Franciszek Bieliński
Franciszek Bieliński
Republikaniec Republikaniec
244
BLOG

Marszałek Bieliński

Republikaniec Republikaniec Kultura Obserwuj notkę 10

Czasy saskie, po zakończeniu wojen zewnętrznych i domowych nie były bynajmniej, jak mówi powszechny stereotyp, wyłącznie latami upadku, ciemnoty i marazmu. To czasy powolnej, ale posuwającej się ciągle naprzód odbudowy po zniszczeniach Wielkiej Wojny Północnej, na naszych ziemiach szalejącej w latach 1700 – 1710, z dogasającymi wewnętrznymi zamieszkami i przemarszami rosyjskich wojsk licząc, do 1720. Ogrom zniszczeń i strat materialnych oraz ludnościowych porównywać możemy chyba tylko z tym, co pozostawiła nam po sobie II wojna światowa. Zakończenie wojen, nie licząc stosunkowo mało groźnego, o ile chodzi o materialne zniszczenia epizodu elekcji Leszczyńskiego (1733/34) dało Polsce prawie pół wieku błogosławieństwa pokoju. Jeśli dobrze się przyjrzeć i zbadać szczegóły, nieźle wykorzystanego.

Warszawa tych czasów, mimo korzystania z coraz bardziej znaczącego handicapu bycia stolicą, bynajmniej nie była jeszcze wielkim miastem. Ba, w ogóle nie była jednym, jednolicie zarządzanym organizmem miejskim. Była konglomeratem dwóch miast królewskich, Starego i Nowego, oraz zbioru aż 28 „jurydyk”, czyli odrębnych, coraz gęściej od XVI wieku opasujących stolicę prywatnych miasteczek, każde ze swoim właścicielem, odrębnym zarządem, samorządem, administracją i rynkiem. Po prostu panowie okolicznych wsi, z biegiem czasu, w wyniku zakupów kolejni świeccy i duchowni magnaci, uzyskiwali od króla przywileje na ustanowienie na swoim terenie następnego miasteczka-przedmiasteczka, z którego dochód był wyraźnie większy, niż z dotychczasowych pól i pastwisk. W trzydziestych latach to zbiorowisko miasteczek, w znacznej części drewnianych i słomą krytych, pociętych błotnistymi najczęściej ulicami, z wyspami magnackich pałaców, kościołów i klasztorów, liczyło sobie około 30-40 tysięcy mieszkańców. Głównie Polaków, ale i niemało cudzoziemców z przeróżnych stron Europy – przede wszystkim Niemców, Francuzów, Węgrów, Szkotów i Ormian, a po jurydykach Żydów (oba miasta królewskie cieszyły się nadanym jeszcze przez książąt mazowieckich przywilejem non tolerandis iudeis). W nowoczesne miasto przekształci się to mniej-więcej w czasach stanisławowskich, pod względem prawnym dopiero u samego schyłku Rzeczypospolitej, w wyniku konstytucji "Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczypospolitej" z 18 kwietnia 1791. Ale już na przygotowanym gruncie.
Pierwsze nowoczesne, porządkujące założenie architektoniczne tego naturalnego bałaganu próbowano ustalić w postaci tzw. osi Tylmanowskiej, pod koniec XVII wieku, ale dopiero projekt Osi Saskiej, z centralnym pałacem królewskim, był przedsięwzięciem regulacyjnym  przeprowadzonym faktycznie i na dużą skalę (1717-1740).
Urzędem, który w dużej mierze możemy porównać z dzisiejszym ministrem spraw wewnętrznych byli w Rzeczpospolitej marszałkowie wielcy, koronny i litewski. Początkowo urzędnik dbający o bezpieczeństwo osobiste monarchy i spokój w miejscu jego przebywania, z biegiem czasu otrzymywał coraz szersze kompetencje policyjno-porządkowe, bezwzględne „w miejscu rezydencji naszej i na circa circum okolicach o milę (mila polska – 7146 m)”, poważne i na reszcie terytorium kraju. Miał prawo wydawania rozporządzeń porządkowych, oraz własny sąd dla spraw cywilnych i karnych, od którego wyroków nie było apelacji. Dysponował wreszcie odpowiednią do zadań siłą – od czasów Władysława IV był zwierzchnikiem gwardii królewskiej - w omawianej epoce (2 regimenty, pieszy i konny, oraz piesza chorągiew janczarów) oraz chorągwią węgierską do bezpośrednich zadań policyjnych.
Ostatnie saskie dwudziestolecie na tym urzędzie (1742-1766) należało do Franciszka Bielińskiego, jednej z ciekawszych postaci epoki. Zdolny, energiczny, o wielkim autorytecie i posłuchu, w dziejach stołecznego miasta godny miejsca obok Starynkiewicza i Starzyńskiego. Urodzony w 1683 roku, stale związany z partią saską, problemy Warszawy i okolic znał doskonale. Tu się urodził, tu (w Otwocku) mieszkał i  upiększał ojcowską siedzibę, tu, korzystając z okazji, założył i wzorowo zorganizował jurydykę Bieliny. Jej rynek to dzisiejszy plac Dąbrowskiego. Bezwzględny dla drobnej przestępczości, postrach awanturników. Umiejętnie, ale czasami dość brutalnie potrafił przekonać wszystkich właścicieli i zarządzających tej proto-Warszawy do wspólnego, planowego zrobienia w miejsce dwudziestu Pcimiów wielkiego miasta. Nawet jeśli wymagało to wyburzeń istniejącej zabudowy. Planowości przedsięwzięcia dowodzi przeprowadzenie już w 1743 roku powszechnego „wymiaru posesji”, a nieco później spisów ludności (pomiędzy  1750 a 1754). Zaraz na początku urzędowania reaktywował  Komisją Brukową, organ powstały co prawda jeszcze za Jana III (1685), ale szybko wygasły. Od 1742 roku w nowej odsłonie powoli, ale planowo i celowo wyznaczający sieć ulic, którą w dużej części poruszamy się i dzisiaj. Oczywiście z kamiennymi brukami,których za jego rządów położono na 220 ulicach ponad 300 kilometrów! Ale nie tylko bruków, ale i od razu rynsztoków, krytych kanałów dla ścieków i wód opadowych, sieci publicznych studni oraz wodociągów. Słowem tego wszystkiego, bez czego prawdziwe miasto nie może zaistnieć. Wprowadzono ponadto przepisy, surowo egzekwowane, ograniczające budownictwo drewniane, zakaz krycia budynków słomą, zarządzenia przeciwpożarowe. O ile jednak pierwszą znaną z dokumentów zawodową straż pożarną Bieliński powołał w 1752 roku w posiadłości swojej żony, Ostrowie Wielkopolskim, to z eksperymentu tego w stolicy skorzystano w pełni dopiero w r. 1836. Pomnika ze swoim posągiem w Warszawie nie otrzymał, jednak powstał inny, o wiele trwalszy. Ulica Marszałkowska, nazwana tak właśnie na jego cześć.

Drugą sferą odpowiedzialności marszałka była ochrona porządku publicznego. Zwierzchnictwo nad regimentami gwardii (ok.2500 żołnierzy) pozwalało działać w skutecznie w poważniejszych przypadkach – rozruchów, pożarów, pilnowania kwarantanny podczas epidemii, ale na co dzień wojska do przyziemnych celów nie używano. Do tego byli marszałkowscy Węgrzy. Rodowitego Węgra pośród 150 funkcjonariuszy tej chorągwi uświadczyć można by tylko przypadkiem - była to tylko tradycyjna, sięgająca XVI wieku nazwa formacji. W czasach, o których piszę, zaznaczana tylko pewnymi elementami ozdób czapki i kurtki mundurowej. Ludzie ci, uzbrojeni w krótsze od kawaleryjskich „półszable” i karabiny, patrolowali pieszo ulice, interweniując w razie potrzeby. Kary były srogie. Drobniejsze przestępstwa kończyły się zwykle chłostą, aresztem i przepędzeniem z miasta, poważniejsze, w tym burdy, zwłaszcza z użyciem broni – na szubienicy, lub, jeśli przestępca był dobrze urodzony, pod katowskim toporem. Samo zresztą uwiezienie w wilgotnych, głębokich piwnicach Wieży Marszałkowskiej (u zbiegu ulic Mostowej i Brzozowej) nawet na stosunkowo krótki z naszej perspektywy czas kilku niedziel (tygodni) do przyjemnych i zdrowych nie należało. Węgrzy pilnowali też więzienia i asystowali przy egzekucjach. Dzięki współpracy z Augustem Czartoryskim, oprócz godności wojewody ruskiego sprawującym komendę nad regimentem gwardii pieszej, udało się uspokoić i wziąć w karby także ten mało spokojny element. Pisał współcześnie ksiądz Kitowicz: „Jakoż nikt prędzej tumultu, bitwy i rąbaniny zajuszonej nie uspokoił jak gwardiacy; ale też żaden inny żołnierz prędszym nie był do zaczepki jak gwardiacki. Oni się ustawicznie snuli po wszystkich szynkowniach i zgrajach szukając, z kim by zadrzeć, a potem go pobić i odrzeć mogli, nie hamując się wspacznym szczęściem nie raz doświadczonym ani karą regimentową.” Wybudowanie porządnych koszar przy trakcie Bielańskim (wcześniej gwardziści kwaterowali w kilku różnych miejscach) ułatwiło wprowadzenie dyscypliny i kontroli, także poza służbą.
Ostatnie lata życia dobiegający osiemdziesiątki marszałek spędzał głównie w swoim Otwocku. Gdy w 1756 roku spłonął drewniany kościół w sąsiedniej Górze Kalwarii, Bieliński ufundował nowy, murowany, zbudowany do 1759 roku według projektu włoskiego architekta Jakuba Fontany. Z efektów fundacji był tak rad, że kazał wyciąć wszystkie drzewa po obu stronach Wisły, by móc swoje dzieło podziwiać z okien pałacu. Świątynia istnieje do dziś, więc chętni mogą sobie sami obejrzeć i ocenić. Marszałek miał wówczas jeszcze jeden interesujący pomysł. Archiwum Koronne przechowywało wówczas swoje zasoby częścią na Zamku Królewskim, częścią w Pałacu Saskim. Bieliński na jego nową siedzibę, a ewentualnie także dla małopolskiej sesji Trybunału Koronnego (który obradował gościnnie na lubelskim ratuszu), upatrzył ruiny zamku w Czersku. Rozpoczął nawet remont dawnej siedziby książąt mazowieckich, zrujnowanej w czasie Potopu. Niestety brakło środków, i czasu.  Pozostał po nim solidny most nad fosą, z pamiątkową tablicą.
Jako zdeklarowany zwolennik dynastii saskiej, odsunął się w tym okresie od Familii, zdecydowanie krytykując jej prorosyjskość, i zwracając uwagę na niebezpieczeństwa posiłkowania się zagraniczną potęgą do rozstrzygania spraw krajowych.  Ostro potępiał sprowadzenie w granice Rzeczypospolitej wojsk Katarzyny II w czasie bezkrólewia (1763-64), podważając legalność zwołania w takich warunkach sejmu konwokacyjnego.
Zmarł 8 października 1766 roku, do nowego monarchy do końca nie przekonany.

image

Tablica fundacyjna z 1762 roku na moście zamkowym w Czersku

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Kultura