Wybory prezydenckie w najpotężniejszym państwie Zachodu na długo przed przecież mającym nastąpić dopiero za tydzień faktycznym przekazaniem władzy w US powodowały niespotykaną i niespodziewaną lawinę wydarzeń, zwiastujących głębokie zmiany. O ile 8 lat temu przeciw ekscentrycznemu miliarderowi natychmiast po elekcji sformowała się potężna koalicja polityczno-finansowo-medialna, o tyle dziś obserwujemy sytuację całkowicie inną. Oprócz zaangażowanego po uszy po stronie Trumpa Elona Muska, jeszcze przed wyborami przykrócił smycz swoim medialnym liberałom Jeff Bezos, zakazując jednostronnego zaangażowania w kampanię Harris. Mark Zuckerberg ogłasza "iksizację-elonizację" Facebooka - czyli przyjęcie wolnościowego modelu moderacji treści, wywołując spazmy tuczących się na cenzurowaniu tej platformy hordom lewackich "organizacji pozarządowych". Przeróżne OMZRiKi i NigdyWięceje tracą jedno z najpotężniejszych narzędzi wpływu. Jakby tego było mało, Zuckerberg śmiesznym, mogłoby się wydawać ruchem (usunięcie podpasek z męskich toalet w swoich firmach) wstrząsa kolejnym z liberalno-demokratyczno-lewicowych filarów. Nie tylko oni - kolejka magnatów finansowych, z Billem Gatesem na czele pod drzwiami prezydenta-elekta jest o wiele dłuższa. Sześć największych amerykańskich banków: J.P. Morgan, Goldman Sachs, Wells Fargo, Citi, Bank of America i Morgan Stanley wystąpiło z Net-Zero Banking Aliance, czyli porozumienia ok. 80 wielkich banków, zobowiązujących się w nim do finansowania "węglowej polityki zeroemisyjnej".
Naiwnością byłoby przypuszczać, że tak daleko idącej reorientacji wielkiego biznesu dokonał wyłącznie osobisty urok człowieka z wiewiórką na głowie, czy nawet wzgląd na poparcie okazane mu przez zdecydowaną większość amerykańskich wyborców.
Analiza dochodów z pożyczek i emisji obligacji, przeprowadzona przez think tank finansowy Anthropocene Fixed Income Institute, wykazała, że każdy z amerykańskich uczestników, który opuścił NZBA zarobił w ostatnim pięcioleciu więcej na paliwach kopalnych niż na zielonej energii. Proste. "Zielona" energia może i nakręca zyski producentom stosowanych do jej wytwarzania gadżetów (przede wszystkim Chińczykom, którzy wykolegowali w tej kategorii Niemców), ale jest koszmarnie droga i zawodna. Byłaby dla odbiorców końcowych jeszcze droższa, gdyby nie systemy dotowania jej przeróżnymi programami finansowymi, zwłaszcza osławionym systemem ETS. Wielkie oszustwo, bo i tak ów system ostatecznie opiera się na kieszeniach podatników, tylko wyciąga im niepostrzeżenie pieniądze z innych przegródek portfela. A i tak ostatecznie wobec zawodności i niestabilności "źródeł odnawialnych" - nazwa będąca obelgą dla nauki zwanej fizyką, przynajmniej do czasu wynalezienia perpetuum mobile - dla funkcjonowania społeczeństw i gospodarek niezbędne są elektrownie oparte na tradycyjnych, sprawdzonych technologiach.
Zabobony klimatyzmu, wokeizmu, elgiebetekukuizmu i migracjonizmu drogo kosztują, opętany nimi Zachód stacza się coraz szybciej z cywilizacyjnego szczytu. Idiotyzmy osłabiły tradycyjne społeczeństwa, przede wszystkim poprzez dewastację systemów oświatowych. Z powszechnych szkół wychodzą tabuny przewrażliwionych, coraz mniej wiedzących i coraz gorzej przygotowanych do życia młodych ludzi. Wyrzucenie przemysłu tam, gdzie tańsza siła robocza zbudowało nową potęgę, niezależną i niepodatną na zdalne sterowanie i coraz bardziej asertywną przy podziale zysków. Wyrzucenie brudnej produkcji i wywóz śmieci do Indii nie wpływa na globalną czystość powietrza, które nijak nie chce zatrzymać obiegu trujących spalin daleko od willi bogatych pięknoduchów. Opisywana aż do znudzenia w tylu antyutopiach "betryzacja" - hodowla nowego człowieka, sterowalnego, pozbawionego agresji i nastawionego głownie na używanie i konsumpcję, w wersji live oparta na promocji "społeczności LGBT" z przyległościami przyczynia się w sposób oczywisty do załamania demograficznego. Oczywisty, ponieważ pozbawione możliwości biologicznego rozmnażania, mogą one istnieć i budować się wyłącznie drogą rekrutacji. Straty miała uzupełnić migracja, ale z kolei dla przytłaczającej większości migrantów aktualne wzorce kulturowe krajów docelowych zupełnie nie są atrakcyjne. Co więcej tworzą oni w nich równoległe społeczności, z których znaczna część ma charakter pasożytniczy i przestępczy.
Prosta droga do katastrofy. Coraz bardziej widoczna, coraz bardziej zrozumiała dla każdego myślącego obserwatora. Nie można utrzymać pozycji, jeśli niszczy się jej podstawę. Donald Trump stał się sztandarem koniecznej zmiany paradygmatu, popieranej coraz wyraźniej przez powracające do rozumu wielkie pieniądze, zwłaszcza te, które trzymają w ręku właściciele. Nieprzypadkowo w obozie amerykańskich Dems tkwią nadal wielkie fundusze inwestycyjne, w których oderwane od własności zarządzanie na krótkoterminowych kontraktach managerskich nadal z uporem maniaka piłuje gałęzie pod siedzeniami. Ale z tym "obozem Dems" też chyba przesadziłem, przypomnijcie sobie ikoniczny obrazek z pogrzebu Cartera, gdzie Trump rozmawia wesoło z Obamą, umawiając się zresztą na spotkanie bez zbędnych uszu, czemu z wyraźną nienawiścią przypatruje się z boku Kamala Harris. Kolejna ikona, tym razem starego reżimu, który z pewnością nie składa jeszcze broni. George Soros i jego legiony będą się bronić, a może nawet kontratakować. Ale ich baza kurczy się, i będzie się kurczyć coraz bardziej. Proste ruchy Muska, polegające tylko na nagłośnieniu dobrze przecież znanych skandali z wieloletnim osłanianiem przez aparat państwowy z czysto ideologicznych powodów gangów islamskich gwałcicieli i sutenerów w Wielkiej Brytanii oraz Katalonii już zachwiały pozycją Starmera i Sancheza. Lib-lew najbardziej na świecie nie lubi światła, prawdy i nieskrępowanej własną cenzurą dyskusji. Odchodzą od sterów w niesławie Trudeau i Scholz.
USA postanowiły wydostać się z równi pochyłej, co ułatwia im utrzymanie w tym kraju demokracji, jako sytemu legitymowania rządu. W o wiele trudniejszej sytuacji znajduje się drugi z najważniejszych komponentów Zachodu, czyli Europa. Tu Grupa Trzymająca Władzę posiada dodatkowe zabezpieczenie, całkowicie i formalnie niezależne od woli ludów kontynentu w postaci kierownictwa Unii Europejskiej. I ten właśnie, trudny do zdobycia okop pozostaje główną nadzieją czerwono-tęczowych. Jakichś gestów wobec Nowego zapewne można się spodziewać - Ursula von der Leyen już je wykonuje, jak w kwestii zakupów amerykańskiego gazu, oraz woli rozmów o polityce handlowej, ale są to tylko gesty bez zasadniczego znaczenia. Euroelitom zbyt zależy na obronie wygodnego i bezpiecznego gniazdka, które sobie umościły, by pozwoliły na zakwestionowanie swoich założycielskich dogmatów. Co nie oznacza, że nikt tam nie widzi zagrożeń - symptomatyczny jest tu znany chyba wszystkim zainteresowanym Raport Draghiego, który prawidłowo identyfikując i oceniając narastające zagrożenia, dla obrony przed nimi proponuje... mocniej i szybciej pakować się w to samo bagno, nadal popełniać te same błędy które doprowadziły do obecnego stanu.
Czy sytuacja jest więc dla naszego kontynentu beznadziejna? Nie.Trudniejsza, ale jeśli skorzystamy z okazji... Dla USA Europa jest ważna, jako komponent globalnej przewagi. Wsparcie dla kontestujących eurokomunizm będzie. Na pierwszy ogień idzie Wielka Brytania, pozostająca poza UE i najbardziej z kuzynami zza Wielkiej Wody związana. Okazja nadarza się także w Niemczech, co najmniej do wzmocnienia sił kwestionujących brukselskie dogmaty. Do przedterminowych wyborów dojdzie także zapewne we Francji. W obozie Trumpa już są Włochy i Węgry. A my? Tusk twardo pozostaje śladem Himilsbacha ze swoim... niemieckim, zresztą, osobiście i on, i jego ludzie innego wyjścia raczej nie mają. Zbyt ostro, z właściwą sobie ślepotą zaangażowali się po drugiej stronie. Stare, dobre stosunki PiS-u z trumpistami dziś dla strony amerykańskiej mają mniejsze znaczenie, skoro nie przekładają się na możliwości sprawcze. Brak wiedzy o kulisach nie pozwala na zrozumienie wyjazdu prezydenta Dudy 20 stycznia do Davos, nasuwając ponure przypuszczenia o jakichś osobistych pobudkach, lub co równie złe, przyszłych interesach. Tak że, niestety znów pozostajemy z tyłu z boku.
Ale świat się zmienia, na lepsze. Do łask , daj Boże, wraca zdrowy rozsądek i matematyka. Produkcja przemysłowa oraz rolna u siebie, paliwa kopalne, energetyka jądrowa, samochody na benzynę. Szkoły które uczą, a nie ogłupiają. Granice, ustanowione dla bezpieczeństwa i kary dla przestępców. Media, które informują, a nie indoktrynują. Nowy prezydent USA wydaje się bardziej, lub co najwyżej w takim samym stopniu znakiem nowych czasów, niż gamechangerem.
Inne tematy w dziale Polityka