Matura z polskiego nie była prosta, bo nie zdało jej 6 procent abiturientów - oznajmił (nie jest to dosłowny cytat, a oddanie ducha wypowiedzi) prof. Krzysztof Konarzewski, szef Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. I dlatego pan profesor ma satysfakcję, że miał rację. A ja nie ukrywam, że satysfakcji nie mam, bo okazało się, że szefem CKE jest człowiek, który nie rozumie, że poziom matury (świadectwa dojrzałości) nie zależy od tego, ile osób ją zdało, a od czynników obiektywnych. Poziom zdawalności pozwala ocenić raczej stan polskiej oświaty (coraz częściej mam wrażenie, że należy ją nazywać ciemnatą, bo nie prowadzi ona do oświecenia i wiedzy, a uczy jedynie rozwiązywania testów).
A ten jest dramatyczny. Z listy lektur znikają kolejne książki (bo biedne dzieci nie mają czasu czytać, i MEN to rozumie), z nauczania znikają kolejne przedmioty (żeby się nie przemęczać), a w zamian wprowadza się kursy pisania CV (przeciętnie inteligenty człowiek potrafi się tego nauczyć w 15 minut) czy zarządzania (tu nie mam nic przeciwko, ale nie zamiast polskiego, matematyki, historii czy fizyki, tylko oprócz nich). Wszystkie te zmiany są zaś uzasadniane troską o nasze dzieci i ich przystosowanie społeczne do zmieniającego się świata. Ich efektem jest zaś kształcenie pokoleń ćwierćinteligentów, techników wiedzy, którzy przed wojną nie skończyliby szkoły powszechnej. Egzamin dojrzałości byłby zaś dla nich czymś na poziomie dzisiejszej profesury belwederskiej.
I żeby nie było wątpliwości: nie krytykuje młodzieży, która obecnie zdawała maturę, a twórców reform, którzy niszczą humanistykę i nauki ścisłe, równając uczniów w dół. Mam pretensje do profesorów, którzy usprawiedliwiają skandaliczny poziom matury, i do tych, którzy dowodzą, że uczniów nie da się już zmusić do lektury (ciekawe, że jeszcze trzydzieści lat temu się dało), i dlatego należy im owe lektury odpuścić. A mam takie pretensje, bo nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, by przedstawić sobie sytuację (powiedzmy za dwadzieścia lat), gdy maturzyści w ramach egzaminu dojrzałości będą pisać charaktrystyki Ollego i Bossego z "Dzieci z Bullerbyn", albo opiszą cechy Gumki Myszki z "Plastusiowego Pamiętnika" (chociaż to raczej nie, bo to polska lektura, a my wchodzimy do Europy). A jakiś ówczesny prof. Konarzewski oznajmi, że matura nie była wcale prosta, bo nie zdało jej 6 procent uczniów (wszystko to przy założeniu, że w klasach maturalnych będzie można jeszcze uczniów oceniać, a nie tylko chwalić).
Inne tematy w dziale Polityka