Gdybym właśnie wrócił z dalekiej, wieloletniej podróży, podczas której pozbawiony byłbym kontaktu z polską rzeczywistością, wystąpienie Donalda Tuska w Bemowie przyjąłbym niemal entuzjastycznie. No bo interes narodowy, uczciwość, stanowcza walka z nielegalną migracją. Ale nie jestem reemigrantem z wysepki na Pacyfiku i dobrze wiem, że skoro Donald Tusk mówi, to oznacza tylko że mówi. Natomiast co wykona wiadomo. Z tych co nie wiedzą, a pragną się dowiedzieć, niech najmłodsi wygóglują sobie ostatnie sto konkretów, zaś nieco starsi wytężą pamięć i sprawdzą,czy płacą w sklepie osiedlowym w euro, czy jednak złotówkami. Gromkimi zapowiedziami tego polityka z ostatnich dwóch dziesięcioleci można zapełnić nie notkę, a książkę. Cóż z nich jednak wynikło? Nie wyniknie i teraz, o "zawieszeniu prawa azylu" aktywiści poszumią, a w Europie, lekko parafrazując nikt nawet o tym nie zagra.Tak w kwestii nieogrywania z KPO w tle.
Ale czy w Przysusze działo się lepiej? Zjednoczenie Zjednoczonej ongiś Prawicy się pod okiem kamer dokonało, a Jarosław Kaczyński uroczyście podpisał akt zobowiązania do sprzeciwu wobec unijnego bezprawia i tendencji federacyjnych, tudzież nagadał o konieczności pewnej asertywności nawet wobec gospodarczych interesów kochanej Ukrainy. Podobnie zabasował Mateusz Morawiecki. Drodzy wy moi, a któż to, sprawując w Polsce rządy z podkulonym ogonem zgadzał się w Brukseli na wszystkie fity for 55 i jeszcze więcej, kto bez jakiejkolwiek reakcji patrzył przez pół roku z premierowskiego stolca na niekontrolowany napływ produktów rolnych, i nie tylko, ze wschodu?
A sondaże piękne, dalej mniej więcej 30:30. Żadnych refleksji ani konsekwencji, piekła nie ma i nie będzie. Więc jednak politycy mają rację. W przeładowanym infochłamem świecie XXI wieku zaginęła debata, szuka przekonywania argumentami. Nie fakty, a interpretacja. Nie kalkulacja, a emocje. Wielki, globalny stadion nie potrzebuje obywateli, a kiboli. Jak we wczesnym Bizancjum, gdzie tłumy fanatyków wyścigów zaprzęgów od czasu do czasu, podbechtywane przez zainteresowanych możnych podrywały się porozrabiać w kwestiach trochę wykraczających poza arenę. Biali przeciw Niebieskim, albo Zielonym. Dziś, tak samo, nie ma programów ani wizji - są hasła, i rozbudzane emocje. Nie ma nazw stronnictw, które kiedyś, w europejskiej demokracji bezprzymiotnikowej coś mówiły i coś znaczyły. Dziś wystarczy wrzutkowy greps bez znaczenia, możliwy do obracania na scenie jak Platforma Obywatelska od Deklaracji Krakowskiej do stanu aktualnego. Prawo i Sprawiedliwość, Ruch Palikota, Republika Maszeruje. A skoro nie ma wspólnych podstaw aksjologicznych, łączą głównie personalia, znajomości, pochodzenie terytorialne. Jak u kiboli Wisły i Cracovii pod Wawelem, tylko z poważniejszymi skutkami. Ci się posieką maczetami i rozprowadzą parę kilo narkotyków, tamci okradną i zdemolują całe kraje. Bo liczy się tylko sprawowanie władzy i dostęp do konfitur. Niech sobie dalej i bez przeszkód mieszają w tym kotle globalne koncerny i organizacje z wizjami.
Dlatego politycy mają rację. Przynajmniej do czasu kryzysu, który wyborcom odbierze piwo i kiełbaski, a zmusi, by znów zacząć myśleć. Gdy od myślenie może zależeć przeżycie jutra.
Inne tematy w dziale Polityka