Zagrzmiały armaty obrońców biednych prześladowanych homoseksualistów. Zagrały trąbki do boju. Terlikowski obraził homseksualistów porównując ich do zoofili - oznajmiła Katarzyna Wiśniewska, która uznała dość spokojny w tonie tekst za "nienawistny, obelżywy bełkot", który dowodzi, że "od nadmiaru homofobii dostaje się małpiego rozumu". Chevalier zaś zdecydował się na obronę rzekomo zaatakowanych przeze mnie heteroseksualistów, którzy mają przygodne relacje seksualne, nie chcą mieć dzieci, albo nie są sobie wierni... "Niewykluczone, że pan Terlikowski nie do końca zdaje sobie sprawę z konsekwencji wyżej cytowanego rozumowania i słów, jakich użył; co jednak nie zmienia, że - choćby nie mając tego świadomości - raczył on zrównać z zoofilami całkiem sporą populację" - oznajmił Kawaler.
I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że oba te teksty dowodzą, że homofilia niestety niekiedy prowadzi do zatracenia umiejętności czytania ze zrozumieniem. Tekst bowiem nie odnosił się do tego, co ludzie (i nie tylko) robią ze sobą w łóżku, ale tego, co próbują zrobić rozmaici perwersi, by zmienić prawo, które od wieków promuje rodzinę. Mówiąc wprost nie zajmuje mnie z kim i kiedy współżyli ostatnio rozmaici blogerzy. Nie zajmuje mnie, czy ich wybranek był mężczyzną, kobietą, kozą czy drzewem. Ich życie, ich sprawa. Uznaje ich postępowanie (jeśli mówimy o zdradzie małżeńskiej, aktach homoseksualnych czy zoofilskich) za niemoralne i grzeszne (w różnym - oczywiście) stopniu, i nie zamierzam udawać (także w publicznych wypowiedziach), że jest inaczej. Nie ukrywam także, że brzydzi mnie tak seks homoseksualny, jak i zoofilski czy dendrofilski (te ostatnie bardziej niż ten pierwszy). Nie uważam za godny pochwały także "seksu przygodnego", który też jest dość obrzydliwy. Ale jeśli kogoś to nie brzydzi, to nie zamierzam mu tego zabraniać.Ale nie życzę też sobie, by ktoś zabraniał mi wyrazania opinii na ten temat.
Spór jednak nie dotyczy tego, co kto robi w swoim domu, a tego, czy pewien rodzaj związków może i powinien zostać zrównany z małżeństwem. I tu trzeba jasno powiedzieć: nie może, bo to szkodzi państwu i prawu. Małżeństwo otrzymuje pewne bardzo określone przywileje (nie bójmy się tego słowa), bowiem jest powołane do zrodzenia i wychowania nowych obywateli, bo zapewnie reprodukcję, ale i tworzy najlepsze ze znanych środowisk wychowawczych. Konbkubinat (z definicji mniej trwały i - co wynika już ze statystyk - bardziej narażony na przemoc) takim środowiskiem nie jest. Tym bardziej nie jest nim konkubinat jednopłciowy, czy związek pana z kozą. A nie są nimi dlatego, że odrzucają to, co stanowi istotę małżeństwa (nawet jeśli zatartą przez współczesne prawo), czyli otwarcie na płodność i posiadanie dzieci oraz dozgonną wierność (swoją drogą ciekawe, że za złamanie umowy biznesowej można ponieść surowe, także karne, konsekwencje, a za złamanie umowy między kobietą a mężczyzną, jakim jest małżeństwo konsekwencji już się nie ponosi...), która tworzy najlepsze środowisko wychowawcze.
Przyznanie praw małżeńskich konkubinatom jedno czy dwu płciowym, a w dalszej perspektywie (w Holandii czy Szwecji już działają ruchy zoofilskie, opierające się na wzorcach działań ruchów homoseksualnych) także związków ze zwierzętami (czy Chevalier albo Katarzyna Wiśniewska naprawdę nie czytali Singera, który podkreśla, że zakaz relacji ze zwierzątami, to jedynie pokłosie "szowinizmu gatunkowego?) oznacza w istocie odrzucenie tych odróżniających małżeństwo prawnie elementów. A to skutkuje zniszczeniem najlepszego ze środowisk wychowawczych, jakie istnieje w świecie ludzkim. To nie miało miejsca ani w Grecji, ani w innych kulturach. Tam, nawet jeśli akty homoseksualne były jakoś wpisany w krąg akceptacji, to nikomu pry zdrowych zmysłach nie przychodziło do głowy, by zrównywać te relacje z małżeństwem. Powtórzę więc jeszcze raz, jeśli wierność, płodność i wychowanie dzieci nie mają znaczenia dla prawnego określenia statusu małżeństwa - to nie ma najmniejszych powodów, by nie przyznać praw małżeńskich nie tylko homoseksualistom, ale również zoofilom czy dendrofilom. Jeśli prawo ma się opierać na tym, co przynosi przyjemność jednostkom, to dość szybko Telewizja Polska powinna ubezpieczać nie tylko homoseksualnych partnerów swoich pracowników, ale również choinki czy kozy, które dzielą z ich pracownikami życie.
Oczywiście takie, dość oczywiste stwierdzenie, można określać homofobią, bełkotem albo czymkolwiek innym. Nie zmieni to jednak faktu, że państwo, kultura i cywilizacja bez małżeństwa i rodziny, bez środowiska wychowawczego dla dzieci, zwyczajnie się nie ostoi. Środowiska zatem, które nawołują do zniszczenia rodziny i zastąpienia jej rozmaitymi związkami nieformalnymi - są groźne dla naszej przyszłości, i trzeba się przed nimi bronić. Tej prostej konstatacji nie powinno zagłuszać zbiorowe beczenie homofili i środowisk gejowskich.
Inne tematy w dziale Polityka