do naruszania podstawowych praw człowieka (jak to miało miejsce w Szwecji, Stanach Zjednoczonych czy Australii, gdzie przymusowo sterylizowano osoby uznane za niedostosowane społecznie), a nawet do zwyczajnego ludobójstwa, którego zwolennikami w Niemczech wcale nie byli tylko niedouczeni hitlerowcy, ale także światli naukowcy, którzy dziś jeszcze odbierają nagrody towarzystw naukowych (znakomitym przykładem jest choćby dr Hans-Joachim Sewering, 92-letni były członek SS, wysyłający dzieci do komór gazowych, nagrodzony za „zasługi na rzecz narodowego systemu ochrony zdrowia”).

 

Chłodny dystans konserwatystów

 

Odzyskiwanie przestrzeni dyskursu publicznego wiązać się powinno jednak nie tylko z jasnym przypominaniem, jak wielkie zasługi dla nowożytnych i postnowożytnych totalitaryzmów (ale i będących „lekko zakamuflowanymi totalitaryzmami” demokracji laickich) ma nieograniczona przez etykę i religię nauka, ale także z pokazywaniem, że etyczne mury wznoszone wokół badań, nie tylko ich nie spowalniają, ale nierzadko wręcz im służą. Przykładem może być decyzja byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha o wstrzymaniu finansowania z budżetu federalnego badań nad komórkami macierzystymi pobieranymi z zarodków. Jej skutkiem, wbrew histerii wywoływanej przez media i polityków z Partii Demokratycznej, było przyspieszenie badań nad innym, niebudzącym kontrowersji etycznych sposobem pozyskiwania komórek macierzystych, który – zresztą – okazał się skuteczniejszy z czysto terapeutycznego punktu widzenia[3].

Nie mniej istotne jest wprowadzanie do dyskursu publicznego wiedzy, że potencjalne (jak na razie tylko potencjalne) pozytywy biotechnologii mają także całkiem realną, ciemną stronę. Wyleczenie chorób Alzheimera czy Parkisona za pomocą (to duże uproszenie) ludzko-zwierzęcych hybryd może się wiązać z pojawieniem się nowej, odzwierzęcej choroby. Technika podziałów komórkowych na najwcześniejszym etapie rozwoju jest na tyle słabo poznana, że jej stosowanie przynosić może zupełnie nieoczekiwane skutki. Z tego jednak, że naukowcy ich nie przewidzieli, wcale nie wynika, że oni sami nie będą za nie odpowiedzialni moralnie, a ludzkość nie będzie ponosić ich konsekwencji. Czysto naukowe niewiadome, które powodują, że części badań biotechnologicznych nie da się pogodzić z fundamentalną zasadą każdej etyki medycznej – primum non nocere – łączyć się powinny w dyskursie konserwatywnym z jasnym przypominaniem, że u podstaw pewnych technik medycznych leżą ukryte (być może nieuświadomione przez samych badaczy) założenia, które całkowicie zmieniają rozumienie człowieczeństwa. Na te drastyczne zmiany zwrócił uwagę Jürgen Habermas. „Jeżeli trafnie oceniam dyskusję o «wykorzystywaniu» zarodków dla celów badawczych, albo o «warunkowym wytwarzaniu zarodków», to w reakcjach emocjonalnych wyraża się nie tyle oburzenie moralne, ile raczej lęk przed czymś nieprzyzwoitym, uczucie zawrotu głowy, jakie ogarnia nas, gdy nieoczekiwanie grunt usuwa nam się spod nóg. Znamienna jest odraza dla chimerycznego gwałcenia granic między gatunkami, które naiwnie uważaliśmy za «nieprzekraczalne» (...) Obserwowany i budzący lęk rozwój inżynierii genetycznej ingeruje w obraz «człowieka», wytworzony przez nas obraz siebie samych jako kulturowej istoty gatunkowej – który, jak się zdaje wyklucza alternatywy”[4] – wskazuje Hebermas i dodaje, że zniszczenie „tożsamości ludzkiej” skutkować musi naruszeniem fundamentów etycznych wspólnoty ludzkiej, których ostatecznym skutkiem jest zaprzepaszczenie realnej równości między ludźmi.

 

Katolicyzm w obronie równości

 

Przejęcie inicjatywy w debacie publicznej (nawet za cenę potępienia za „niewystarczającą otwartość na odkrycia naukowe”) jednak nie wystarcza. Celem konserwatystów (niekoniecznie chrześcijańskich) powinno być ustanowienie takiego prawa, które będzie skutecznie chroniło fundamenty społeczności ludzkiej, wykluczając wprowadzanie nowych, niespotykanych i niewypływających z natury form nierówności. I nie chodzi tylko o nierówność między bogatymi, których stać będzie na doskonalenie swoich dzieci czy choćby tylko ich leczenie, a biednymi, którzy będą zmuszeni pozostać w stanie naturalnym (przed czym przestrzegał choćby Peter Singer, gdy domagał się od państwa, by refundowało ono także doskonalenie natury biedakom[5]), ale o wiele głębszą nierówność ontyczną, w której jedni (lekarze) będą stwórcami drugich (dzieci), co oznaczać będzie w istocie wprowadzenie do społeczności nowych relacji. Ze zjawiskiem tym już zresztą mamy do czynienia, gdy rodzice lub same dzieci domagają się znaczących odszkodowań od lekarzy, którzy dopuścili do narodzin (lub poczęcia przy procedurach in vitro) dzieci chorych czy upośledzonych.

Obie te formy nierówności całkowicie zmieniają rzeczywistość społeczną, jaką znamy. Trudno nie dostrzec, że oznaczać one mogą w istocie pojawienie się już nie czysto filozoficznej, ale realnej „rasy nadludzi”, która dzięki zastosowaniu metod wspomaganego rozrodu czy manipulacji genetycznej stanie się „postludźmi”, arystokracją genetyczną, mogącą niezależnie od demokratycznych procedur (które, jak wszystko na tym świecie nie są wieczne) – prędzej czy później – sprawować rzeczywistą władzę nad resztą, niezmodyfikowanych genetycznie jednostek. Jak taki świat mógłby wyglądać przedstawiają na razie głównie pisarze science fiction, ale wiele wskazuje na to, że ich pomysły wcale nie muszą być odległe od rzeczywistości[6].

Przeciwdziałanie takiemu zjawisku może być tylko jedno (bo trudno poważnie traktować pomysł Singera, by państwa refundowały tego typu zabiegi wszystkim): całkowity zakaz modyfikowania ludzkiego genomu, nawet z najbardziej szlachetnych pobudek. Przyjęcie takiego zapisu, wbrew jego krytykom, wcale nie musi wypływać z założeń teistycznych, czy przyjmowania istnienia Stwórcy, który jest ostatecznym właścicielem natury ludzkiej. Wynika ono z dużo łagodniejszego ontycznie założenia, że natura ludzka nie jest własnością badaczy, ani nawet społeczeństwa, ale całej ludzkości, także tej, która nas poprzedzała, i która po nas przyjdzie. Jeśli zaś tak jest, a nie ma najmniejszych powodów, by traktować rzecz inaczej, to trudno nie uznać, że nie mamy prawa modyfikować czegoś, co nie od nas pochodzi, a co może mieć ogromne skutki dla przyszłości konkretnych osób i całego gatunku. Jeśli – jak twierdzą już nie tylko działacze ekologiczni, ale coraz częściej także liderzy polityczni i religijni – zadaniem ludzkości jest przekazanie naszym potomkom w miarę czystej przyrody, to tym istotniejsze wydaje się przekazanie jej nienaruszonego bagażu genetycznego ludzkości.

Ostrożność modyfikacyjna wypływać musi także ze świadomości nieokreśloności i nieprzewidywalności skutków pewnego typu działań. Ani uczeni, ani politycy, ani nawet filozofowie nie są w stanie przewidzieć, jakie skutki dla kolejnych pokoleń ludzkich będą miały ich biopolityczne decyzje. Nigdzie nie jest napisane, że – choćby wypływały one z najszlachetniejszych pobudek – przyniosą one pozytywne skutki. Owa nieokreśloność i nieświadomość nie oznacza przy tym braku odpowiedzialności. Jeśli nie jesteśmy w stanie ocenić skutków danej decyzji – a mimo to ją podejmujemy – to ponosimy pełną moralną odpowiedzialność za to, co się później wydarzy. I taka odpowiedzialność spoczywa nie tylko na współczesnych naukowcach, ale także na wspierających ich politykach.

 

Człowiek jako cel

 

Równie istotna przy stanowieniu prawa w dziedzinie bioetycznej pozostaje wierność kantowskiej zasadzie, że „człowiek ma być zawsze celem, a nigdy środkiem do osiągnięcia celu”. W oparciu o tę całkowicie fundamentalną zasadę działania moralnego trzeba zupełnie wykluczyć wszelkiego typu działania (nawet te, które mogą przynieść skutki pozytywne medycznie), które czyniłyby z jednych ludzi narzędzie czy środki leczenia dla innych. I nie chodzi o wizje pisarzy, którzy wyobrażają sobie istnienie farm, na których przechowywane byłyby „zmieniaki”, czyli klony, dostarczające „części zamiennych dla zdrowych”[7], bo te można włożyć między bajki, ale o działania, które zakładają, że pewien typ ludzi nie musi być prawnie chroniony, i może być wykorzystywany do badań czy przerabiany na środki lecznicze dla innych.

Taki typ myślenia leży przecież u podstaw rozumowania zwolenników pozyskiwania komórek macierzystych z ludzkich zarodków. Dla uczonych owe zarodki są tylko źródłem komórek, nie dostrzega się w nich natomiast bytów ludzkich, choć są one nimi z biologicznego, genetycznego czy ontologicznego punktu widzenia. Stopień ich rozwoju powoduje zatem, że są one uznane jedynie za środek do leczenia innych, a przestają być postrzegane jako cel każdego działania. I choć nieliczni zdają sobie z tego sprawę, takie podejście oznacza w istocie uprzedmiotowienie każdego człowieka. Jeśli stopień rozwoju jest wystarczającym kryterium do uznania kogoś za środek, to dlaczego nie ma nim być na przykład pochodzenie społeczne czy rasowe (jak to było w Australii, gdzie w latach 60. i 70. XX wieku na aborygeńskich dzieciach testowano rozmaite leki)? Prawo, jeśli ma zachowywać jakiekolwiek związki z przekonaniami moralnymi, musi to brać pod uwagę i jednoznacznie zakazywać tego typu badań.

Zasada nienaruszalności życia ludzkiego, będąca zresztą jednym z nielicznych praw wynikających pozytywnie z negatywnej normy prawa naturalnego (czyń dobro, nie czyń zła[8]), powinna leżeć także u podstaw zapisów prawnych dotyczących zapłodnienia in vitro. Pragnienie rodziców, naturalna skłonność człowieka do posiadania dzieci nie mogą być stawiane wyżej niż absolutna zasada prawa do życia. Stąd niedopuszczalne jest tworzenie nadliczbowych zarodków, które w późniejszym okresie będą niszczone lub wykorzystywane do badań genetycznych. Ludzkie życie jest wartością o wiele bardziej fundamentalną niż nawet najszlachetniejsze pragnienia. Sama procedura zapłodnienia in vitro pozostaje zresztą, nawet jeśli wykluczy się z niej „nadliczbowe zarodki”, wysoce dyskusyjna moralnie. Przyznaje ona bowiem rodzicom „prawo” do posiadania potomstwa, które trudno znaleźć w jakichkolwiek kodeksach moralnych, a które całkowicie zmienia kontekst rodzicielstwa, gdyż przekształca je z podmiotowego w przedmiotowe (dziecko staje się przedmiotem pragnienia). Uprzedmiotowienie realizuje się przy tym nie tylko w samym akcie powoływania dziecka do życia, ale także w tym, że nie bierze się pod uwagę jego interesów (nieznane skutki procedur in vitrodla dziecka) czy problemów z tożsamością jakie mogą one rodzić, w przypadku procedur zapłodnienia heterogenicznego (kto bowiem wówczas jest ojcem, kto matką?). Te kwestie mogą być regulowane, ale trzeba mieć świadomość dalekosiężnych skutków, jakie zapisy prawne będą miały dla życia społecznego.

 

Kompromis jako element stanowienia prawa

 

Oczywiście trudno sobie wyobrazić (niestety!) ustanowienie prawa, które byłoby całkowicie zgodne z zasadami moralnymi. Działalność polityczna wymaga umiejętności kompromisów, tak by przesadna wierność zasadom nie uniemożliwiła ustanowienia prawa, które byłoby choć minimalnie lepsze, niż to, które obowiązuje obecnie. Kompromis powinien być jednak dopiero skutkiem debaty publicznej, rzeczywistą koniecznością, a nie czymś, co wypracowują sami konserwatyści. Przedstawianie swoich postulatów w formie już osłabionej przez branie pod uwagę opinii innych stron dyskursu oznacza, że to właśnie te osłabione już zapisy prawne będą brane pod uwagę jako punkt wyjścia, i to one będą dalej osłabiane. Dlatego strona konserwatywna (w Polsce głównie katolicka) powinna przedstawiać swoje postulaty w całym ich radykalizmie (nie ma powodów, by nadawać temu słowu odcień pejoratywny). Zakaz badań na ludzkich zarodkach czy zakaz procedury in vitropowinny być jednoznacznym punktem wyjścia w debacie publicznej, i źródłem propozycji prawnych formułowanych przez konserwatystów. I to właśnie to miejsce powinno być traktowane jako norma, od której polityczna gra wymusza pragmatyczne odejście.

Źródłem tej normy dla konserwatysty powinno się stać nauczanie Kościoła. Przyczyną jednak nie jest zaufanie do Objawienia (które katolik musi oczywiście przyjmować, ale w sferze praktycznego działania politycznego pozostaje ono drugorzędne), ale świadomość, że Kościół pozostaje jedyną instytucją, która posiada konsekwentną, przemyślaną, rozsądną wizję antropologii, na której można i należy zbudować bezpieczną przyszłość społeczną. Rezerwa czy sprzeciw wobec tych badań, nie są jednak, jak to często sugerują genetycy czy zwolennicy tego typu badań, związane z jakąś fundamentalną wrogością wobec nauki i jej odkryć, ale z uznaniem prymatu etyki i moralności nad nauką oraz, co nie mniej istotne, ze świadomości, że z samej nauki nie da się wyprowadzić norm moralnych, które mogłyby nie tylko ją ograniczać, ale również chronić przed jej roszczeniami ludzi i społeczeństwo. „W naszej epoce występuje jednak wyraźna tendencja do zdobywania coraz większej wiedzy nie po to, by podziwiać i kontemplować rzeczywistość, ale by umocnić władzę nad nią, tworząc mechanizm, który może skrępować wolność samego człowieka. W odniesieniu do wiedzy o ludzkim genomie ten mechanizm mógłby prowadzić do interwencji w wewnętrzną strukturę życia człowieka, a w perspektywie do poddania selekcji i manipulacji ludzkiego ciała i ostatecznie – ludzkiej osoby i przyszłych pokoleń”[9] – przestrzegał w przesłaniu do uczestników IV Zgromadzenia Plenarnego Papieskiej Akademii „Pro vita” Jan Paweł II.

Katolicka bioetyka, i to kolejny element jej siły, oparta jest na spójnej, pełnej i adekwatnej antropologii. Katolicka wizja człowieka nie zawiera w sobie prostego optymizmu, naiwnej wiary w postęp czy w (dla odmiany) szczerość i piękno dzikusów Jana Jakuba Rousseau, ale nie ma w niej również pesymizmu Lutra, Kalwina czy Jean Paul Sartre’a. Jest w niej świadomość grzechu, ale również głębokie przekonanie, że człowiek może – dzięki Boskiej łasce – działać moralnie i żyć cnotliwie. Antropologia biblijna, patrystyczna, scholastyczna, ale i nowożytna niezwykle trafnie pokazuje także do czego zdolny jest człowiek i jak można formować go ku dobru. Nie bez znaczenia jest także to, że inaczej niż teologie innych wyznań chrześcijańskich myśl katolicka pozostaje spójna. Jeśli przyjmuje ona jakieś twierdzenia odnoszące się do natury rzeczywistości (warto mieć świadomość, że w kwestiach na przykład biologicznych papieże uznają autorytet uczonych), to później wyciąga z nich wnioski moralne i stosuje je w swojej bioetyce. Zupełnie inaczej jest w Kościołach protestanckich, które często przyjmują pewne ogólne założenia antropologiczne, ale nie mają dość odwagi, by wyciągnąć z nich konsekwencje etyczne i na przykład zakazać aborcji.

Prawda jednak czy spójność nie zawsze broni się mocą samej prawdy. Niekiedy potrzebuje ona zdecydowanego działania swoich wyznawców. A szczególnie mocno dotyczy to współczesnej debaty moralnej, w której najsilniejszy i najbardziej spójny system moralny – jakim jest stanowisko katolickie – jest przedstawiany jako najsłabszy, nienaukowy czy wrogi człowiekowi. Dlatego tak ważne jest, by katolicy podejmowali się apologii tego systemu, by jasno pokazywali, że jest on nie tylko otwarty na wyniki nauk szczegółowych, nie tylko całościowy, ale także – a może przede wszystkim – świetnie odpowiada na wyzwania stające przed ludzkością i najlepiej broni godności człowieka. Jeśli takiej apologii zabraknie zwyciężą inne systemy wartości, dla których życie ludzkie będzie miało wartość, tylko jeśli będzie spełniało pewne arbitralne wymogi.

Niniejsza książka jest skromną próbą przypomnienia antropologicznych i moralnych fundamentów, które Kościół katolicki proponuje współczesnemu światu. W kolejnych rozdziałach przedstawię podejście katolickie do kwestii antykoncepcji, aborcji, badań prenatalnych, eutanazji, przeszczepów czy zaprzestania uporczywej terapii. Celem tych rozważań nie jest jednak encyklopedyczne przypomnienie zasad katolickiej moralności, ale pokazanie, że pozostaje ona jedyną szansą przetrwania dla ludzkości. Ludzkość przetrwa obecną rewolucję biotechnologiczną tylko jeśli przyjmie katolickie myślenie o moralności. Tak ujęty cel nie pozostawia wątpliwości, że książka ta ma charakter apologetyczny; jest jednoznaczną próbą przekonania czytelnika, że jeśli szuka systemu, który mógłby poprawnie odpowiedzieć na wszystkie pytania bioetyczne współczesności – to jest nim katolicyzm, w jego najbardziej ortodoksyjnej, bo papieskiej interpretacji.



[1] Por. T.P. Terlikowski, Kiedy sól traci smak. Etyka protestancka w kryzysie, Warszawa 2005.

[2] Głębokie uzasadnienie sprzeciwu wobec nowej definicji śmierci, służącej transplantologii, przedstawił niemiecki filozof żydowskiego pochodzenia Hans Jonas. Jego zdaniem, „ponieważ nie znamy dokładnej linii granicznej między życiem a śmiercią nie wystarcza nic poniżej maksymalnej maksymalnej «definicji» (znamion) śmierci – śmierć mózgowa plus śmierć serca plus każda inna indykacja – zanim zostanie zadany ostateczny gwałt”, jakim dla Jonasa jest choćby pobranie organów. Cyt. za: H.J. Türk, Śmierć mózgowa w aspekcie filozoficznym, w: Etyczne aspekty transplantacji narządów, red. A. Marcol, Opole 1996, s. 63.

[3] Por. J.P. Lefkovitz, Stem Cells and the President – An Inside Account, „Commentary” 1/2008.

[4] J. Hebermas, Przyszłość natury ludzkiej. Czy zmierzamy do eugeniki liberalnej?, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2003, s. 47-48.

[5] P. Singer, Wyścig po pawi ogon, tłum. M. Madaliński, „Gazeta Wyborcza”, 17-18 lutego 2002.

[6] Boleśnie dosadnym opisem takiej rzeczywistości jest powieść Michela Houllebecqua Możliwości wyspy (wydanie polskie w tłumaczeniu Ewy Wieleżynskiej ukazało się w roku 2006 w wydawnictwie WAB).

[7] Por. M.M. Smith, Zmieniaki, tłum. K. Fordoński, Poznań 1999.

[8] M.A. Krąpiec, Człowiek i prawo naturalne, Lublin 1993, s. 201.

[9] Jan Paweł II, Przesłanie Badania nad Genomem Ludzkim do uczestników IVB Zgromadzenia Plenarnego Papieskiej Akademii „Pro Vita”, w: tegoż, Dzieła Zebrane, t. V, Kraków 2007, s. 374.

 

SPIS TREŚCI

 

Wstęp 

Rozdział I

Antykoncepcja: papieska odwaga sprzeciwu 

Rozdział II

Zapłodnienie in vitro: koszmarne koszty spełniania marzeń 

Rozdział 3

Obrona macierzyństwa 

Rozdział 4

Demiurgiczna degeneracja nauki 

Rozdział 5

Zarodek jako osoba 

Rozdział 6

Zabójcze oblicze medycyny

Rozdział 7

Wezwane do heroizmu

Rozdział 8

Źle poczęci, źle urodzeni, źle żyjący 

Rozdział 9

Dar czy zabójstwo na granicy życia i śmierci? 

Rozdział 10

Granice uporczywej terapii 

Rozdział 11

Zimne miłosierdzie, czyli o eutanazji i zabijaniu chorych 

Rozdział 12

Pochwała bioetyki integralnej 

 

Chrześcijański konserwatysta Tomasz Terlikowski Utwórz swoją wizytówkę A oto i moje dzieła :-) Apel ATK ws. CBA

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Polityka