w Polsce.
Poszperałem w googlach i w Wikipedii 60 sekund. To długaśna kwerenda, większości wystarczają 3 górne pozycje z listy, a np Pan Ziemkiewicz wyciąga swoje fakty z... powiedzmy - nosa? Co więc internetsy mówią o faktach tyczących bieżącej wielkiej dyskusji narodowej? Tzn tej o zakazie palenia w miejscach publicznych?
Internetsy skupiają się na ustawie, która weszła w życie 15 listopada, całkowitym milczeniem pomijając zaszłe wydarzenia. To nie może być dziełem przypadku, czuję w przemilczaniu wielką konspirację, ukrywanie prawdy niewygodnej dla obecnie rządzących.
Ograniczanie wolności palaczy ma bowiem swoje korzenie w głębokim komuniźmie, w zamierzchłych czasach PRLu, których, jak powszechnie wiadomo, dziedzicem jest uzurpatorski reżim obecny.
Skoro jednak webb ukrywa prawdę psotaram się ją, zawierzając swojej ułomnej pamięci, ujawnić.
Zaczęło się w latach 70-tych. Dat już nie pomnę, niech będzie, że rok był 1974 (?). Wtedy to uczyniono pierwszy zamach na wolność i jednym dekretem zniewolonego Sejmu wprowadzono zakaz palenia w urzędach publicznych. Tak, tak drogi młody czytelniku, przed tą graniczną datą mogłeś sobie kurzyć do woli np na poczcie, stojąc pokornie w kolejce po nadanie listu poleconego. A odbierając tenże list już tej ekspresji wolności nie mogłeś dokonać, ponurzy siepacze totalitarnej władzy wywiesili bowiem tabliczki z obrazkiem przekreślonego papierosa i napisem "zakaz palenia" tam, gdzie sięgała ich władza.
Potem poszło już z górki, odkrawano nam wolność metodą salami a my byliśmy jak żaby wrzucone do garnka z podgrzewaną wodą.
Zakazano palenia w samolotach, zakazano palenia na lotniskach, zakazano, zakazano, zakazano.
Aż do dnia obecnego.
Protestują publicyści, protestują blogerzy, protestuje prosty lud. Ale wiecie co - guzik z tych protestów będzie. Jeden z drugim pozrzędzi, ale ciemna masa zaakceptuje zniewolenie, jak tyle już razy w historii, po dwóch miesiącach nikt już nie będzie żałował utraconej swobody, dumni patrioci karnie zaczną wychodzić przed drzwi lokalu restauracyjnego na dymka. Gorzej, niepostrzeżenie zaczną sobie chwalić nowy porządek, miło spędzony czas w knajpie czy kawiarni nieśmierdzącej dymem i nieprzynoszenie do domu zatęchłej, przesiąkniętej smrodem tytoniowym odzieży.
Ale, ale - przeglądając Wikipedię trafiłem na pewien kwiatek, ukryty w notce poświęconej biernemu paleniu. Powiedzmy sobie szczerze - bzdurnej notce, bo czy kto widział jakiekolwiek szkody spowodowane tym zwrotem z nowomowy "bierne palenie"? Paru histeryków się nie liczy, nie można brać na poważnie lekarzy przekupionych przez mafię antynikotynową.
A oto cytat z Wikipedii - i wszystko jasne, i wiadomo, kto za tym stoi i gdzie szukać tak skrzętnie ukrywane motywy ustawy:
W późnych latach 1930. naziści stopniowo wprowadzali prawo antynikotynowe. W1938Luftwaffe iReichspost wprowadziły zakaz palenia. Podobne zakazy wprowadzono również w zakładach opieki zdrowotnej, urzędach publicznych i domach wypoczynkowych. Położnym zabroniono palenia na służbie. W 1939 NSDAP uznała za nielegalne palenie we wszystkich swoich siedzibach, aHeinrich Himmler, ówczesny szefSS, ograniczył służbom policyjnym i SS możliwość palenia na służbie. Palenie było również zabronione w szkołach.
W1941 roku w 60 niemieckich miastach zabroniono palenia w tramwajach. Zakaz palenia obowiązywał również wschronach, choć w niektórych wprowadzono osobne pomieszczenia na palarnie. Kolejny krok w kampanii antynikotynowej nadszedł w lipcu 1943, gdy zabroniono publicznego palenia osobom w wieku poniżej 18. lat. W następnym roku zabroniono palenia w autobusach i kolei miejskiej. Dokonano tego z osobistej inicjatywy Adolfa Hitlera, który obawiał się, że konduktorki mogłyby być ofiarami biernego palenia.
Czy ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości?
Inne tematy w dziale Kultura