W historii ludzkości niemało jest postaci, które uruchamiając czy wykorzystując wielkie procesy dziejowe nadawały im swoje nazwisko, a nieraz i indywidualne rysy. Wygląda na to, że właśnie obserwujemy kolejny tego przykład. Jak często bywa, dziejący się z nieoczekiwaną szybkością. Gdyby 31 sierpnia 1988, kiedy, zmagając się, powiedzmy, z syndromem dnia drugiego opuszczałem po rocznej służbie koszary LWP, ktoś powiedział mi że już za trzy lata nie będzie ani ZSRR, ani wojska ludowego (abstrahując oczywiście od ich miazmatów), wziąłbym go za oderwanego od rzeczywistości fantastę. Ale czy gdyby w sierpniu roku przeszłego ktoś w USA postulował publicznie rozpędzenie DEI (rządowa organizacja do spraw do spraw różnorodności, równości itp, czyli biuro polityczne lewackiej pieriekowki), nie byłby natychmiast ciągany po sądach za mowę nienawiści? A tymczasem już poniedziałek, Trump podpisał dekret o zakazie programów różnorodności, równości i integracji. We wtorek na X pojawił się komunikat, mówiący iż „Administracja podejmuje kroki w celu zamknięcia/zakończenia wszystkich inicjatyw, jednostek i programów DEI”, a w środę zdecydowano o zamknięciu biur i wysłaniu ich pracowników na urlopy. Z prawidłowym założeniem, że lepiej płacić im (póki co) za nicnierobienie, niż za robienie szkód.
Donald Trump w ciągu jednego dnia podjął decyzje w większej ilości konkretów, niż jego imiennik obiecał na 100 dni swoich rządów. I są to decyzje wagi najcięższej. Uderzające w podstawy lewicowo-liberalnej religii: klimatyzm, wokeizm i genderyzm. Rewolucja zdrowego rozsądku wycofując się z idiotycznej walki paliwami kopalnymi umożliwi dzięki niższym cenom energii gospodarczy skok. Wycofanie dotacji dla "zielonej energetyki" podcina jednym ruchem jej opłacalność, możliwą jedynie dzięki publicznemu dotowaniu, zaś zakończenie dotowania pojazdów elektrycznych zakończy przygodę z nimi do czasu uzyskania przez nie rzeczywistej sprawności i konkurencyjności. A że najbliżej tejże znajduje się, jak się wydaje, Tesla...
Wycofanie się z ideologicznych projektów, do których zaliczyć też WHO z wypromowanym przez Chińczyków erytrejskim komunistą na czele, przyniesie budżetowi US ogromne oszczędności, podobnie jak planowany przegląd efektywności biurokracji rządowej. Zaś wszystko to przed atakiem lewackiej reakcji osłania kolejna rewolucyjna decyzja, czyli zakaz wszelkich form cenzury, możliwy do zrealizowania w dużej mierze dzięki przyłączeniu do rewolucjonistów Muska i Zuckerberga. Światowy obieg informacji uniemożliwia otoczenie US kordonem sanitarnym, toteż zmian w świecie Zachodu będzie więcej. Tu zwłaszcza upatruję poważnej roli Elona Muska, którego narzędzia w Europie z pewnością są mocniejsze i skuteczniejsze, niż te, którymi dysponuje Departament Stanu. Zwłaszcza, że nie obejmują ich dyplomatyczne konwenanse. Niemiecki poligon pokaże to już za miesiąc. Połudnowoafrykański wizjoner we właściwym momencie pojął, że realizacja jego największego, marsjańskiego projektu przekracza możliwości jednego, nawet największego koncernu, a więc trzeba zaangażować do niego kogoś więcej. Państwo z jego aktywami i możliwościami. Ale by się mogło powieść, państwo zdrowe, rozwijające się, oparte na mocnej podstawie gospodarczej i społecznej.
Prezydentura Trumpa będzie skoncentrowana na samej Ameryce. Ilość i powaga zdiagnozowanych problemów wewnętrznych mocno uwiarygadnia zapowiedź nie angażowania się w nowe konflikty, i aktywne, ale bardziej oparte na dyplomacji i presji gospodarczej rozwiązywanie starych. Przekonującą podpowiedź w jednej z najbardziej nabrzmiałych kwestii otrzymał zdaje się Biniamin Netaniahu. Niezbyt mu się podobającą, wobec jego problemów politycznych i osobistych, ale nie do odrzucenia. Oczywiście, dla supermocarstwa przyhamowanie nie oznacza rezygnacji z umacniania się we własnej sferze wpływów - zwłaszcza obu Amerykach, Europie i zaprzyjaźnionych krajach basenu Pacyfiku. Jak się wydaje, Trump nie snuje marzeń o świecie jednobiegunowym modo '90, a realistycznie przyjmuje zarysowany już układ dwu supermocarstw. Gesty wykonane w stronę Chin, i niemniej chińskie odpowiedzi wyglądają obiecująco. Nie wykluczając drobnych starć na obrzeżach, dwubiegunowy świat z samoograniczającą się Ameryką i zawsze ostrożnymi i niezbyt skłonnymi do ryzyka Chińczykami może stać się układem stabilnym na długo.
Mocniejsze osadzenie na swoim kontynencie, którego symptomami są przypomnienie miejsca Kanadzie i jakaś forma wzmocnienia obecności na Grenlandii (pamiętajmy, że zakup terytorium to w amerykańskiej tradycji coś zupełnie normalnego) oraz kwestia meksykańska należą do kategorii drobniejszych i łatwiejszych. Zapewne mocne i nieprzekraczalne ogrodzenie na południu wystarczy, bez konieczności siłowego interweniowania na upadłym terenie postpaństwowym zarządzanym przez producentów i handlarzy narkotyków oraz gangi organizatorów milionowych wędrówek ludów.
Najpoważniejszy problem to usiłujące militarnie kwestionować porządek w Starym Świecie Rosja i Iran. Ten drugi, po syryjskiej porażce nieprędko się pozbiera, kłopot w większej skali z tym pierwszym. Jednak mniejszy, niż można by się spodziewać rosyjski wrzask po bijącym w ich dumę wczorajszym ultimatum, nastraja nieco bardziej optymistycznie co do perspektyw przerwania konfliktu na Ukrainie. Przeglądałem wczoraj komentarze pod rosyjskimi mil-blogami, i jak nigdy do tej pory dużo było wypowiedzi typu - kończmy to, gonimy resztkami. Pretekstem były dyskusje o importowanym północnokoreańskim sprzęcie, z którego Rosjanie zmuszeni są korzystać coraz częściej, ocenianym jak najgorzej. Nikt oczywiście tam nie mówi o kapitulacji, ale nastroje nie są bynajmniej bojowe. Z tonu śpiewki o nie oddawaniu ani guzika spuszcza także Zelenski.
Last but not least, o naszym podwórku. Trump traktuje Europę jako swoje terytorium zależne. Niebezpodstawnie, czym była by dziś Europa bez amerykańskiego parasola militarnego? Żąda wiec, by płacić. W formie większego wkładu w natowską obronność, i w uprzywilejowanych stosunkach gospodarczych. A także w ograniczeniu kooperacji z Chinami. Problemem politycznym są i pozostaną rządy ideologicznie powiązane z jego amerykańskimi wrogami. Będzie więc starał się wzmacniać przyjazne sobie siły, co wyraźnie widać po stosunku do Włoch in Węgier, a być może niedługo i Niemiec. Stąd, mimo całej radości z tryumfów rozsądku, poważne zagrożenia dla nas. Po pierwsze, US zapewne popierać będą układ UE - MERCOSUR, na którym zależy zaprzyjaźnionemu z Trumpem politycznie i osobiście prezydentowi Argentyny Milei Ten zresztą mocno napiera na inne kraje tego porozumienia, w kwestii zawarcia układu o wolnym handlu także z USA. Po drugie, rządzona przez Tuska Polska spozycjonowała się w obozie jednoznacznie wrogim, a wybory u nas dopiero za trzy lata. Długo. Miejsce opozycji jest w opozycji, i najgłośniesze skandowanie w sejmie czyjegoś imienia tego nie zmieni. Nikt zza Wielkiej Wody nie wybiera się na białym koniu, by robić za nas porządki nad Wisłą.
Inne tematy w dziale Polityka