Rozmnożenie biznesików twierdzących, że zajmują się badaniami opinii społecznej doprowadziło aktualnie w Polsce (i nie tylko) do zjawiska hiperinflacji sondażowej. Co Tenkrajowcy sądzą o tym lub owym, jakie wyniki wyborów mających się odbyć za dwa i pół roku byłyby, gdyby były jutro. Słowem, wartość jednostki sondażowej ociera się dziś o wartość jednego dolara Zimbabwe w 2015 roku, gdy na zakupy szło się tam z taczką banknotów o nominale 10 bilionów każdy. Po spektakularnej klapie drogiego projektu Harris nawet do ciemnego ludu dociera świadomość, że wynik badania, zgodnie z najnowszymi trendami Demokracji Liberalnej zależy od tego kto za niego płaci, a nie od tego kto jak głosuje. Sondaże wyborcze jako element walki kampanijnej mają zapewne jeszcze jakieś oddziaływanie, ale niknące w oczach. Co oczywiście nie wyklucza istnienia poważnych, profesjonalnych pracowni, ale te robią jednak teraz badania dla poważnych graczy za grube pieniądze, niekoniecznie, a raczej z reguły nieujawniane szerszej publiczności.
Ostatnie rewelacje z polskiego rynku prezydenckiego ogół przyjmuje ze zdrowym sceptycyzmem. Rozsądek Sławomira Mentzena wyśmiewającego publicznie nieudolne podpuchy mające przekonać go do rzucenia się do gardła Karola Nawrockiego w nadziei wyrwania decydującego ułamka procenta w połączeniu z kompletnym a rozpaczliwym rozjazdem Rafała Trzaskowskiego któren stojąc (od niedawna) twardo na gruncie Kościoła, Tradycji i Patriotyzmu przyrzeka jednocześnie zwalczać średniowieczne aborcyjne prawo, mówią więcej niż słupki z kolejnych publikacji.
Do sceptyków, jak się wydaje, dołączył właśnie spektakularnie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Mija juz rok od czasu, gdy rozpoczął z prezydentem wojnę o ambasadorów. Bezprecedensowa czystka pisofskich nominatów w połaczeniu z demonstracyjnym lekceważeniem kompetencji głowy państwa w tym zakresie doprowadziła do sytuacji, w której 50 polskimi placówkami dyplomatycznymi kierują dyplomaci niskiej rangi. W tym w USA, NATO i UE. Takiego obniżenia rangi kontaktów dyplomatycznych nasz kraj nie notował od czasów wczesnego Jaruzelskiego. Co oczywiście negatywnie wpływa na kontakty dwustronne nie mówiąc już o postrzeganiu Polski jako państwa co najmniej niestabilnego.
Oczywiście Demokracja Walcząca gotowa jest ponieść nie takie ofiary, niemniej jednak coś się dość nagle zmieniło. Z doniesień medialnych:
"Prezydent i rząd znowu zaczęli współpracować przy powoływaniu ambasadorów. Są już cztery pierwsze placówki, w których prezydent Andrzej Duda jest gotów podpisać nominacje kandydatów zgłaszanych przez MSZ.Przez ostatni rok cały proces był zablokowany, a nowi ambasadorowie nie byli powoływani.
Pierwszymi powołanymi ambasadorami w ramach wspólnego porozumienia między prezydentem Andrzejem Dudą a ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim mają być nasi przedstawiciele w Australii, Serbii, Słowenii i przy Unii Europejskiej.
Wnioski w sprawie tych czterech nominacji trafiły już do Pałacu Prezydenckiego do zaopiniowania.
Przez ostatni rok MSZ nie pytał prezydenta o zdanie. Po prostu przysyłał mu powołania do akceptacji. Prezydentowi to się nie podobało, więc akceptacji odmawiał. Prezydent i minister doszli do porozumienia i to ma odblokować powołania. Kolejne może być powołanie polskiego ambasadora przy NATO."
"Nie ma natomiast - i jak słyszymy - nie będzie zgody prezydenta na powołanie Bogdana Klicha na ambasadora w Waszyngtonie.MSZ na razie nie ma zamiaru zmieniać kandydata. Przy Białym Domu Polska nie ma i na razie nie będzie mieć pełnoprawnego ambasadora.
Jak wynika z nieoficjalnych informacji ze źródeł w KPRP, Duda byłby natomiast skłonny zaakceptować Klicha jako przedstawiciela Polski przy ONZ w Nowym Jorku. W tym scenariuszu obecny przedstawiciel przy ONZ Krzysztof Szczerski, dawniej bliski współpracownik Dudy w KPRP, miałby przenieść się do Waszyngtonu i objąć funkcję ambasadora w USA."
Cytaty za RMF24.
Co się stało, zapytajmy. Rok wojenki, niecałe pół roku do końca kadencji znienawidzonego Dudy, a tu nagle porozumienie? Czy raczej minister Radosław, mimo całego swojego dyplomatycznego mistrzostwa (à propos, jak donosi Onet, po ostatnich twitterowych dokonaniach Ukraińcy poprosili, by przestał im pomagać, a Amerykanie zasugerowali większą komentatorską ostrożność) uznał że dalej tak się jednak nie da? Dlaczego? Czyżby perspektywa zdobycia pałacu przy Krakowskim Przedmieściu aż tak wyraźnie odpływała w siną dal?
Inne tematy w dziale Polityka