„Absolutum dominium Jana Kazimierza było obłędne. Od pierwszych dni po sejmie elekcyjnym aż po abdykację ten król usiłował zapanować nad całym społeczeństwem szlacheckim, w tym także i magnaterią, nie opierając się na żadnej warstwie społecznej, tylko na bezwolnej, najzupełniej posłusznej nielicznej grupie wykonawców…” – to zdanie, wyrażone kiedyś przez Adama Kerstena, lecz oprotestowywane przez wielu innych (Z. Wójcik, M. Nagielski, A. Górski) nie jest pozbawione podstaw.
Sensowne w założeniach projekty reform, których osią były plany ograniczenia liberum veto i wzmocnienia władzy królewskiej próbował król, i jego otoczenie, wprowadzać w życie w sposób tak sensu pozbawiony, iż nasuwają się pytania o przyczyny takiego postępowania. Z pewnością należała do nich kapryśna i niekonsekwentna osobowość monarchy, wspomaganego przez zupełnie nie liczącą się z realiami polskimi małżonkę.
Powstające wobec widocznych niedomogów ówczesnego polskiego parlamentaryzmu projekty reformy sejmowania znalazły w latach 50. wielu zwolenników. Prymas Andrzej Leszczyński pisał do króla o potrzebie sprawienia, „żeby ono jedno -nie pozwalam- dla jakiejkolwiek czyjej prywaty całych sejmów cum ruina Reipublicae nie rwało”.
W otoczeniu Marii Ludwiki powstały koncepcje bardziej radykalne. Planowano ograniczenie roli sejmu – posłowie mieli jedynie zgłaszać wnioski, zaś prawo stanowienia przejąłby senat i król. Rada senatu i ministrów pod przewodnictwem monarchy miała stać się natomiast rządem, w którym obowiązywałaby zasada większości głosów, przy czym pozycja króla byłaby bardzo mocna – jego głos miał ważyć aż dwanaście głosów (wobec pojedynczych wotów pozostałych członków).
Bardziej realistyczne projekty pojawiły się pod koniec 1657 r. za sprawą senatorów i dygnitarzy koronnych: kanclerza wielkiego koronnego Stefana Korycińskiego, marszałka nadwornego Łukasza Opalińskiego, wojewody poznańskiego Jana Leszczyńskiego i podkanclerzego koronnego biskupa Andrzeja Trzebickiego. Przygotowali oni szkic reform, który miał zostać wniesiony na zjazd konwokacyjny, zwołany do Warszawy w lutym 1658. Dokument ten zakładał między innymi przyjęcie zasady głosowania w sejmie konstytucji większością 2/3 głosów. Jednak nie zdecydowano się na propozycję całkowitego zniesienia liberum veto. Mogło ono być zastosowane wtedy, gdyby chciano przeforsować w sejmie coś wbrew prawom kardynalnym. Podobne projekty zawierały opublikowane w 1660 roku memoriały polityczne: Uważenie potrzebne do prędkiego zawierania sejmów i Punkta na sejm podane. W pierwszym mówi się o potrzebie poważnego ograniczenia liberum veto, a w drugim wręcz o jego zniesieniu.
Równolegle projektowano w królewskim otoczeniu zniesienie elekcyjności tronu. Genezy pomysłu szukać trzeba w latach Potopu, gdy mirażem korony polskiej mamiono kolejnych potencjalnych sojuszników – od księcia siedmiogrodzkiego i Habsburgów po cara Moskwy.
Uniknięcie anarchii bezkrólewia byłoby warte gry – ale w warunkach Rzeczpospolitej pomysł ten nie miał zbyt wielkich szans powodzenia. Tym bardziej, że dominująca coraz wyraźniej w polityce dworskiej Ludwika Maria myślała o kandydacie francuskim. W grę wchodził przede wszystkim Henryk Julian de Bourbon książę d’Enghien. Myśl o uczynieniu w 1660 roku królem Polski kandydata sojusznika Szwecji i krewniaka uosobienia absolutum dominium Ludwika XIV nie wystawia dobrego świadectwa realizmowi królowej. W historiografii naszej jest jednak mocny nurt, upatrujący w powodzeniu tego planu szansę na wzmocnienie państwa. Polemizując jednak z opiniami kształtowanymi przez wiedzę o dziejach kolejnego stulecia, warto zapytać, jakie możliwości miałby w Rzeczypospolitej hipotetyczny nowy król Henryk? Drugorzędne, psychicznie nie zrównoważone francuskie książątko miernych zdolności, we własnym kraju kierowane przez całe życie do najwyżej trzeciorzędnych zadań. Jego główną zaletą w oczach polskiej królowej było to, iż poślubił jej garbatą siostrzenicę, Annę Henriettę bawarską. Oczekiwanie, że ów niewielkiego majątku własnego książę, o którym mawiano iż nigdy o poranku nie wie, co będzie robił wciągu dnia, byłby zdolny do reform i skutecznych rządów twardej ręki w nieznanym sobie zupełnie kraju nie świadczy dobrze o wyrażających takie opinie.
W zamierzeniach dworu sprawy miały zostać rozstrzygnięte na sejmie zwołanym na 2 maja 1661 r., z wyraźnym zaciskiem na elekcję vivente rege, dla której poparcie prośbą, groźbą i przekupstwem zbierano pisemne deklaracje senatorów. Liczono na pozytywny efekt sukcesów roku ubiegłego – zakończenia wojny ze Szwecją i szczęśliwych kampanii na Wschodzie. Jednak izba poselska stawiła opór, zaś klęskę zamierzeń dworu przypieczętował bunt niepłatnego od lat wojska. Konfederacje wojska koronnego (Związek Święcony) i litewskiego (Związek Braterski) opowiedziały się za wolnością szlachecką, a przeciw polityce dworu. Szczególnie mocno wystąpiono przeciwko planom elekcyjnym.
Opór w wojsku udało się opanować dopiero w 1662 roku wypłatą sporej części zaległego żołdu, wykorzystując ponadto rozłam wśród wojskowych, wywołany zamordowaniem przez konfederatów hetmana polnego litewskiego Wincentego Gosiewskiego. Ale jeszcze 1663 r., w przeddzień wyprawy Jana Kazimierza na Zadnieprze, osiemdziesięciu młodszych oficerów, podoficerów i żołnierzy, uznanych za prowodyrów niepokojów w armii aresztowano, poddano torturom i stracono. Niepowodzenie militarne kampanii 1664 roku pozycji królewskiej nie wzmocniło, toteż dwór usilnie poszukiwał nowej koncepcji działania. Stał się nią atak na głowę opozycji antydworskiej, którą był się aktualnie marszałek wielki koronny i hetman polny koronny Jerzy Sebastian Lubomirski. Wydawałoby się, iż król powinien był nabyć pewnego doświadczenia w prowadzeniu tego typu politycznej batalii, chociażby przy nieszczęsnej sprawie Hieronima Radziejowskiego (aktualnie, w 1664 roku przywróconego do łask), niemniej jednak postanowił powtórzyć ten sam sposób postępowania i te same błędy. Wątpliwej jakości oskarżenia, wsparte przez zwolenników i urzędników królewskich, surowy wyrok... Jednak Lubomirski był potężniejszy materialnie i politycznie, a także o wiele bardziej popularny pośród szlachty niż niegdysiejszy podkanclerzy. Rozpoczęła się nowa wojna - wojna domowa – w sytuacji nadal trwającej wojny zewnętrznej z Moskwą, wewnętrznej na Ukrainie i widocznego załamywania się sojuszu z Krymem.
Antykrólewska konfederacja, pod marszałkiem Adamem Ostrzyckim, zawiązana 29 maja 1665 roku znalazła licznych zwolenników – tak w wojsku, jak pośród szlachty. Siły konfederackie oscylowały około 15 tysięcy ludzi, królewskie – nieco powyżej 20. Kierowane faktycznie przez Lubomirskiego wojska rebelianckie unikały starcia, dokąd było to możliwe. 4 września 1665 r. rokoszanie zaatakowani pod Częstochową pobili i zmusili do kapitulacji część oddziałów królewskich. Zwraca uwagę, że zapędzeni do fos twierdzy jasnogórskiej (i nie wpuszczeni do środka przez Paulinów) zwolennicy króla nie zostali potraktowani zbyt brutalnie – obrabowano ich, zmuszono do przyrzeczenia, że w tej wojnie więcej walczyć nie będą, co mieściło się w obyczajach epoki – i puszczono wolno. 6 listopada podpisano w Palczynie rozejm; zwołany na marzec następnego roku sejm,wobec braku chęci ustępstw z obu stron rozszedł się bezowocnie. Wznowiono więc działania wojenne.
Kres walkom przyniósł szok bitwy pod Mątwami (3 lipca 1666 r.), gdzie źle prowadzone siły królewskie straciły 3000 zabitych – tym razem, w odróżnieniu od sytuacji sprzed roku ścigani konfederaci jeńców nie brali. 31 lipca podpisano ugodę w Łęgonicach. Sprawił to przede wszystkim nacisk mas szlacheckich, które w chorągwiach pospolitego ruszenia – w obu zresztą obozach, coraz groźniej domagały się natychmiastowego kompromisu. Król musiał zrzec się raz na zawsze planów elekcji vivente rege i przyrzec zbuntowanym żołnierzom wypłatę żołdu oraz amnestię. Natomiast Lubomirski przeprosił króla za bunt i zobowiązał się na zawsze opuścić Rzeczpospolitą.
Spójrzmy na to jeszcze raz: przez dwa lata prawie 40 tysięcy żołnierzy, a więc armia na tamte czasy i warunki potężna, taka, z jaką rok wcześniej nie wahano się uderzyć na Moskwę, zajmowała się głównie dewastacją własnego kraju. W warunkach trwającej nadal wojny zewnętrznej, co zaowocowało ostatecznie andruszowską kapitulacją. Czy głowa państwa, która potrafiła doprowadzić do takiego kryzysu, zresztą nie po raz pierwszy, zasługuje na usprawiedliwienie? Czy rokoszanie, broniący istniejącego, szwankującego – ale znanego i akceptowanego systemu sprawowania władzy zasługują na bezwarunkowe potępienie? Jednoczesne wysunięcie reformy sejmowania i zniesienia de facto elekcyjności tronu, z potraktowaniem tej pierwszej jako karty przetargowej przy forsowaniu drugiej, nie świadczy o nazbyt głębokich przemyśleniach stronnictwa królewskiego. W ówczesnych warunkach polskich reforma parlamentarna powinna być traktowana jako bezwzględnie priorytetowa, a zastąpienie jej ślepym na realia uporem w sprawie elekcji vivente rege jawi się jako zupełna aberracja.
Król wykazał się niedojrzałością koncepcji i brakiem umiejętności, tak politycznych jak wojskowych. Nasuwa się tu porównanie z współczesną, analogiczną sytuacją w Danii, gdzie Fryderyk III wykorzystując szok, jakim była utrata Skanii na rzecz Szwecji (potwierdzona ostatecznie pokojem kopenhaskim z 1660 r.), zdołał przeprowadzić reformy wzmacniające władzę królewską. Ale w Danii likwidację elekcyjności tronu i zmianę zasad rządzenia wprowadzono przy uzyskaniu aprobaty aktywnej politycznie części społeczeństwa, nie zaś wbrew niemu, jak usiłowano zrobić w Rzeczpospolitej.
Lubomirski zgrzeszył brakiem umiejętności sformułowania programu pozytywnego, sięgającego poza sprawy bieżące, co gorsza - brakiem odwagi, by spróbować wykorzystać zwycięstwo militarne do przejęcia odpowiedzialności za kraj.
Dzieje wewnętrzne okresu 1660 – 1666 to ponury polityczny instruktaż, jak marnować czas, środki i energię społeczną nie osiągając przy tym żadnych efektów - poza osłabieniem państwa.
Odrębną sprawą, wartą rozważenia i osobnych badań jest zaangażowanie w wewnętrzny konflikt w Rzeczypospolitej sił zewnętrznych. Króla popierała politycznie i w poważny sposób wspomagała finansowo Francja. Nieomal automatycznie więc, na ostrożne wsparcie Austrii mógł liczyć Lubomirski. Natomiast jego próby zdobycia poparcia Szwecji (ze względu na jej sojusz z Francją), a także Brandenburgii okazały się bezowocne. Wiadomo także o planach nawiązania kontaktów z Moskwą. Za wyjątkiem Francji, zaangażowanie obcych państw w polską wojnę wewnętrzną, było jak się wydaje, wyjątkowo ostrożne.
Gdy jesienią wojska koronne skierowano na odbitą w kampaniach lat 1660-1664 prawobrzeżną Ukrainę, zastały one tam odbudowane przez ostatnie dwa lata siły kozackie hetmana Doroszenki, który w międzyczasie zawarł sojusz z chanatem krymskim i pertraktował o przyjęcie protekcji Stambułu. Klęska pod Brahiłowem 19 grudnia 1666 roku zainaugurowała kolejną wojnę.
Wybrana literatura przedmiotu
T. Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego (Kraków 1898)
M. Nagielski, Rokosz Jerzego Lubomirskiego w 1665 r. (Warszawa 1994), Druga wojna domowa w Polsce (Warszawa 2011)
W. Kłaczewski, Jerzy Sebastian Lubomirski (Wrocław 2002)
Pisma polityczne z czasów Jana Kazimierza, wyd. S. Ochman (Warszawa 1989-1993)
Inne tematy w dziale Kultura