Nie jestem obrońcą homoseksualistów, ani gejowskim lobbystą (co każdy czytelnik moich tekstów zapewne już zauważył). Nie uważam, żeby "hate crime" czy homofobia miały być jakoś szczególnie karane. A jednak wyrok szczecińskiego sądu, który ukarał kobietę za określenie sąsiada "pedałem" nie budzi we mnie wściekłości, ani chęci polemiki. Suma odszkodowania jest wprawdzie zbyt wysoka, a wyrok wpisuje się w dość niebezpieczną dla wolności słowa i religii polityczną poprawność, ale nie zamierzam umierać za prawo do nazywania kogoś "pedałem".
A stanowisko takie wcale nie wypływa z politycznej poprawności czy homofilii, a z Katechizmu Kościoła Katolickiego. Ten ostatni uznając akty homoseksualne za grzeszne, bierze niezwykle jednoznacznie w obronę godność osób homoseksualnych. "Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji" - głosi Katechizm. I trudno nie zadać pytania, jak wyzywanie kogoś od "pedałów" pogodzić z szacunkiem, współczuciem i delikatnością?
Chrześcijanie od zawsze potępiali grzech, a nie grzesznika. Akty homoseksualne, podobnie jak inne grzechy (a św. Paweł obok homoseksualizmu wymienia także np. obmowę), mogą i powinny budzić w nas odrazę moralną; ludzie jednak pozostają naszym braćmi i jako takim winni jesteśmy im miłość (w chrześcijańskim rozumieniu tego słowa). Nie oznacza ona akceptacji ich grzechu (jeśli go popełniają), ale akceptację ich samych, wraz z przypadłością jaka ich dotknęła. Piętnowanie grzechu (a w ten sposób usprawiedliwia się często ostre terminy) nie oznacza prawa do naruszania godności czy wyzywania innych. Istnieją inne niż "pedał" słowa na określenie homoseksualisty, i można ich swobodnie używać.
Określanie kogoś mianem "pedała" nie szczególnie pomaga też w tym, co jest celem katolika, czyli w nawracaniu homoseksualistów i pomaganiu im w zmaganiu się z ich przypadłością. Jeśli rzeczywiście chcemy pomóc osobom homoseksualnym, jeśli pragniemy nawrócić ich do Boga, albo pomóc w trwaniu w trudnych zmaganiach o zachowanie czystości (a kto w tej kwestii jest zupełnie bez grzechu niech rzuci kamieniem) - to wyzywanie ich jest ostatnią rzeczą, jaką powinniśmy robić. O wiele lepiej skupić się na modlitwie, rozmowie, argumentacji - zawsze z zachowaniem świadomości ludzkiej godności rozmówcy, której nie narusza grzech.
Taka droga nie jest prosta. Z jednej strony trzeba jasno głosić doktrynę, walczyć z próbami niszczenia rodziny, destrukcji małżeństwa czy promowania działań sprzecznych z godnością człowieka, a z drugiej kochać grzeszników i dostrzegać w nich nie "pedałów", a "umiłowane dzieci Boże". Nigdzie jednak nie jest powiedziane, że chrześcijaństwo jest proste. Już Ewangelia głosiła, że droga do Królestwa jest wąska. A można z niej zboczyć zarówno promując homoseksualizm, jak i ciskając obelgami w tych, którzy są wystarczająco dotknięci swoją egzystencjalną sytuacją.
Inne tematy w dziale Polityka