Co jakiś czas media, głównie lokalne ostrożnie dawkują informacje o kolejnych kwestiach związanych z badaniem tzw. „afery podkarpackiej”. Z ujawnianych fragmentów wyłania się ciekawy obraz sieci, zbiegającej się w ręku ważnego w skali ogólnokrajowej polityka PSL. Jej sznurami okazują się a to lokalny działacz, b. wojewoda i marszałek województwa, a to jakiś istotny urzędnik ważnej instytucji, duchowny, biznesmen (kasa, misiu, kasa), wysoko postawiona prokurator, policjant. Brakuje aktualnie sędziego, chociaż do tajemnic poliszynela należą w Rzeszowie pewne nazwiska… W fabule szmal, częściowo w formie sztabek złota (cóż za nieufność do rodzimej waluty), nielegalne metody działania, zakulisowe walki o utrzymanie i rozszerzanie wpływów, a nawet sprawy alkowy. Jak na potencjalny temat-samograj: polityka-seks-przemoc-sensacja, zainteresowanie mediów hmm… umiarkowane. A może i słusznie? Cóż w tej bajce dziwnego? Gdyby się dobrze rozejrzeć, podobne syndykaty dałoby się ujawnić w kolejnych 15 województwach, więc niby dlaczego biedne Podkarpacie ma być niesłusznie uprzywilejowane. Gdzieniegdzie znalazłoby się nawet po kilka grup konkurencyjnych. W końcu nawet na okołorzeszowskim terenie obecny capo nie jest twórczym prekursorem takiej działalności, wyprzedził go znacznie polityk opcji obecnie w kraju nie rządzącej - z tym, że jego siatka była chyba lepiej zakonspirowana i mniej zdemoralizowana. Dopiero tragiczna i niespodziewana śmierć konkurenta oczyściła wody dla aktualnego rekinka. Wszędzie modus operandi jest ten sam: zdobycie przyczółka – obsadzanie wasali na każdym możliwym stanowisku (z jedynym obowiązkiem: rozszerzania bazy wyborczej seniora) – zwalczanie per fas en nefas każdej potencjalnej konkurencji. W takim układzie nominatom zwykle brak czasu na zajmowanie się przyziemnymi sprawami bieżących formalnych obowiązków, toteż efekty „zarządzania” obliczanego wyłącznie na przetrwanie przez kolejny mierzony kadencją okres widać gołym okiem. I pendolino na miarę ich możliwości wlecze się dalej. Doskonale ów mechanizm opisał Rafał Ziemkiewicz w „Żywinie”, przy czym w rzeczywistości niekiedy czołowa trójca mafiozo – wpływowy adwokat – polityk daje się zredukować do jednej osoby.
Co w naszym, najlepszym ponoć od wieków państwie ułatwia hodowanie podobnych polipów? Zwyrodnienie organizacji nazywanych aktualnie partiami politycznymi w kierunku rozgrywania wyłącznie indywidualnych interesów, brak mechanizmów skutecznej kontroli, bieda, pozwalająca na dyscyplinowanie sporych grup ludzkich instrumentem dostępu do pracy (która staje się dobrem reglamentowanym) i mechanizm wyborczy. Ten ostatni, wymuszający miotanie się pomiędzy koniecznością rekrutacji pewnej ilości mięsa armatniego na listy wyborcze a tendencją do utrzymania elitarnego charakteru kast rządzących, w obecnym kształcie osiągnął, jak się do niedawna wydawało, niemal ideał. Zwłaszcza przy pomocy częściowo niesprawnej, a częściowo nadaktywnej (ostatnie wybory samorządowe) machiny PKW.
Jednak ostatnio sprawdzony i pewny do tej pory system zaczyna się zacinać, szwankuje smarowanie, a do coraz większej liczby osób, wliczając w to co inteligentniejszych polityków, dociera, że po przeżarciu kasy ukradzionej z OFE na kolejne transze łatwego zasilania nie ma co liczyć. Wydaje się, że wobec realnego zagrożenia podstawowych życiowych interesów przynajmniej część z nas przestaje w końcu udawać trzy „mądre” małpy.
Inne tematy w dziale Polityka