Wielu spomiędzy was zdziwi, albo zgoła przestraszy ten tytuł, piszę bowiem o Donaldzie Tusku. Tak, o nim właśnie. Nie, żebym mu ufał, wierzył, czy też podejrzewał że prawdziwie chce dobra naszej ojczyzny. Ale uczciwie konstatuję obiektywne fakty, wynikające z jego zaniechalności.
Po tym częściowo podkradzionym Sienkiewiczowi (starszemu, oczywiście) wstępie ad rem. Robią sobie bowiem rodacy podśmiewajki z prezydowania przez Tenkraj całej Unii Europejskiej, skoro ważne spotkanie (po zimym prysznicu zafundowanym euroelitom przez amerykańskiego wiceprezydenta, będącym zaś tylko słowną przygrywką do wstrząsu, jaki urządza jego szef), zwołuje prezydent Macron do Paryża. A polski demokratyczny przywódca, nadzieja postępowej części ludzkości, zamiast ratować zagożone Wartości EU, skrobie w tym czasie ziemniaki.
No bo co - przyjechali, pogadali, wyrazili, zadeklarowali. Po rozjechaniu się Donald Tusk opowiedział prasie, że było to spotkanie wstępem do tego, co zdarzy się w najbliższych tygodniach i miesiącach. Jak mówił, z satysfakcją usłyszał od wszystkich, że w interesie całej Europy jest intensywne działanie na rzecz wzmocnienia współpracy sojuszników. Słowem "o dalszy dynamiczny rozwój", jak mawiał tow. Gierek wiosną 1980.
Rozmawialiśmy o sprawach bardzo wysokiej wrażliwości — ujawniał więc dalej Tusk i zdradził, że omawiano kwestię m.in. zwiększenia wydatków na obronność, które są czymś absolutnie koniecznym, a także dalszego wspierania Ukrainy i wzmocnienia działań. Normalnie konkrety nr od 101 do 121.
Giorgia Melloni była bardziej szczera - na lotnisku powiedziała, że szkoda jej trochę czasu straconego na ów antytrumpowski sabat.
A Olaf Scholz zezłoszczony, w ogóle wyszedł przed końcem.
Więc Emanuel M., by zachować twarz Wielkiego Przywódcy, musiał coś światu ogłosić. Zadeklarował, że wyśle francuskich żołnierzy na Ukrainę.
Wiele lat temu przeczytałem chyba w "Fantastyce" opowiadanie, którego tytuł bezczelnie przyswoiłem dla tej notki. Nie pamiętam nazwiska autora, ale tytuł utkwił, a także szczątki fabuły. Oto na Ziemię przybywa tajna misja zwiadowcza agresywnej cywilizacji, której zadaniem jest zbadać, czy mieszkańcy tej planety nadają się na niewolniczą siłę roboczą, której najeźdźcy dramatycznie akurat potrzebują. Po wylądowaniu jednak natrafiają na grupę meneli, raczących się denaturatem przy ognisku ze śmieci - biorą tedy jako jeńca na próbę tego, który nie zemdlał z wrażenia - a więc wydajwał się najsilniejszy. Już na swoim statku przeprowadzają oględziny i próby, dowodzące, że gość jest zupełnie do niczego nieprzydatny. Uznając, że to typowy przedstawiciel gatunku, lecą szukać dalej. Jeńca zabierają jako okaz do swojego kosmicznego ogrodu zoologicznego, gdzie dostaje wygodny wybieg z sadzawką alkoholu. Tak oto ów (nie pamiętam imienia) opatrznościowy mąż sam jeden ocala ludzkość od katastrofy.
Wyobraźcie sobie teraz, że DFT w sobotni wieczór napina polityczne muskuły, zwołuje unijny szczyt do Warszawy. Z efektem jak w Paryzu (bo na nic innego aktualnych unijnych przwywódców nie stać), a potem kombinuje, czym by tu przed światem jednak zabłysnąć. I błysk musiałby być jeszcze mocniejszy, niż macronowy, biorąc pod uwage zbliżąjące się nieuchronnie wybory prezydenckie.
A gotowane ziemniaki jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
Inne tematy w dziale Polityka