No, zdążyliśmy się już dowiedzieć, że nie jest księżną, bo jej mąż sobie tytuł arystokratyczny po bezpotomnie wygasłych 3 znamienitych chorwackich rodach przywłaszczył. Dowiedzieliśmy się również, że udało jej się wydać córkę za Windsora, co prawda trzeciego sortu i brzydkiego jak noc, ale przecież nie obrazilibyście się na zięcia Windsora, nawet tak nienachalnej urody, zwłaszcza, że i ten obecny za Adonisa nie mógłby biegać, gołodupiec jeden.
Wiemy też, że jest gwiazdą, diwą wręcz, niepowstałego jeszcze uniwersytetu Ordo Iuris. I tu nie ma co grymasić, jest niezaprzeczalnie diwą, obdarzoną ponadprzeciętną swadą w guście Beaty Kempy, choć trzeba przyznać, że jednak dużo od Beaty inteligentniejszą. Z drugiej jednak strony to wcale nie jest takie trudne być inteligentniejszym od słowotoku BK.
Gdy tylko informacja o powołaniu tej celebrytki na profesurę (?) w fabryce prawników modo Ordo Iuris się pojawiła zacząłem szukać informacji o tej szwedzkiej prawniczce, profesorce w szwedzkich otwartych źródłach. Nie znalazłem nic. Jak przez mgłę pamiętałem, że pojawiła się w arcyzabawnej, krótkotrwałej szwedzkiej partii kierowanej przez dwóch pajacy - jednego z ludu, dyrektora wytwórni płyt gramofonowych i wielu innych interesów, drugiego z najwyższej arystokratycznej półki, dyrektora fabryki garnków i patelni. Duet nazywany był "Hrabia i kamerdyner", ale nie to będzie tematem wpisu. W każdym razie w tym zbiorowisku osobistości jeszcze dziwaczniejszych niż w kolejnych odsłonach inicjatyw politycznych Janusza Korwina-Mikkego znalazła się rzeczona Ingrid Detter, zapadła mi jakoś w pamięć, choć bez szczegółów.
Sięgnąłem więc głębiej, do elektronicznych archiwów szwedzkich mediów. Niestety, nie ma w nich materiałów sprzed roku 1990. Ale i to, co znalazłem, zasługuje na rozpowszechnienie.
Po raz pierwszy Ingrid Detter stanęła przed Państwową Komisją Dyscyplinarną w roku 1990. Zarzuty przepadły w mroku niepamięci, ale po tym, jak przed Komisją obiecała poprawę i stosowanie się do zasad uniwersyteckich wykpiła się jedynie lekką reprymendą.
Akt drugi rozegrał się dwa lata później:
Przyzwyczajona do zwycięstw
Expressen, 8 listopada 1992, Tiiu Gräslund
Profesor prawa, Ingrid Detter, nie daje sobie dmuchać w kaszę i wygrywa z szefami Uniwersytetu Sztokholmskiego. Nie udało się im jej zwolnić z pracy.
- Oni chcą, by kobiety były grzeczne jak uczennice - mówi śmiejąc się i dla podkreślenia swoich słów z przytupem depcze obcasem uniwersytecki trawnik.
- Uniwersytet Sztokholmski to miasteczko Pcim. Nie znoszą kobiet, które odnoszą międzynarodowe sukcesy, mają własne poglądy i wydają książki.
- Maglowano mnie osiem godzin dziennie przez dwa dni pod rząd. Postawiono pod ścianę, samotną kobietę przeciwko dwudziestu staruchom. Oskarżono o jakieś absurdalne przewinienia
Podobno spóźniała się pani na wykłady?
- Nie jestem kapralem nauki. Nie będę stała ze stoperem i zaganiała studentów na zajęcia.
Podobno przywłaszczyła pani sobie komputery
- To oskarżenie jest groteskowe. Za pieniądze z prywatnych donacji kupiłam bazę danych dla uniwersytetu. To że przechowywałam dwa komputery u siebie w domu kilka marnych miesięcy? Nie ma o co robić rwetesu, zresztą już je zwróciłam
A pieniądze uniwersyteckie, którymi opłacała pani prywatne podróże?-
Muszę zdecydowanie zaprotestować. Jestem znana w całej Europie. Wykładam zagranicą i robię PR Uniwersytetowi. Oni wszystko odwracają przeciwko mnie.
Tym razem Komisja Dyscyplinarna nie przychyliła się do oskarżeń i nałożyła na niesforną profesorkę jedynie niewielką karę pieniężną.
Komisja stwierdziła również, że zakres swobody na uniwersytecie powinien być szeroki i dopuszczać nawet pewne, hm, niestandardowe zachowania.
Żadna ze stron nie złożyła broni w galopującym konflikcie. W roku 1993 niesforna diwa sztokholmskiego uniwersytetu ruszyła do kontrataku. Pozwała swego pracodawcę o 2 miliony koron odszkodowania (kciukiem mierząc to mniej więcej tyle samo w dzisiejszych PLN). Lista zarzutów była długa i barwna, Ingrid Detter oskarżyła kilku wysokich rangą profesorów uniwersytetu o krzywoprzysięstwo i pomówienie:
"Zarząd uniwersytetu w Sztokholmie to mafia władzy, w skład której wchodzi rektor i kilku popleczników" - stwierdziła w swojej mowie końcowej przed sądem rejonowym.
Zarzuty ze strony uniwersytetu? "Drobiazgi niegodne uwagi" - powiedział obrońca, gwiazdor sztokholmskiej palestry, Henning Sjöström.
"Członkowie sądu sprawiali wrażenie nieco skonfundowanych" - pisał z sądu Niclas Svensson reporter bulwarówki Expressen 8 grudnia 1993.
Wyrok zapadł 30 grudnia 1993. Sąd oddalił żądania pani profesor i obciążył ją spłatą kosztów sądowych w wysokości 166 550 koron (mn w tyle samo w dzisiejszych złotych).
Decydujące starcie rozegrało się w lipcu następnego roku. Uniwersytet skrzętnie spisał wszystkie wykroczenia popełnione przez swoją pracownicę - a było tego sporo:
- w ostatnim półroczu pojawiła się na wykładach tylko 2 razy
- ani razu nie pojawiła się w czasie wyznaczonych dyżurów
- kiedy jednak pojawiała się na uniwersytecie przychodziła z 20/30-minutowym opóźnieniem
- nie informowała kierownictwa uniwersytetu o swoich wyjazdach zagranicznych
Tym razem Komisja Dyscyplinarna przychyliła się do wniosku nudziarzy uniwersyteckich.
Ale Ingrid Detter nie powiedziała ostatniego słowa, prawdę mówiąc wypowiedziała ich wiele w opublikowanym przez siebie komunikacie prasowym:
Napisała w nim, że została zwolniona, ponieważ jej „tezy są niebezpieczne dla coraz bardziej zglajchszaltowanego uniwersytetu”
Była poddawana „procesom o czary i prześladowaniom”.
Twierdziła, że „cały system prawny w Szwecji spoczywa na podkopanych i zgniłych fundamentach” oraz, że „brakuje tylko dyktatora”.
W końcowym fragmencie czytamy: „Kiedyś historycy stwierdzą, że szwedzki system przypominał stalinowski terror, który zmuszał do milczenia pisarzy i profesorów, z tą różnicą, że tłumienie opinii w Szwecji było wprowadzane z większym wyrafinowaniem”.
Rok później doszło do porozumienia stron i Ingrid Detter opuściła Uniwersytet Sztokholmski na własne życzenie. Opuściła również Szwecję na rzecz kariery w Wielkiej Brytanii i na całym świecie. Podobno jako znawczyni prawa międzynarodowego jest jaśniejącą gwiazdą na firmamencie jurydycznym.
W szwedzkiej Wiki nie ma o niej wzmianki, w prasie popołudniowej pojawiła się jedynie informacja o ślubie jej córki.
Na miejscu jakiejkolwiek instytucji głęboko bym się zastanowił nim bym ją zatrudnił. Ale to nie mój kłopot.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo