„Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można,
dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa”.
Taki zgrabny bon mot sformułował kiedyś Karol Marks, a dzisiaj mamy możliwość obserwowania
wielkiego testu prawdziwości drugiej części jego twierdzenia. Aktualna opozycja postanowiła
bowiem gruntownie tę zasadę przetestować. Czy całkowicie świadomie, wątpię. W końcu ogólną
wiedzą i wyczuciem kodów kulturowych z jeźdźcami Rubikonia zapewne podzielili się
inni szatani. Narzędzia walki politycznej bywają różnorodne, toteż sama próba sięgania do
historycznych analogii w aktualnym starciu nie jest bezsensowna ani naganna, ani też pozbawiona
analogii. W końcu jednym z nie najmniej ważnych narzędzi wygranej PiS w ostatnich wyborach
stała się polityka historyczna. Toteż tęgie, lecz do opozycyjności zupełnie nie przyzwyczajone
głowy wzięły i postanowiły. Powołały Komitet Obrony Demokracji, w założeniu mający
naśladować Komitet Obrony Robotników. Tak przynajmniej przygotowana była symbolika
i retoryka. Tylko jak zrównać nielegalne i zagrożone represjami totalitarnego państwa działania
w obronie więzionych, bitych i poniżanych radomskich robotników z popartą generalnie przez
okrągłostołowy establishment i dużą część związanych z nim prywatnych mediów walką o obronę
posad i przywilejów, traconych w wyniku wyborczej przegranej w państwie demokratycznym?
Jak takie symbole oporu jak upolityczniony poza granice przyzwoitości sędzia Rzepliński,
odsunięty od kierowania teatrem w odruchu przyzwoitości przez wydawałoby się własnych
politycznych sojuszników poseł Mieszkowski, czy słabiej dotowana Krystyna Janda mogą robić
za pokrzywdzonych i wykluczonych – to tylko Lis Tomasz na twitterze wytłumaczyć może.
On potrafi znaleźć analogię nawet przypalonej przez esbeka papierosem podczas nalotu na
mieszkanie ręki nieletniego Maćka Kuronia, z bohatersko nie zapłaconymi alimentami aktualnego
komitetowego leadera. W końcu i tu, i tu jakieś związki z dziećmi. Na barykady opozycyjny
ludek wiedziony hasłem Agnieszki Holland „aby było jak było” ruszył z montowaną nadzieją na
zorganizowanie majdanu. Kolejna łatwa analogia i kolejna wtopa, bo jak uruchomić masy
wyborców, aktualnie po raz pierwszy zresztą od wielu lat dostrzeżone w polityce społecznej
rządzących, do walki o przywrócenia państwa teoretycznego. Tego, zaprawionego sowicie
ideologią społecznego darwinizmu, którego którego symbolem stały się oprócz rozlicznych,
a z co najmniej niewielkim zapałem ściganych afer kryminalnych spożywane przez ministrów
ośmiorniczki, opłacane służbowymi kartami kredytowymi. Pozostało więc grać na symbolach
i uczuciach. Z wdziękiem słonia w składzie porcelany wkroczono więc w buraczkowych
marynarkach, z transparentami w ręku w połowie katolickiego pogrzebu, by potem ze łzami
w oczach prezentować obtarty rzekomo przez „nazistów” naskórek. W obronie posła happenera
uruchomiono strajk okupacyjny sejmu (tym razem niczym dawna „Solidarność”), ale by się nie
przemęczyć – to rotacyjne (copyright by Michał Boni z głodówką). Nie zabrakło dwuminutowego
udawania trupa do kamery ani świeckiej pasterki, której nie powstydziłby się sam Bareja.
Wreszcie w sam dzień Bożego Narodzenia występuje sobie kolejny poseł z... neodekalogiem.
Z kartonową tablicą w ręku. Tablicą, na której spisano zestaw truizmów, kuszących jedynie do
zadania pytania – jak Pańska formacja polityczna realizowała te szczytne hasła w ciągu niedawno
zakończonych, nieprzerwanych ośmiu lat swoich rządów? Stoją więc nienawistnie zignorowane
przez siepaczy reżymu barykady z podpartych wykałaczkami kartonowych pudeł, zza których
rzadkie szeregi bojowników tęsknie wypatrują telewizyjnych kamer.
Tłuste misie zapomniały zupełnie o kwestii wiarygodności.
Bo
„...w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo.”
Inne tematy w dziale Polityka