Roman Dmowski, jeden z najbardziej przenikliwych myślicieli wśród polsklich polityków ostatnich stuleci w jednej zasadniczej kwestii poniósł straszliwą porażkę. Nie dochował się uczniów. Sam przyznał się do niej niedługo przed śmiercią, z goryczą komentując ówczesny (1938) stan ruchu narodowego. Niestety, im dalej, tym gorzej - nie dość, że brakło zdolnych kontynuatorów, pojawilły się czeredy samozwańczych pogrobowców. Szczytowym osiągnięciem wykoślawień z pewnością pozostaje działalność publiczna trzech pokoleń Giertychów, uwieńczana aktualnie przez Romana, ale i pomniejszych ci u nas dostatek. Tym pomniejszym jako leitmotiv jarzy sie głównie narracja o konieczności nawiązania współpracy z Rosją. Nie są jak widać w stanie pojąć, że lider Narodowej Demokracji próbował ją podjąć w polskim interesie w określonym, i póki co unikalnym momencie historycznym - ostrego i czołowego zderzenia polityk naszych sąsiadów ze Wschodu i Zachodu. Ani też odszukać czy dowiedzieć się, że Roman Dmowski po roku 1918 nigdy do owej zużytej koncepcji nie wracał, ale do tego należałoby zapoznać się z jego opublikowaną spuścizną. To zbyt trudne i niebezpieczne, zwłaszcza dla ugruntowanej wiary.
Skoro pragnąc błyszczeć z wysoka nie posiada się fundamentów, jest się skazanym na sztuczki i protezy. Takim substytutem poważnych argumentów i analizy rzeczywistości może stać się na przykład wyciągnięcie wybranego fragmentu okolicznościowego referatu sprzed stu lat, wygłoszonego przez znanego i cenionego do dziś historyka, nie dość, że zaangażowanego wówczas w czynną działalność polityczną, to jeszcze wygłoszonego w określonym czasie i miejscu ku zbudowaniu i podniesieniu ducha rodaków. Jako że pomiędzy Polakami a Ukraińcami w grudniu 1918 roku trwała krwawa i zawzięta wojna, wszelkie uszczypliwości - usprawiedliwione mniej czy bardziej, były wówczas jak najlepiej widziane, ba - celowe i potrzebne. Takie są prawidła polityki.
Kiedy jednak opadnie kurz bitewny, podobnych źródeł nie można traktować jako prawdy objawionej. Każde źródło historyczne - a takim po latach stają się nawet naukowe opracowania, noszące w naturalny sposób znaki czasów w których powstały. Historyk zawsze powinien o tym pamiętać. I nie tylko o tym - kolejne przykazanie nakazuje mu dyskutować zawsze o faktach, ale nigdy z faktami.
Ukształtowanie się w ciagu ostatnich pięciu wieków na części ziem dawnej Rusi od dorzecza dolnego Dniepru po Dniestr i bagna Polesia zespołu etniczno-językowego odrębnego od Wielkorusów i Białorusów jest faktem. W długotrwałym i skomplikowanym procesie, podległym w różnych okresach różnym zewnętrznym wpływom: litewsko - polskim, tatarsko-tureckim, rosyjskim i austro-niemieckim ta odrębność uzyskała własną narodową tożsamośc pod nazwą Ukraińców, i w końcu swoje państwo. Może w wielu obszarach kalekie i nieudolne, ale dla wystarczająco wielu z nich swoje.To także fakt, ile by się nie wylało polskiego czy rosyjskiego atramentu na potępianie cudzych spisków i knowań. Nad szczególami ksztaltowania się Ukrainy rozwodził się tu nie będę, pisałem o nich na długo przed wojną:
https://www.salon24.pl/u/tedyiowedy-otryt/1120541,czy-ukraina-byla-polska-kolonia
https://www.salon24.pl/u/tedyiowedy-otryt/1121370,ukraina-z-polskiej-perspektywy-w-wielkim-wieku-xix-1795-1914
https://www.salon24.pl/u/tedyiowedy-otryt/1123240,kwestia-ukrainska-w-i-wojnie-swiatowej
https://www.salon24.pl/u/tedyiowedy-otryt/1124279,kwestia-ukrainska-w-latach-1918-1923
Można oczywiście dywagować, na ile inaczej przebiegłyby dzieje gdyby nie upadła I Rzeczpospolita, lub gdyby imperium carskie nie przepoczwarzyło sie w sowieckie. Tylko takie intelektualne igraszki niczego nie zmienią. Fakt faktem pozostaje.
Rzucanie gromów na Ukrainę i Ukraińców w Polsce do zajęć trudnych i niepopularnych nie należy. Rachunków między nami niemało, a wykazana wielokrotnie ukraińska nieporadność w organizowaniu własnego odrębnego bytu państwowego także zachęca do krytyki. Jednak próby negowania poważnych różnic pomiędzy Moskalami a Chachłami w istotnych kwestiach - stosumku do władzy, wolności osobistej, własności, świadczą o braku znajomości obu nacji. Tak, oni są inni. Różni. Tak jak różni byli, upchnięci w idiotycznej paraleli Bohdan Chmielnicki i Włodzimierz Lenin żyjący w zupełnie różnych epokach. Wiek XVII to nie XX, rzeziom chmielniczyzny odpowiadałi w ten sam sposób Jeremi Wiśniowiecki i Stefan Czarniecki. Ktoś powie - mord jeńców pod Batohem. A kto pamięta, że mniej więcej tyle samo także bezbronnych jeńców, mołdawskich Rumunów kazał zabić jeden z naszych najwybitniejszych wodzów i teoretyków wojskowości, człowiek Renesansu Jan Tarnowski, bo nie miał ich kim pilnować, a wypuścić nie chciał (Obertyn, 1531). Tenże Tarnowski po zdobyciu Staroduba w 1535 kazał ściąć dla postrachu 1000 jeńców moskiewskich, zaś scenę tej masakry możemy dziś podziwiać wykutą na jego pięknym sarkofagu w tarnowskiej farze. Pochwalił się (zamówił rzeźby sam jeszcze za życia) - takie były czasy i metody.
Co by nie powiedzieć, po 24 lutego 2022 Ukraińcy jako ogół najtrudniejszy egzamin decydujący o kontynuowaniu swojej odrębności zdali. Oni sami, a nie ktoś za nich. Ogromna pomoc, jaka otrzymali tylko im pomogła. Darowane armaty nie strzelają same, darowane czołgi potrzebowały załóg. Pieprzenie, że garstka banderowców i najemników sterroryzowała masy łaknącego wossojednienija s Rossijej ludu jest równie mądre i wiarygodne, jak opowieści o dobrych carach Aleksandrze i Mikołaju, który chcieli zrobić dobrze Polaczkom, tylko ci wszystko zepsuli.
Mocarstwowość Rosji zaczęła się od opanowania Kijowa, a ugruntowała rozbiorami Polski. Każda rosyjska władza z ambicjami obalenie tego porządku uważa za katastrofę, i każda będzie dążyć do ponownego opanowania zdobytych wówczas ziem. Nie udało się pokojową infiltracją w stylu Białorusi, próbuja wojną. Na szczęście bez pełnego sukcesu.
Dlaczego na szczęście? Wszak domorośli stratedzy głoszą, że posiadanie Lwowa dla uderzenia z Grodna na Suwałki nie jest istotne. Mapy taki nie widział, w wojsku nie służył, nie wie, co to jest podstawa operacyjna , albo czym grozi odsłonięta flanka sił własnych, ale mówi. Bo choroba na Rosję taką, jaką chorzy chcieliby, aby była, atakuje wzrok i zdolności postrzegania. Słabsza Rosja z gorszą sytuacją strategiczną to dla Polski zawsze dobra wiadomość. Dbając (oby) o rozwój własnego potencjału wojskowego nie możemy zapominać o tym co za miedzą, i nie zawsze możemy się upierać, że nasza chata z kraja. Inwestycja w ukraiński opór była jedną z najlepszych, jakie poczyniliśmy, mimo całej głupiej naiwności wykazanej wobec Ukrainy przez poprzedni rząd w kwestiach niemilitarnych.
W wywiadzie dla zachodniego odbiorcy jeden z najważniejszych ideologów Kremla, Władysław Surkow na pytanie o granice i cele Rosji odpowiedział: " Rosyjski świat nie ma granic. Rosyjski świat jest wszędzie tam, gdzie są rosyjskie wpływy, w takiej czy innej formie: kulturowej, informacyjnej, militarnej, gospodarczej, ideologicznej lub humanitarnej... Innymi słowy, jest wszędzie. Zakres naszych wpływów różni się znacznie w zależności od regionu, ale nigdy nie jest zerowy. Będziemy więc rozprzestrzeniać się we wszystkich kierunkach, tak daleko, jak Bóg zechce i tak silni, jak jesteśmy. Ważne jest, aby nie dać się ponieść i nie brać na siebie zbyt dużego kawałka" -za jednym razem. Jasno i otwarcie, z pełną kontynuacją tego, co 450 lat temu opowiadał Iwan Groźny zdumionemu papieskiemu dyplomacie Anntonio Possewino. Należy wierzyć. Częścią rosyjskiego świata już się nabyliśmy.
Ukraina może być dla nas uciążliwa, ale nigdy groźna.
Inne tematy w dziale Kultura