Co to jest snaps? W swoim najbardziej idealistycznym, abstrakcyjnym pojęciu jest to niematerialna zawartość kieliszka niesiona do ust, pełna odniesień kulturalnych, związków z przeszłością, wspomnień, interakcji społecznych, mapa erudycyjnych odniesień Romana Jacobsona, czy też lacanowskiego opisu przeniesienia rozkoszy z przedmiotu w jego symbol.
Bardziej prozaicznie snaps to jeden z rodzajów wódek smakowych, spożywanych w niewielkich kieliszkach, obowiązkowo w trakcie największych szwedzkich dni świątecznych i uroczystych.
Ale zacznijmy od początku. Na miesiąc z górą przed Bożym Narodzeniem rozpoczyna się sezon na julbord, firmowe odpowiedniki polskiego śledzika. O ile jednak polski śledzik zgodnie z polsko-rosyjską szeroką duszą nie poddaje się żadnym unormowaniom i opisom, to szwedzki julbord jest wydarzeniem z gruntu sformalizowanym, z obowiązkowym rytuałem, zestawem potraw i napitków, na kanwie których co śmielsi restauratorzy dokonują wyrafinowanych wariacji. Tak jak bachowska fuga zawsze zmienia nieco barwę w zależności od geniuszu interpretatora, tak i julbord spożywany w lepszym miejscu, tworzony artystyczną dłonią szefa kuchni pozwala sobie na pewne ściśle reglamentowane kody, a nawet synkopy.
Wszystko bierze swój początek jeszcze w 16 stuleciu, gdy w lepszych domach - tzn mieszczańskich, bo arystokracji w Szwecji to kilkanaście rodzin na krzyż, a i szlachta od dawna zajmowała się rzeczami przyziemnymi i niegodnymi polskiego szlachcica - np przemysłem, metalurgią, wyrobem pożytecznych przedmotów - więc w takich domach rozstawiano przed głównym posiłkiem (middag) stoły z przekąskami, zwane bufetami gorzałkowymi (brännvinsbord). Konsumpcja odbywała się na stojąco, albo z talerzem w podołku i trwała godzinami, w oczekiwaniu na przybycie wszystkich gości podawano tam miejscowe i sezonowe specjały - zimne przekąski lub proste dania na gorąco i obowiązkowo snapsy, z których wiele klasycznych produkowanych jest do dzisiaj według niezmienionych receptur.
Ze stołu gorzałkowego wyewoluowały znany i rozsławiony przez szwedzką forpocztę imperializmu kulturowego, firmę działającą pod przykrywką magazynu meblowego "złóż to sam i nie zawracaj nam głowy" Ikea, stół szwedzki (smörgåsbord) i jego mniej znany, znany jedynie gościom szwedzkich lokali z wyszynkiem wariant S.O.S (sill ost smör - śledź ser masło) - zestaw mniej wyszukanych zakąsek pod snapsa właśnie. Masło do smarowania ułamanych kawałków szwedzkiego chleba chrupkiego (bo prawdziwe szwedzkie chrupki nie są porcjowane w formie niewielkich prostokątów, jakie są oferowane do sprzedaży przez globalny koncern Wasa (tak naprawdę to włoski koncern Barilla, wszystko jest inne niż na to wygląda), tylko łamane z krążków o średnicy około 40 cm).
Z kolei wariantem stołu szwedzkiego jest wymieniony już julbord, restauracyjny przebój roku, serwowany od prostych lunczowni dla pracowników gdzieś na skraju cywilizacji, w przedmiejskich, hm, knajpach, poprzez restauracje śródmiejskie po miejsca zupełnie ekskluzywne, gdzie koszt "koperty" dochodzi do tysiąca koron, albo przekracza tę sumę jak Ulriksdals Värdshus (polecam ze względu na niepowtarzalną atmoserę i oryginalne własne snapsy), Fjäderholmarna (polecam tę zaciszną restaurację na wyspie w samym prawie środku miasta) czy sztokholmski Grand Hotel (tylko dla ceos). Oczywiście nikt ci nie broni przyjść w prywatnym towarzystwie i za kwotę około 600-700 koron (bez wyszynku) próbować szwedzkich specjałów.
Jak powiedziałem, możliwe są niewielkie odstępstwa, ale korpus potraw jest sztywny i zawiera kilkanaście pozycji, z których główne to:
łosoś (wędzony na zimno, na gorąco lub marynowany)
pieczone żeberka
jajka w majonezie ze szwedzkim kawiorem
szynka gotowana
śledź w kilkunastu wariantach
Janssons frestelse - zapiekanka z wariantem szprotek na ostro
szwedzkie kotleciki (köttbullar - tak, takie same jak można kupić w Ikea)
małe parówki - prinskorvar
i bardzo starej proweniencji, tradycyjne potrawy, czyli dopp i grytan (chleb maczany w bulionie po gotowaniu szynki, przyprawianym szałwią), julkorv (kiełbasa świąteczna, coś w rodzaju krzyżówki kiełbasy białej i mortadeli, przyprawiana m in goździkami) oraz lutfisk (sztokfisz). Te ostatnie trzy potrawy tylko dla zdeterminowanych badaczy obcych kultur kulinarnych.
Do picia podawane są właśnie snapsy i popularny tu podpiwek - julmust (albo påskmust na Wielkanoc)
Kończy się tradycyjnymi świątecznymi łakociami i kawą, przed wyjściem w zimowy mrok, owiany śniegiem.
Bosz, nawet się nie zbliżyłem do głównego tematu.
Więc - let's go straight to number one.
Snaps.
Snaps to poezja dnia świątecznego, opiewany przez bardów, od Mikaela Bellmana począwszy, występuje w kilkunastu tradycyjnych wariantach. Zawartość alkoholu powyżej 37%, przyprawiany jest tym co rośnie na polach i w lasach dalekiej Północy, orientalne wynalazki nie znalazły dostępu do gardeł dumnych wojowników wikińskich (oczywiście, że znalazły, glögg, grzane wino pije się w małych szklanych czarkach z dodatkiem migdałów i rodzynek i po kilku takich rundkach człowiek czuje się przeniesiony do Bagdadu z czasów wspaniałości za sułtana Haruna al-Raszyda).
No więc snapsy przyprawia się: czarną porzeczką, orzechami, piołunem, kminkiem, kwiatem czarnego bzu (ostrzegam, ten akurat bardzo źle służy Polakom, wielu już po nim... źle się poczuło), koperkiem, szałwią, tymiankiem, kwiatem dziurawca - właściwie wszystko się nada co ma intensywny aromat i smak.

Carl Larsson: Julbord. Święta w (nieco wyidealizowanym) domu artysty 100 lat temu.
Bosz, ja nawet nie zacząłem.
Zwyczaj przyprawiania destylowanego z zacieru zbożowego (później ziemniaczanego) alkoholu ziołami wziął się z przekonania o leczniczych właściwościach destylatu. Zioła dodawane do leku miały jedynie wzmocnić i rozszerzyć jego działanie. Ponieważ po raz pierwszy w historii cywilizacji powstały medykamenty o miłym smaku wkrótce zaczęły się nimi leczyć w potrzebie tysiące ludzi w całej Europie, by później funkcja medyczna jak gdyby się ulotniła i znikła a na jej miejsce przyszła funkcja rekreacyjna.
Na wybór ziół do produkcji snapsów składa się wielowiekowa tradycja, ale główny zrąb położony został w wesołym XVIII wieku i ponurym XIX (gdy szwedzkie spożycie alkoholu na głowę zostało ogłoszone światowym rekordem, pobitym jedynie później przez Rosjan).
No dobra, gdy położą przed wami w czasie przyjęcia kartkę lub kajecik z tekstami piosenek to poruszajcie przynajmniej ustami, udając, że bierzecie udział w śpiewaniu snapsvisor - piosenek do kieliszka.
Szwedzkie życie towarzyskie prowadzone jest zazwyczaj w restauracjach - to są pracownicze "piątunie", kawalerskie wypady, okazje rodzinne lub wypady paczką przyjaciół.
Imprezy domowe, zwłaszcza uroczyste kultywowane są z rzadka, w domach mieszczańskich lub sferach artystycznych wywodzących się z mieszczaństwa. Jeśli zostaniecie zaproszeni mam dla was trzy rady:
1. Nie siadajcie do stołu nim nie zostanie przez gospodynię dany znak. Stańcie jak wszyscy za krzesłem i czekajcie.
2. Naśladujcie sąsiadów.
3. W dzień po przyjęciu wyślijcie koniecznie bilecik "Tack för senast" (podziękowanie za zaproszenie), jeśli impreza byłą formalna. Przy mniej formalnych okazjach można podziękować osobiście przy najbliższym spotkaniu lub nawet telefonicznie lub mejlowo. Dobrze jest przybrać podziękowanie jakimś osobistym dodatkiem, ale nie należy się rozpisywać.

Zestaw 10 snapsów "dla początkujących" zawierający O.P. Anderson, Skåne Akvavit, Gammal Norrlands Akvavit, Hallands Fläder, Herrgårds Aquavit, Läckö Slottsaquavit, Örtagårds Brännvin, Östgöta Sädes Brännvin, Rånäs Brännvin i Bäska Droppar.
Skål.
PS. Doprawdy, już nie mam czasu napisać o nazwach poszczególnych snapsów, ani dlaczego po szwedzku mówi się "strzelić sobie blachę" (att ta sig en bläcka - od blaszanej ćwiartki kwaterki, którą wymierzano wódkę), ani co znaczy "wieczne życie - ostatni łyk przed bladą śmiercią" (18, ostatnia kolejka).
Inne tematy w dziale Kultura