Na kanwie kontrowersji w sprawie wyboru patrona szkoły w Wiślinie, gm. Pruszcz Gdański Feterniak spisał ciekawą notkę „Jak patrioci z kompleksami fałszują polską historię" z której ogólnym przesłaniem w większości się zgadzam, zwłaszcza w kwestii wierności prawdzie historycznej. Przeszłości zmienić nie możemy, ale dla własnego dobra powinniśmy ją poznać i zrozumieć. Konkluzją co do lokalnego meritum wydaje się być – co prawda umieszczone w środku tekstu – zdanie:
„Cieszyć może, że sondażu wśród lokalnej, związanej ze szkołą społeczności, większe poparcie uzyskała „Inka”. Nie mniej także dobre można zrozumieć, że u lokalnych decydentów większym poparciem cieszyła się sylwetka oświeceniowego naukowca.”
Mnie w tej w sumie smutnej sytuacji, abstrahując od miejsca i osób, uderza coś innego. Wiem, z własnego doświadczenia, ile emocji wywołuje w środowisku szkolnym kwestia wyboru patrona. Trwa to najczęściej długo. Dyskusje, konsultacje, wręcz kampania wyborcza w miniaturze i – decyzja. Zwykle, poza samym aktem wyborczym tak dogłębnie przez zainteresowanych wydyskutowana, że efekt końcowy, dzięki uzyskanej o proponowanych patronach wiedzy jest już w społeczności szkolnej niekontrowersyjny. Biorą w tym udział uczniowie, rodzice, nauczyciele, czasem już na tym etapie działacze lokalni formalnie z placówką nie związani. Najlepsza szkoła samorządności i demokracji, jaką sobie można wyobrazić. A tu nagle wkracza deus ex machina sołtys i wie lepiej... Tragiczna alegoria degrengolady idei samorządu. To najbardziej zainteresowani mogą sobie pogadać, ale Pan Wójt i Pan Sołtys z Panem Radnym mają wyższe racje? Siedzą wyżej, to i widzą dalej? Mogą tak myśleć, bo bardzo często ich kandydaturę na stanowisko lub miejsce na liście ustaliła Partia Matka, i jej byt swój zawdzięczają, a w mniejszym stopniu jakimś tam wyborcom czy ich bachorom. Można by się dalej poznęcać i sprawdzić, czy na decyzję nie miała wpływu chęć pochwalenia się erudycją przed delegacją zagranicznego miasta partnerskiego, która niechybnie nawiedzi przyszłoroczne Dni Gminy, ale nie w tym rzecz. W prawdziwym samorządzie, jakim była gmina do1998 r., takie zachowanie zostałoby srogo ukarane już przy okazji najbliższej elekcji. Wyborcze listy partyjne i namnożenie ponad gminą quasi-samorządów skutecznie rugują idee prawdziwej samorządności i zaangażowanie ludzi w lokalne sprawy. Mało kto jeszcze pamięta, że ustawowo gmina jest wspólnotą, którą tworzą jej mieszkańcy.
Sam kiedyś znalazłem się w podobnej sytuacji. Bardzo chciałem, aby gimnazjum, które w czwartym roku funkcjonowania właśnie dorosło do wyboru patrona, przybrało imię Józefa Piłsudskiego. Jednak w kończącym konsultacje głosowaniu wygrała kandydatura innej, bardziej jak się okazało bliskiej społeczności szkolnej postaci. Nie ukrywam, że przez chwilę męczyła mnie pokusa, aby radzie miasta podsunąć promowane przez siebie rozwiązanie. Formalnie wszystko byłoby w porządku, to rada gminy decyduje. Większość w niej uzyskałbym wówczas bez trudu. Lecz szybko przyszła refleksja – a co to jest samorząd, durniu? Z perspektywy czasu, czytając o pomorskim przypadku, z pewną dumą mówię sobie że zachowałem się, jak trzeba.
PS. Miał to być głos w dyskusji pod tekstem, ale prawie napisany tekst w oknie dialogowym zżarło :( a w wordzie za bardzo się rozpisałem.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo