W natłoku medialnych informacji, po wznowionej kurskim wypadem zainteresowaniu coraz bardziej zapominaną wojną na wschodzie, stosunkowo często pojawiał się termin "poborowi". Zwykle w tonie lekceważąco - sentymentalnym, jako desygnat biednych, nieporadnych i nieszczęśliwych 18-latków rzuconych przez nieludzkie Władze w tryby wojny. Nie tylko na S24, gdzie nie zdziwiło by wcale, wobec ożywionej działalności tutejszego głównego militarnego speca od zestrzeliwania czołgów i takich tam. Nie od rzeczy wydaje się więc wyjaśnić totalnie zdemilitaryzowanemu ludowi cóż to za zwierz, ów poborowy.
W II połowie XIX wieku zmiany w technice i taktyce wojowania wykształciły w Europie model masowych armii, wymagających na wypadek "W" powszechnego przeszkolenia możliwie wielu dolnych do uczestnictwa w działaniach wojennych obywateli/poddanych. Jako pierwsze zastosowały go Prusy i Francja, ale szybko dołączyły niemal wszystkie liczące się państwa kontynentu. Za wyjątkiem Wielkiej Brytanii, aż do połowy pierwszej wojny światowej pozostającej przy modelu zawodowej armii kompletowanej naborem ochotniczym - no cóż, nie każdy ma Kanał na drodze ewentualnych nieproszonych gości.
W największym skrócie system "poboru", czyli powszechnej obowiązkowej służby wojskowej przedstawiał się tak: cała młodzieżowa męska populacja kraju podlegała badaniom lekarskim, odsiewającym niezdolnych do służby, po czym uznani za nadających się w wieku zwykle 18-21 lat winni byli stawić się w jednostkach wojskowych, w celu przeszkolenia. Trwało ono, zależnie zwykle od przydzielonej specjalności od roku do trzech lat. Uzyskiwano w ten sposób masę wyszkolonych szeregowych i młodszych podoficerów, którzy po terminie służby, już jako cywile, pozostawali przez określony czas "rezerwą", powoływaną ponownie do służby w wypadku wojny. Osoby legitymujące się cenzusem wykształcenia powoływano i szkolono osobno, jako kandydatów na oficerów. Największe państwa europejskie stosując ten system były w stanie utworzyć w razie potrzeby armie liczące wiele milionów żołnierzy. Tacy właśnie "poborowi" rozpoczynali i toczyli obie wojny światowe XX wieku.
Przełom XX/XXI wieku nacechowany fukuyamowskim optymizmem przyniósł decyzje o ograniczeniu wydatków na zbrojenia, oraz model nielicznej, ale za to znakomicie wyszkolonej, wyposażonej i uzbrojonej armii zawodowej która miała wystarczyć na nową, wspaniałą epokę kolektywnego gaszenia niewielkich lokalnych konfliktów. Obie wojny z Irakiem (1991 i 2003) zdawały się potwierdzać skuteczność takiego podejścia. Politycy, mogąc zlikwidować jeden z zawsze niepopularnych powszechnych ciężarów/obowiązków nakładanych na elektorat przez państwo, czynili to na wyścigi. Praktycznie w Europie pozostały trzy kraje nie poddające się tej modzie - Rosja, Finlandia i Szwajcaria. Gdy w trzeciej dekadzie XXI wieku rzeczywistość zaczęła znów skrzeczeć, wojskowi funkcyjni drżącymi głosami muszą powiedzieć swoim politycznym zwierzchnikom, że w przypadku dużego konfliktu, angażującego duże liczebnie siły na dłuższy czas na rozległym terytorium, to tej wypieszczonej armii zawodowej i szczupłych magazynów wystarczy na bardzo niedługo. Ale zatroskanych miotających się prominentów póki co zostawmy, choć dojrzeć ich bóle należy - któż chce przegrać wybory, dając istotnemu elementowi elektoratu perspektywę zamiany kanapy i smartfona na plecak na poligonie?
Rosja, pomimo że tendencja do uzawodowienia armii i tam dotarła, z powszechnego szkolenia nie zrezygnowała. W 2010 roku skrócono zasadniczą służbę wojskową do 12 miesięcy, dość hojnie udzielając odroczeń i zwolnień, ale i tak na około 12 mln obywateli FR w wieku 18-30 lat (od 2024 jest to okres podlegania obowiązkowi) służbę odbyło lub odbywa ok 3,5 mln.Jak to wygląda w praktyce? 4 miesiące służby rekruckiej, poświęcone podciągnięciu sprawności fizycznej i nabyciu podstawowych umiejętności żołnierskich, 8 miesięcy w typowej jednostce wojskowej, teoretycznie poświęcone doskonaleniu umiejętności działania w ramach kompanii i batalionu, w specjalnościach poszczególnych broni, na stanowiskach szeregowych. Młodszymi podoficerami są żołnierze kontraktowi (ci, którzy zdecydowali się pozostać w wojsku po upływie służby obowiązkowej, można ich nazwać pół-zawodowymi), starsi podoficerowie, chorążowie i oficerowie to kadra zawodowa. W rosyjskiej praktyce, na pogranicze wysłano jednostki w sile pułku zmotoryzowanego (3 bataliony po ok. 500 ludzi plus służby), wystawiane przez nie zmobilizowane do celów "specjalnej operacji" dywizje, w składzie których ok.20% to kontraktowi i zawodowi, reszta to poborowi po co najmniej półrocznym szkoleniu. W sumie żadne tam więc zasmarkane sieroty, ale młodzi ludzie już z jakim - takim przygotowaniem, sądzę że w żadnym razie nie gorszym od naszego WOT-u. Aktualnie, w trakcie walk o Sudżę taka właśnie jednostka (1428 pułk zmotoryzowany, wystawiony jako reprezentacja 150 dywizji zmotoryzowanej) mimo zaskoczenia skutecznie stawiła opór pod miastem, nie dała się okrążyć dwóm ukraińskim grupom bojowym i w porę wycofała znaczną część sił,zachowując zdolność do dalszej walki. Zajęła następnie dogodną pozycję w miejscowości Mirnnyj. Pozycję, która sprawi Ukraińcom wiele kłopotu - tak w przypadku próby dalszego ruchu na wschód, jak i jako podstawa rosyjskiego kontrnatarcia.
Obecne przeniesienie działań na teren Rosji jest w tym kontekście dla Putina i szansą, i zagrożeniem. Szansą, bo nie łamiąc swoich deklaracji może użyć dodatkowych wojsk (przypominam - obiecywał nie wysyłać poborowych na Ukrainę). Zagrożeniem, bo duże straty w zabitych i rannych (przy rosyjskiej taktyce nieuniknione), w tej kategorii osób, dotąd oszczędzanych, może szybko przynieść przekroczenie "progu bólu" rosyjskiego społeczeństwa, dotychczas tak niesamowicie odpornego.
Inne tematy w dziale Polityka