Republikaniec Republikaniec
414
BLOG

Perspektywy energetyki w PL - relacja na bieżąco z domu wariatów

Republikaniec Republikaniec Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Prof. dr hab. inż. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki: Polska więcej straci, niż zyska na budowie morskich farm wiatrowych. Wstrząsający wywiad, udzielony Maciejowi Badowskiemu  (Strefa Biznesu). Czytajcie, by się dowiedzieć dokąd prowadzi nas ZSRE pod przewodem pani komisarz von der Breżniew.

Energia z morskich farm wiatrowych ma odgrywać coraz większą rolę w polskiej transformacji energetycznej. Co to oznacza dla naszego miksu energetycznego i jak bardzo przysłużą się one naszej transformacji?

Po co budujemy wiatraki i inne instalacje odnawialnych źródeł energii? Ponieważ mamy narzucony udział tych źródeł w całkowitym zużyciu energii. Trzeba skądś tę energię wziąć. Mamy dwie grupy odnawialnych źródeł. Jedną z nich jest grupa, do której zaliczamy biogaz, biomasę i wodę. Tymi źródłami można po części sterować, ale nie mamy zasobów „paliwa” czy dokładniej energii wejściowej i w sumie te źródła produkują tylko około 7 proc. całego zapotrzebowania. Mamy jeszcze wiatraki i panele słoneczne, które w sumie w 2023 roku wygenerowały około 21 proc. całego zapotrzebowania na energię elektryczną.

Razem w 2023 roku odnawialne źródła wyprodukowały około 27 proc. potrzebnej energii elektrycznej, a w 2024 roku będzie tej energii około 28-29 proc., z tym, że nie ma jeszcze wszystkich oficjalnych danych.

Te panele słoneczne „nalepiliśmy” już wszędzie, gdzie tylko można i doszliśmy do momentu, że nie mamy już, gdzie ich umieszczać, bo trudno akceptować wycinanie lasów, aby instalować panele, a więc możliwości rozwoju energetyki słonecznej są coraz mniejsze. Oczywiście będzie się ona jeszcze rozwijała, ale już nie w takim tempie.

Druga opcja to są wiatraki lądowe i one też się rozwijają, chociaż niezbyt szybko, ponieważ jest coraz mniej miejsc, gdzie można te wiatraki postawić. Wyobraża pan sobie Pałac Kultury i Nauki? Wiatraki są jeszcze wyższe i stąd pojawiają się protesty ludzi, którym stawia się te wiatraki 700 m od domów, a wkrótce odległość ta ma zmaleć do 500 metrów. W związku z tym buduje się wiatraki na morzu, gdzie jest więcej miejsca, aby spełnić cele polityki energetycznej.

Zgodnie z ustawą sprzed kilku lat, państwo polskie ma zagwarantować czy zabezpieczyć środki na pierwszy etap rozwoju wiatraków morskich, który obejmuje budowę około 5,9 GW mocy, a później będę kolejne etapy. Jednak wiatraki morskie są szalenie drogie. Farma Baltica 2 będzie kosztowała 30 miliardów zł i ona ma około tylko 1,5 GW. Co oznacza, że wychodzi nam blisko 20 milionów zł za 1 megawat. Są to tylko nakłady inwestycyjne, do których należy doliczyć koszty finansowe oraz coraz większe koszty operacyjne.

W porządku, w takim razie, ile będzie kosztowała energia z morskich farm wiatrowych?

Będzie bardzo drogo. Po wybudowaniu farm i sieci podmorskich trzeba będzie tę energię z plaży Bałtyku, spod Słupska, sprowadzić na południe Polski. PSE planuje w tym celu znaczny rozwój sieci najwyższych napięć, co pochłonie niemal 34 mld zł, jak wskazano w najnowszym planie rozwoju sieci. Tylko tutaj musimy znowu podkreślić, że rozwój sieci w Polsce dotyczy prawie wyłącznie źródeł odnawialnych, ponieważ dla odbiorców energii sieci są wystarczające.

W zeszłym roku wydaliśmy ponad 13 mld zł na rozwój sieci dystrybucyjnych i przesyłowych, ale to wszystko jest mało.

PSE planuje również budowę linii wysokiego napięcia prądu stałego, co jest nawet 4-5 razy droższe od zwykłej linii. To są nieprawdopodobny koszty, które idą w miliardy złotych. Budowa sieci dla odnawialnych źródeł energii to kolejne subsydium dla OZE oprócz gwarancji cenowych, kosztów bilansowania czy wakacji kredytowych przy rozliczaniu Salda Dodatniego.

Gdybyśmy nawet nie wzięli wszystkich subsydiów pod uwagę, to energia z wiatraków morskich jest bardzo droga i możemy już dziś mówić o ponad 1000 zł za 1 MWh i to nie jest ostatnie słowo.

Dla porównania, z elektrowni konwencjonalnych, nawet jak się zapłaci ETS, to mówimy o kwocie 450-500 zł/MWh.

Jak wygląda późniejsza eksploatacja? Jak długo takie wiatraki będą pracowały i dostarczały energię?

Te farmy są również drogie w eksploatacji. Kiedyś zakładano, że będzie z nimi trochę tak, że się postawi ten „wiatrak” i on będzie się 15 lat kręcił. Okazuje się, że nie, ponieważ warunki morskie są tak trudne, że te farmy wymagają już po kilku latach remontów, np. wymiany łopat.

Profesor Gordon Huges z Uniwersytetu w Edynburgu przeprowadził bardzo dokładną analizę i pokazał jakie są koszty eksploatacyjne wiatraków i szacował je na o 30-40 proc. kosztów budowy.

Europejskie firmy, które produkują wiatraki, są w olbrzymich kłopotach. Ja już nie mówię o tym klasycznym przykładzie Siemens Energia, ale to samo przechodzą Hiszpanie czy Duńczycy.

Jak sobie poradzimy z naprawami? Co z local content?

Oczywiście my nie mamy żadnych umiejętności w technologiach wiatraków do produkcji energii, a w szczególności wiatraków morskich. Ten „local content”, czyli udział firm krajowych w budowie i eksploatacji sprowadzi się do tego, że wynajmiemy nabrzeże na składowisko łopat czy będziemy świadczyć podobne usługi. Wiatraki, a w szczególności morskie to są bardzo zaawansowane technologie. Firmy krajowe nie mają w tym zakresie doświadczenia i umiejętności.

Optymistycznie się ocenia, że 5 do 10 proc. z tego, co wydamy na wiatraki morskie, zasili krajową gospodarkę

Budowa wiatraków morskich to jest olbrzymi transfer pieniędzy zagranicę. To jest dosłownie wysysanie krajowych zasobów. Poprzez wiatraki morskie, tak naprawdę finansujemy mające problemy firmy Europy Zachodniej i robimy to pod przymusem Unii Europejskiej w ramach Zielonego Ładu.

Baltica 2 będzie kosztowała 30 miliardów zł, z czego 28-29 mld zł zostanie wytransferowanych, a może 1-2 mld zł zostaną w Polsce. 

Pierwszy, zaplanowany już etap budowy wiatraków na Bałtyku, który miał być realizowany do 2030 r., będzie kosztował co najmniej 100 mld zł i te 100 mld zł będzie transferowane z Polski do firm zagranicznych.

A wpływ na środowisko i ekologię w kontekście emisji CO2 z elektrowni węglowych? Jak to policzyć?

Z tą ekologią to różnie bywa. Czy ktoś policzył te koszty ekologiczne? Co my tak naprawdę tracimy, a co zyskujemy? Te względy ekologiczne są trudne do uchwycenia, ale z drugiej strony, możemy uchwycić emisje dwutlenek węgla, bo to rzeczywiście jest mierzalne.

Jeżeli budujemy OZE, żeby uratować planetę przed dwutlenkiem węgla, to bardzo dobrze. Tylko cała Europa odpowiada za 7 do 8 proc. światowych emisji dwutlenku węgla. Jeżeli my przeznaczymy olbrzymie zasoby, żeby zmniejszyć te emisję o 0,5-1 proc., to i tak to nic nie zmienia, ponieważ tylko w zeszłym roku światowe emisje CO2 wzrosły o 2 proc. i cały czas rosną. Nikt tych naszych europejskich wysiłków nie zauważy.

Obecnie na świecie jest w budowie 500 dużych elektrowni węglowych, a kolejne 600 elektrowni węglowych jest w trakcie uzyskiwania zezwoleń i finansowania. Przykładowo w Indiach wydobywa się około 900 milionów ton węgla rocznie, ale do roku 2030 to wydobycie zwiększy się do 1,5 miliarda ton, czyli o ponad 50 proc. i emisja dwutlenku węgla będzie rosła.

To, co my robimy, to energetyczne i gospodarcze samobójstwo. Nawet zakładając, że dwutlenek węgla szkodzi, to my tego nie zmienimy. Planeta nawet nie zauważy naszych wysiłków, a my popełniamy samobójstwo energetyczne i gospodarcze.

Jednak trzeba też brać pod uwagę, że Zielony Ład to również kwestia wytransferowania pieniędzy z jednych krajów, do drugich: od biednych do bogatych.

Z tego co pan mówi, my niewiele, a w zasadzie nic nie zyskujemy na budowie tych farm.

Nic nie zyskujemy. My płacimy na to, żeby firmy zachodnioeuropejskie produkujące wiatraki dalej istniały i wspomagamy te firmy w ich problematach finansowych. Eskapada europejskich firm wiatrakowych do USA zakończyła się sromotną porażką, gdzie nie zaakceptowano tak dużych kosztów, a my musimy kupować te wiatraki, których nie chcieli Amerykanie.

To nie jest tylko transfer 5 mld zł z KPO, które miało być przeznaczone na rozwój polskiej gospodarki, ale transfer 100 mld zł na same wiatraki i tylko w pierwszym etapie rozwój wiatrowej energetyki morskiej?

Ok, jaką mamy alternatywę, na co Pana zdaniem powinny zostać przeznaczone te środki?

Na rozwój gospodarki. Do farmy wiatrakowej Baltica 2 dołożyliśmy 5 mld zł z KPO, które miały stymulować rozwój polskiej gospodarki. Te 5 mld zł, które przekazaliśmy na wiatraki, powinno być skierowane do polskiej gospodarki. W budowie następnych farm też będą uczestniczyły środki z KPO, czyli z jednej strony nie spełniamy założeń KPO w wykorzystaniu tych środków, ale Unia Europejska przymyka na to oczy, ponieważ płyną do nich pieniądze, i jednocześnie działamy na szkodę własnego kraju, na szkodę własnego społeczeństwa poprzez wytransferowanie pieniędzy zagranicę, tych środków, jakie miały iść na rozwój kraju.

A praca dla górników przy serwisie wiatraków?

Jak się coś zepsuje w wiatraku, to przyjeżdżają specjaliści od producentów z Niemiec, Hiszpanii czy z Danii i to naprawią. My nie mamy takich umiejętności.

Opowiadanie, że górników można przeszkolić w serwisie wiatraków? To bzdura, z której żyje kolejny ogromny biznes, którym są różnego rodzaju szkolenia.

Ale cały czas przybywa zwolenników OZE.

Nie tyle zwolenników OZE, co propagandystów, którym trzeba płacić. Jeżeli ktoś chce mieć OZE, to niech sobie kupi. Tylko dlaczego zmusza się społeczeństwo, aby finansowali bardzo kosztowne technologie OZE, które i tak nie zagwarantują bezpieczeństwa energetycznego i ciągłości dostaw energii elektrycznej.

Jaką mamy alternatywę? Każdego roku dopłacamy do wydobycia węgla i z każdym rokiem ta kwota rośnie.

Te dopłaty do węgla są spowodowane przed dwa główne czynniki: likwidację górnictwa oraz import taniego węgla z Kazachstanu, którego oryginale pochodzenie nie jest jasne.

Jeżeli ktoś się upiera, że węgiel jest zły, to wyłączmy elektrownie węglowe. Każda z nich ma automatyczny wyłącznik. Jedno polecenie i je wyłączamy. Jednak jakoś nikt tego nie chce

I co wtedy?

Będzie Black-out i katastrofa gospodarki. Obecnie elektrownie węglowe odpowiadają za 60-70 proc. produkowanej energii w Polsce. W listopadzie i w grudniu 2024 roku, kiedy były flauty, to 95 proc. energii pochodziło z elektrowni węglowych.

My byśmy nie przeżyli jako społeczeństwo i gospodarka prawie dwutygodniowej flauty, a taka była w listopadzie 2024 roku. W tym okresie wszystkie odnawialne źródła energii generowały około 5 proc. energii, reszta energii pochodziła węgla i gazu ziemnego.

Węgla możemy się pozbyć, tylko co dalej?

Jaką alternatywę mamy? Konieczne są technologie w pełni dyspozycyjne, czyli takie, które mogą pracować ciągle, ponieważ musimy mieć energię elektryczną 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Obecnie mamy tylko trzy w pełni dyspozycyjne technologie: to jest atom, którego nie mamy i mieć prawdopodobnie nie będziemy, w przewidywalnym horyzoncie czasowym, czyli mówimy o latach 2040-2050.

Zostają nam technologie gazowe i węglowe?

Wie pan, jak jest z gazem? Jego naprawdę brakuje. Złoża lokalne się wyczerpują. A jaka jest sytuacja importowa? Mamy obecnie jeden gazoport, który trochę rozbudowaliśmy, mamy rurociąg, którym nie wiadomo, ile gazu płynie i będzie płynęło, i to wszystko. W tej chwili ledwie zaspakajamy bardzo ograniczone potrzeby na poziomie 16-18 miliardów metrów sześciennych rocznie, a gazu więcej nie ma.

Przykładowo budujemy gazową Elektrownię Ostrołęka, tylko nie wiadomo skąd weźmiemy do niej gaz. Chcemy przestawić elektrownie Rybnik na gaz ziemny, tylko tutaj mamy podobny problem.

Gdyby pan zobaczył politykę energetyczną, która przygotowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska, to okazuje się, że gaz ziemny w tej chwili generuje 16-17 TWh energii elektrycznej. W 2030 roku produkcja tam ma wynosić 30 TWh, ale później jest znowu spadek do 28 TWh. To oznacza, że samo Ministerstwo czy rząd nie przewidują wzrostu produkcji energii elektrycznej z gazu ziemnego.

Reasumując?

Atomu nie mamy i nie wiadomo, kiedy będzie. Gaz nie mamy zbyt dużo, przynajmniej w jakiejś większej ilości dla energetyki. Zostaje nam tylko węgiel.

Polskie Sieci Elektroenergetyczne opublikowały plan rozwoju do 2035 roku, który wskazuje, że będzie nam brakować energii elektrycznej już w roku 2026 – LOLE (Lost of Load Expectation) wynosi ponad 260 godzin rocznie już w 2026 roku. Jednocześnie w tym planie wskazano, ile dyspozycyjnych źródeł należy wybudować – tzw. źródeł do ciągłej pracy, a to mogą być tylko elektrownie jądrowej, gazowe lub węglowe.

Do 2035 roku trzeba wybudować dwie, nowe elektrownie każda w wielkości największej w Europie elektrowni Bełchatów. Zaczynamy wchodzić w naprawdę głęboki kryzys energetyczny

Co to oznacza dla przysłowiowego Kowalskiego? Większość osób nie zdaje sobie z tego sprawy.

Oczywiście, że Kowalski to odczuje. Jednak też nie jest tak, że kiedy brakuje energii, to od razu wyłączają wszystkim prąd. Operator systemu, czyli PSE SA wprowadza stopnie zasilania. Jest ich 20, z czego pierwsze „10” nie jest ogłaszane, bo są to działania wewnętrzne operatorów. Co to znaczy, że jest ogłaszany jakiś stopień zasilania, pomiędzy 11 i 20? Wówczas firmy komercyjne mające umowy z zakładami energetycznymi, po ogłoszeniu takiego stopnia muszą zredukować pobór swój energii o określoną wielkość.

Jeżeli tego nie zrobią, to podlegają olbrzymim karom. W związku z tym, jeżeli będą ogłaszane stopnie zasilania, to najpierw dotyczy to sektora komercyjnego i dzieje się tak do stopnia 20. Przy stopniu 20. operator ma prawo już wyłączyć każdego i w każdej chwili, łącznie z odbiorcami indywidualnymi, aby ratować system elektroenergetyczny.

No dobra, ale zaraz ktoś powie, że nie dotyczy to odbiorców indywidualnych.

Nie dotyczy, ale do 20. stopnia zasilania, bo później można wyłączyć każdego. Redukcje energii dla przemysłu przeniosą się na ceny produktów i to się przeniesie na rozwój gospodarczy. Wie Pan, ile dziś kosztuje energia?

Dzisiaj jest to 500 zł za MWh.

Taki jest koszt, kiedy energia jest dostarczana, ale kiedy nie ma tej energii, to koszty niedostarczonej energii są wielokrotnie większe. Dla przykładu: mieliśmy krótkie okresy braku energii elektrycznej w sierpniu 2015 roku.

No właśnie, ile to kosztuje?

Wtedy, ówczesny prezes PSE podał w wywiadzie, że wtedy 1 MWh niedostarczonej energii kosztowała 15-18 tys. zł. Z kolei Amerykanie mają taką zasadę, że jeżeli energia kosztuje „x”, to koszt niedostarczonej energii, który ponosi gospodarkę i społeczeństwo wynosi „100x”, czyli sto razy więcej.

Tak samo, jak w przypadku ustawowego mrożenia cen dla odbiorców indywidualnych?

Odbiorca indywidualny zapłaci mniej, kiedy ceny są zamrażanie, ale zapłaci odbiorca komercyjny, który podniesie ceny produktu, co przeniesie się na inflację. Tak czy inaczej, kosztów się nie uniknie. To, że cenę próbuje się zamrozić, to jedno, ale koszty trzeba zawsze ponieść.

Za czasów socjalizmu ponoszono bardzo duże koszty na wybudowanie odpowiedniej infrastruktury energetycznej, która jest do tej pory używana, co spowodowało, że żyliśmy na kredyt. To jest tak, jak z samochodem – to, że pan jeździ samochodem przez 10 lat, to nie znaczy, że to pana nie kosztuje, bo w pewnym momencie ten samochód się zepsuje i trzeba go naprawiać, albo kupić nowy wydając pieniądze i właśnie to samo teraz mamy w energetyce.

Posiadamy ponad 40 bloków energetycznych tzw. dwusetek, które były budowane w latach 70- tych ubiegłego wieku i my cały czas na tych blokach pracujemy, i jednocześnie zastanawiamy się i dyskutujemy co zrobić. Remont oznacza kroplówkę dla bloków w wieku emerytalnym, z którymi już niewiele się zrobi, nawet jak wydamy duże pieniądze.

Żyjemy w takim „zielonym transie” i potrzebujemy, żeby społeczeństwo europejskie sobie to uświadomiło. Zielona rewolucja UE przypominamy trochę ostatnie godziny Titanica, który już się zderzył z górą lodową i tonął, ale w dalszym ciągu grała na nim muzyka.

https://strefabiznesu.pl/to-samobojstwo-polskiej-energetyki-ue-tonie-a-my-placimy-rachunek/ar/c3p2-27283423

https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Mielczarski


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Gospodarka