Odczytując doniesienia o reakcjach głównych zachodnioeuropejskich graczy po skandalu w Gabinecie Owalnym, trudno nie odnieść wrażenia, że Zelenski został po prostu wykorzystany do uderzenia w Trumpa.
"Trzeba dziękować tym, którzy pomogli, i szanować tych, którzy walczą od początku o swą godność, niepodległość, o swoje dzieci i o bezpieczeństwo Europy - mówił niemal natychmiast po zakończeniu nieudanego spotkania prezydent Francji Emmanuel Macron "Jest agresor, którym jest Rosja, i jest naród, który został zaatakowany i to jest Ukraina" kontynuował. Pięknie i chwalebnie. Biorąc jednak pod uwagę że to on właśnie w dużym stopniu przyczynił się do urzeczywistnienia piątkowego spotkania, namawiając Zelenskiego i przekonując Trumpa, zadowolenie bijące podskórnie z wyglądającego na wcześniej przygotowane oświadczenia u pośrednika misji dobrych usług toszkę dziwi.
""Nikt nie chce pokoju bardziej niż Ukraińcy. Dlatego pracujemy nad wspólną drogą do trwałego i sprawiedliwego pokoju. Ukraina może polegać na Niemczech – i na Europie" - napisał urzędujący wciąż kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Nie odszedł od tonu jego prawdopodobny następca, Friedrich Merz "„Nigdy nie wolno nam mylić agresora i ofiary w tej strasznej wojnie”
"Oddaję hołd odwadze narodu ukraińskiego.Bądź silny, bądź odważny, bądź nieustraszony. Nigdy nie jesteś sam, drogi Prezydencie Zełenski" - napisała szefowa KE Ursula von der Leyen.
Powracającego z fatalnej ekspedycji predydenta Ukrainy przyjął w Londynie premier Keir Starmer. Oprócz misia na powitanie i ciepłych słów: "Ma pan pełne wsparcie ze strony społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Jesteśmy przy panu, przy Ukrainie tak długo, jak to będzie konieczne", jako jedyny ruszył z konkretem, zapowiadając dwa miliony funtów pożyczki.
Zaćwierkał oczywiście i Donald Tusk Donald "Przyjaciele, nie jesteście sami".
Przypominając sobie, wyjąwszy może Brytyjczyków, europejską wielką politykę 2014 -2022 i zachowanie władz francuskich i niemieckich w pierwszych miesiącach pełnoskalowej wojny, można zadziwić się nad ostrością zwrotu o 180 stopni. Ale gdy się przypomni jak szybko Donald Tusk z fana "Zielonej granicy" stał się niezłomym obrońcą polskiego limesu, refleksja dotyczyć może tylko podejrzanej szczerości i bezmiaru hipokryzji.
To, że euroelity uwiera amerykańska dominacja, nie jest dla nikogo odkryciem. Ale póki rządził ideowo bliski Joe Biden, a szykowano mu jeszcze bardziej postępowo odchyloną następczynię, jakoś to jeszcze wszystko sklejano. Amerykańska rewolucja znów sprawę zaostrzyła. Monachijska mowa J.D. Vance'a pokazała, że nowa admnistracja US do ideowych kompromisów skłonna nie jest, biznesowo (kwestie ceł, reakcja Trumpa na euroregulacje rynku usług cyfrowych) też, zaś nieskrywane poparcie dla liberałosceptyków wprost zagroziło rządzącym elitom.
Na uderzenie wprost, liberalistokracja jest za słaba. Czy tylko mnie wydaje się, że znalazła sobie w postaci ukraińskiego przywódcy wygodnego jelenia? Przyjęcie przez Zelenskiego co najmniej dwa lata temu orientacji na Berlin, Paryż i Brukselę nie ulega wątpliwości. Liczne afronty wobec Polski, zwłaszcza przed zmianą władzy, ale bynajmniej nie tylko wtedy, mają swoje źródła nie gdzie indziej. Pozostaje natomiast pewną zagadką, dlaczego doświadczony już mimo wszystko polityk, rządzący krajem w stanie wojny pozwolił się do takiej misji użyć. Czyżby naprawdę tak wierzył w nowych sojuszników, że nie uważa jej za samobójczą?
Niewykluczone. Trzy lata stresu, ale także występowania w roli obrońcy wolności, przedmurza Europy, natchnienia świata, ba, Chrystusa Narodów (skąd my, Polacy, to, cholera jasna, znamy?) nie mogło się nie odbić na psychice. Ten, któremu nigdy się nie odmawia, zachowywał się w Gabinecie Owalnym jak rozwydrzony bachor. Nie pojmujący gdzie, kiedy, w jakiej sytuacji i jakiej roli się znajduje. Na odwrócenie ról gospodarze sobie pozwolić oczywiście nie mogli, obraz poszedł w świat. Podważając wizerunek. Czyj? O tym na krótszą metę decyduje przekaz medialny, kształtowany jednoznacznie według politycznych sympatii. Wystarczy przejrzeć i posłuchać. Albo nawet i bez tracenia czasu, znajomość tytułów określa zawartość.
Na dłuższą? Mówimy o wojnie, gdzie - tak samo dla jej kontynuacji, jak i zakończenia - liczy się siła. Przede wszystkim militarna i rzeczywisty na dziś potencjał przenysłu obronnego. Gdzie ona jest, a gdzie jej nie ma, wiadomo każdemu cokolwiek zorientowanemu. Co prawda nikt Ukrainie tyle wojennego sprzętu nie dał, ile Niemcy obiecali, ale rzeczywistość bez wsparcia materiałowego, logistycznego, wywiadowczego oraz w łaczności (Starlink) USA może okazać się tylko tragiczna. Gest rozpaczy ukrainskiej ambasador, ukrywającej twarz w dłoniach, mówi wszystko.
Ale, ale - złe Jankesy chca położyć swoje brudne łapy na ukraińskich dobrach. Czy przypadkiem nie pojawiła się też kontroferta europejska? I to nie obwarowana jakimś nadzorowanym funduszem powierniczym? Na Ukrainie awantura w Białym Domu musiała wywołać katastrofalnie złe wrażenia. Kontrolowane przez rząd i oligarchów media przedstawiają je jednoznacznie i jednowymiarowo, budując przy tym obraz jednoznacznego poparcia całego narodu dla swojego prezydenta. Od zagrożonych spustoszeniem obfitego paśnika wojennych multimiliarderów, po gospodynie domowe. Jak jest w rzeczywistości - pewnie dowiemy się później. Wymieniłem wczoraj kilka maili ze znajomymi z Kijowa i Lwowa, i jakoś zadowolonych i zdeterminowanych w ogólnonarodowym froncie hurrapatriotów nie namierzyłem.
W całej tej sytuacji powstaje jednak pewna optymistyczna refleksja. Skoro rozpoczeła się tak zawzięta i odkryta walka o powojenny podział łupów, to co z drugą stroną konfliktu? Czy w rzeczywistości wszystkie zainteresowane rzady wiedzą, że Rosja jest już tak wyczerpana, że zakonczenie działań wojennych na stosunkowo jeszcze korzystnych dla dalszego istnienia państwa ukraińskiego warunkach jest tylko kwestią czasu i dyplomatycznych formalności?
Inne tematy w dziale Polityka