Nie było moją intencją drążenie tematyki antysemityzmu Ziemkiewicza, inni poświęcili jej więcej czasu, a mnie po prostu Ziemkiewicz brzydzi od dawna. Nie będę robił kwerendy, nie będę przedzierał się przez miliony znaków wyprodukowanych przez tego, moim zdaniem, niewartego większej uwagi felietonisty, bytu, moim zdaniem, zupełnie zbędnego. No, ale innym pisanina Ziemkiewicza się podoba, stymuluje ich intelektualnie.
Niektórzy obrońcy Ziemkiewicza: "To przecież nie Polacy wsadzali tych Żydów do wagonów, wyłapywali, eskortowali z getta, tylko inni Żydzi, żydowska policja, na podstawie list sporządzonych przez żydowskie Judenraty, które tym wszystkim zarządzały", powołują się na monumentalne dzieło Raula Hilberga „Zagłada Europejskich Żydów", szukając w 3 tomach usprawiedliwienia dla tych słów. Innym, większości, żaden Hilberg do antysemickich wymiocin nie jest potrzebny.
I poniekąd to prawda. Tyle że ci sami nie potrafią pogodzić się słowami Bartoszewskiego: "Mieszkałem w domu pełnym inteligencji. Ale jeśli ktoś z nas odczuwał strach, to nie przed Niemcami. Gdy jakiś oficer zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać".
Któregoś dnia, w samym środku akcji wysiedlania Żydów, do mojej babci zgłosiła się rodzina zaprzyjaźnionego lokalnego kupca zbożowego z prośbą o schronienie. Dziadek już nie żył od roku, babcia została sama z czworgiem dzieci, dorastających i dorosłych już, ale ciągle mieszkających w domu. Dała schronienie, ale tylko na kilka dni, potem musieli odejść. Bała się. Tak jak Bartoszewski bał się sąsiadów taki i ona bała się. Nie bezzasadnie. W jakiś czas potem w obejściu pojawiło się kilku nieznajomych, uzbrojonych mężczyzn, żądających wydania ukrywanych Żydów. Widać, wiedzieli skądś o przyjaźni dziadka z kupcem, skądś dotarły do nich pogłoski, byli bardzo pewni swego. Pokręcili się po obejściu, zajrzeli do stodoły i innych budynków, pobili ówczesnego narzeczonego jednej z ciotek, nikogo nie znaleźli i w końcu sobie poszli.
Dom moich dziadków był niedaleko, kilkanaście kilometrów od Bełżyc. Jak wiadomo w Bełżycach działała banda Józefa Albińskiego, dziadka europosła obecnie, ważnego polityka PiS, Dominika Tarczyńskiego. Tenże Tarczyński przez długi czas chlubił się swoim dziadkiem, według niego "żołnierzem wyklętym": "Uratował ponad 120 osób, w tym Żydów. Za to, że to robił, moja rodzina była potem poddawana represjom. Ja jako dziecko byłem nazywany "przyjacielem Żydów" i gnębiony". Dziennikarka Magda Mieśnik dotarła do dokumentów IPN, które wskazują, że dziadek Tarczyńskiego prawdopodobnie był szmalcownikiem i mordercą.
Nie twierdzę, że bandyci, którzy naszli dom mojej babci to była banda Albińskiego, w czasie okupacji w okolicy wiele było takich leśnych oddziałów, terroryzujących mieszkańców i polujących na ukrywających się Żydów. Pod murem warszawskiego getta stali czekający na okazję szmalcownicy szantażujący lub wydający Niemcom uciekających na aryjską stronę.
Więc nawet jeśli "nie Polacy wsadzali tych Żydów do wagonów", to jednak "Polacy wyłapywali, zabijali, szantażowali, okradali i wydawali Niemcom Żydów".
A co stało się z rodziną żydowskiego kupca zbożowego? Przechowała się przez całą wojnę, po sąsiedzku. Opowiedziała mi o tym jedna z ciotek, mieszkająca już na swoim "miedzami szły do naszego domu po jedzenie". Znalazłem syna ukrywających, który dopełnił historię. Bandyci nie trafili na ich ślad.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo