Łaźnińscy herbu Jelita nazwisko wzięli od rodowego gniazda Łaźnin, koło Sieradza, wsi dziś nie istniejącej. Jeden z nich, imieniem Tomasz, przeniósł się w XV wieku do Ziemi Bełskiej, wziął nazwisko od nowej posiadłości we wsi Zamość, dając początek głośnemu rodowi Zamoyskich. O ich dalekich kuzynach, którzy pozostali na starych śmieciach, zbyt wiele nie słyszymy. W XVIII wieku jeden z nich, Bonawentura Łaźniński, pracował dla Augusta Czartoryskiego, najpierw jako młodszy oficer w pozostającym pod jego komendą regimencie Gwardii Pieszej Koronnej, zaś po odejściu z wojska, jako jeden z zaufanych urzędników jego kancelarii. Za protekcją księcia wojewody, Łaźniński umieścił w 1773 roku jako pazia na dworze Stanisława Augusta swojego 12-letniego syna, Franciszka. Świetne miejsce dla zdobycia wykształcenia i znajomości, przydatnych w karierze życiowej niezamożnego młodego człowieka ze stanu szlacheckiego. W 1777 roku wyjednał sobie zgodę, oraz królewskie stypendium, na rozpoczęcie nauki w Szkole Rycerskiej. Tym łatwiej, że komendantem szkoły był Adam Kazimierz Czartoryski, syn pracodawcy jego ojca. Po ukończeniu szkoły książę komendant znalazł dla protegowanego etat w podległym sobie również regimencie Gwardii Pieszej Litewskiej, a także wprowadził go w kręgi modnego wówczas i wpływowego wolnomularstwa. Widoki na poważniejszą karierę wojskową otworzyły się przed 28-latkiem, gdy Sejm Wielki 20 października 1788 roku uchwalił aukcję (czyli rozbudowę) wojska. Absolwent elitarnej szkoły rycerskiej, dobrze widziany na dworze i we wpływowym stronnictwie patriotycznym, awansował do stopnia majora, z przydziałem do sztabu 8. (II Ukraińskiej) Brygady Kawalerii Narodowej generała Mokronowskiego. Po wybuchu wojny 1792 roku w obronie Konstytucji, znalazł się rankiem 18 czerwca na prawym skrzydle wojsk księcia Józefa Poniatowskiego pod Zieleńcami. Źle dowodzona jazda polska (przyjęła uderzenie wroga w miejscu, nie wykorzystując impetu, głównego atutu kawalerii) nie wytrzymała szarży rosyjskich dragonów i kozaków. Silny, flankowy ogień polskiej piechoty i artylerii powstrzymał jednak na Rosjan. Chwila, gdy zatrzymali się dla uporządkowania szyków, wystarczyła wicebrygadierowi Sanguszce i majorowi Łaźnińskiemu do zatrzymania uciekających Polaków, i zawrócenia ich do kontrnatarcia, tym razem udanego. Po całodniowej bitwie, około godziny 17 Rosjanie wycofali się w stronę Prochorówki.
Nierozstrzygnięta faktycznie (Rosjanie ponieśli duże straty, ale nie zostali rozbici) bitwa miała wielkie znaczenie dla morale wojska. Świeży, nieostrzelany, często i niedoszkolony polski żołnierz walczył dzielnie i skutecznie. „Od czasów Jana III oto jest pierwsza wstępna bitwa, którą wygrali Polacy bez niczyjej pomocy”, pisał w liście król do swojego bratanka. Za namową księcia generała Stanisław August ustanowił po bitwie, 22 czerwca 1792, order Virtuti Militari. Jednym z dwudziestki pierwszych odznaczonych był „major Saryusz Franciszek Łaźniński”. Czekał go też awans – gdy dowództwo brygady objął Eustachy Sanguszko, on został wicebrygadierem.
Od wielkich nadziei do goryczy porażki było niedaleko. 24 lipca król skapitulował, składając akces do Targowicy. Dzień później wiadomość dotarła do polskiego obozu, wywołując wściekłość i rozżalenie. Gdy 26 lipca nie powiadomione jeszcze o rozejmie oddziały rosyjskie zaczepiły polską tylną straż pod Markuszowem, zostały zmiecione desperacką szarżą, prowadzoną osobiście przez szukającego żołnierskiej śmierci polskiego głównodowodzącego, księcia Józefa.
Masowe dymisje oficerów, mających gdzie i do czego odejść, dla Łaźnińskiego przykładem i wyjściem nie były. Złożył przysięgę nowym władzom, jednocześnie jednak intensyfikując kontakty z radykalnym środowiskiem masońskim – zakonspirowanych polskich jakobinów. Zaczęto myśleć o nowej walce, w oparciu o rewolucyjną Francję. Gdy Sanguszko, dla ratowania swoich dóbr wstąpił do służby rosyjskiej, objął dowództwo przetrzebionej brygady, i odprowadził ją do Jampola, miejsca stałej dyslokacji. Starał się przeciwdziałać redukcji wojska, szybko zresztą doprowadzając swoją jednostkę do pełnego stanu etatowego. Po ogłoszeniu drugiej decyzji rozbiorowej, trwał nadal na stanowisku. Na początku maja 1793 potajemnie wybrał się do Galicji na spotkanie spiskowców, i tak ominęło go 6 maja ogłoszenie reskryptu Katarzyny II o wcieleniu polskich jednostek, pozostających poza linią rozbioru, do wojska rosyjskiego. Żołnierze jego brygady pod wpływem buntu w stacjonującej po sąsiedzku brygadzie Suchorzewskiego, przeszli granicę turecką. Łaźniński, wobec powstańczych przygotowań, tego aktu rozpaczy nie pochwalał. Przekonał rosyjskiego gen. Kachowskiego, że po pierwsze, on, wybrawszy się na parę dni do krewnych, nic wspólnego z dezercją nie miał, po drugie – obiecał sprowadzić buntowników z powrotem. Jak powiedział – tak zrobił, po kilku tygodniach przyprowadzając z powrotem z Mołdawii około 2500 uciekinierów. Ludzi Suchorzewskiego, do których zaufania nie miał za grosz, za zgodą władz rosyjskich rozpuścił, sam pozostając dowódcą reorganizowanej na rosyjski sposób Wołyńskiej Brygady Jazdy. Kachowski ponoć obiecał mu nawet order, ale popadłszy akurat w konflikt z bratem wszechwładnego faworyta Katarzyny, Walerym Zubowem sam dostał dymisję. W tym ruskim zamieszaniu, brygadierowi udało się przetrwać na stanowisku do kwietnia 1794 roku.
12 marca poderwał się do walki generał Madaliński, 24 Kościuszko przysięgał na krakowskim Rynku. Do Mohylowa Podolskiego wiadomości dotarły na początku kwietnia. Łaźniński zebrał brygadę „dla exercyrunku”, i 6 kwietnia przekroczył na czele 1600 konnych graniczny Dniestr. Zebrał około setki ludzi, którzy pozostali w Mołdawii od ucieczki sprzed roku, i pociągnął prawym, tureckim brzegiem aż do Zaleszczyk, gdzie znów przeszedł przez rzekę na terytorium Galicji. Umiejętnie manewrując, unikając starcia z austriackimi garnizonami, zbierając po drodze konnych ochotników, poszedł przez Buczacz, Podhajce, Rohatyn, Busk, omijając od wschodu Lwów, dalej na Bełz,Tomaszów, Biłgoraj i Rudnik, do przeprawy przez Wisłę koło Baranowa. Jakieś 700 kilometrów po terytorium tureckim, gdzie do wywołania czasowej ślepoty decydentów wystarczył bakczysz, i austriackim, gdzie czasem trzeba było postraszyć napotkany szwadron huzarów liczebną przewagą, albo zamknąć w jakiejś piwnicy znanego z gorliwości mandatariusza. Niestety, oddziałek 30 żołnierzy Brygady, wysłany akurat po konie do Ładyżyna, nie zdążył na koncentrację. Schwytani przez Moskali przy próbie przekroczenia Dniestru, zostali wzięci do niewoli, odprowadzeni do Kijowa i tam straceni, wraz z innymi schwytanymi uciekinierami z rosyjskich kamaszy.
Po przejściu Wisły, Łaźniński wybił pod Turskiem patrolujących okolicę Kozaków, i 23 maja zameldował się Naczelnikowi w obozie pod Połańcem. Prawie dwa tysiące szabel, które przyprowadził, stanowiły istotne wzmocnienie sił polskich. 29 maja Łaźniński otrzymał nominację na stopień generała majora. W obozie spotkał też swojego niedawnego dowódcę, Eustachego Sanguszkę, który wysławszy ze swojej Sławuty pisemną dymisję carycy, zameldował się Kościuszce jako szeregowy ochotnik.
Kontuzjowany pod Szczekocinami Łaźniński został, po odwrocie do Warszawy, skierowany do prowadzenia prac fortyfikacyjnych Warszawy. Oprócz tego Naczelnik mianował go w sierpniu członkiem Sądu Kryminalnego Wojskowego, powołanego do sądzenia zdrajców. Brał udział w obronie stolicy, a po rozwiązaniu wojsk powstańczych pod Radoszycami (16 listopada 1794) powrócił do Warszawy, zaś w rok później przez Saksonię przedostał się do Francji. Po krótkiej współpracy z Agencją Barssa, traktowaną jako przedstawicielstwo Kościuszki w Paryżu, związał się z innym emigracyjnym ośrodkiem, zwanym Deputacją Polską, oraz pokonanymi niedawno w wewnętrznych walkach francuskich jakobinami. Jak i inni członkowie tej grupy (Dmochowski, Meyer, Pawlikowski) dążył do zorganizowania w kraju powstania, ale dopiero gdy wojska rewolucyjnej Francji znajdą się na naszych ziemiach. Zdecydowanie oponował przeciw tworzeniu Legionów we Włoszech, argumentując, że to tylko zbędne wykrwawianie się w obcych interesach. Po zawarciu pokoju w Lunewille (1801), przez wielu ówczesnych obserwatorów uznanego za trwałą pacyfikację Europy, zniechęcony wrócił do kraju wraz z gen. Kniaziewiczem. Jeszcze przed wybuchem nowej wojny udało mu się jakoś przedostać do pruskiej Warszawy, gdzie przebywała jego żona, Tekla (de domo Grocholska), i gdzie mógł zobaczyć po raz pierwszy urodzonego w 1796 r. syna. Kilka dziedziczonych po ojcu nieruchomości zapewniło mu byt. W sprawy publiczne przestał się angażować. Zmarł już w stolicy kongresowego Królestwa, 3 sierpnia 1819 roku.
Inne tematy w dziale Kultura