Republikaniec Republikaniec
166
BLOG

Opowieść o pewnym zmierzchu

Republikaniec Republikaniec Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Państwo, pomimo posiadania ogromnego i bogatego terytorium, mimo osiągnięcia wysokiego poziomu zamożności i cywilizacji przeżywało okres dekoniunktury. Chociaż w polityce zewnętrznej nie było z kim przegrać, problemy z utrzymaniem aparatu władzy przekładały się na wzrost opodatkowania, a te z kolei – na rozwój szarej strefy gospodarki. Władza reagowała reformami, zmniejszaniem obszaru jednostek administracyjnych (dla ułatwienia kontroli), próbami ustalenia taksy jednolitych cen maksymalnych, kontyngentów produkcji rolnej, a w końcu nałożeniem obowiązku dziedziczenia zawodów dla utrzymania ciągłości zasadniczych sfer produkcji. Wprowadzono też obowiązek dziedziczenia miejsc w radach i zarządach municypalnych (mało komu się chciało robić to z własnej woli). Brakowało chętnych do zawodu wojskowego – niektórzy rekruci uciekali, inni dokonywali samookaleczeń, aby uniknąć służby. Przy tych niedomogach dawało się mimo wszystko żyć w miarę wygodnie, zwłaszcza osobom, dziedzicznie lepiej usytuowanym. Także pracownikom administracji centralnej. Wiejskie i miejskie wille były bogato wyposażone we wszelkie osiągnięcia cywilizacji. Biedniejszym, o ile udało się przedostać do jednej ze stolic też nie działo się najgorzej – dla ubogich były darmowe przydziały żywności i darmowa rozrywka. Prowincja natomiast pustoszała. Pozwalano więc masowo osiedlać się obcym, przybywającym spoza granic. Nie znali języka urzędowego, ale to nie było konieczne, w końcu obracali się głównie w swoich kręgach, wystarczyło chwytanie najprostszych poleceń. Zresztą, od czego są tłumacze. Obcy, w odróżnieniu od swoich chętnie podejmowali się uprawy roli, jeszcze chętniej zaciągali się do armii, najpierw pod komendą przysłanych przez władze oficerów, później coraz częściej pod dowództwem wybranych przez siebie samych wodzów. Rząd był szczęśliwy – dopóki wystarczało pieniędzy na żołd. Ale i z tym zaczęły się kłopoty, a chętnych do imigracji po ziemię do uprawy lub do wojaczki było coraz więcej, coraz więcej. Raz uruchomiony proces nijak nie chciał się sam powstrzymać, mimo że czasami nawet wcześniej przybyli cudzoziemcy z bronią w ręku wojowali z nowymi falami przybyszów. W końcu imigranci – dawniejsi i nowi, ale w większości posługujący się podobnymi językami uznali że głupotą byłoby utrzymywać nadal nawet pozory władzy miejscowych niedojdów, i formalnie wprowadzili własne porządki. Nie powiem, żeby zachowywali się najgorzej, co prawda wyrżnęli trochę nieposłusznych lokalsów i nieźle obłupili resztę, ale tym którzy przeżyli zostawili wystarczająco dużo, żeby mogli spokojnie żyć według własnych upodobań, i płacić nowym panom podatki. Wystarczyło tylko zaakceptować nowy porządek i zbytnio się nie stawiać. Nawet szef ostatniego rządu, Flawiusz Romulus Augustus, ostatni cesarz Rzymian nie został za bardzo pokrzywdzony, Odoaker zapewnił mu w wieku 16 lat dostatnią emeryturę i pałac w Neapolu, gdzie ów egzystował spokojnie od 476 roku do śmierci, gdzieś po 507 r. Nie wiemy kiedy, bo był już zbyt mało ważną figurą by o nim pisać.

W dawnych dziejach można znaleźć sporo pouczających historii. Dlatego tak bardzo ogranicza się w dzisiejszych czasach jej nauczanie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura