16 marca 1744 na polu podwarszawskiej wsi Marymont spotkało się ze szpadami w dłoniach dwóch młodych przedstawicieli ówczesnej polskiej elity. Zszedł z niego tylko jeden z nich. Tragiczny finał drobnego, wydawać by się mogło sporu, który przez dwa lata przyciągał uwagę towarzyskiej i politycznej śmietanki saskiej Warszawy.
Dramatis personae:
Adam Tarło, tego feralnego dnia 31-latek, pochodzący z jednego z najstarszych polskich rodów szlacheckich, zdolny, wymowny, o wspaniałej prezencji, od dziecka szykowany do odgrywania wielkich ról. W wielu lat 18 rotmistrz pancerny i deputat do Trybunału Koronnego, jako dwudziestolatek marszałek zawiązanej w obronie elekcji Stanisława Leszczyńskiego konfederacji dzikowskiej (1733), co nie przeszkodziło mu w otrzymaniu trzy lata później z rąk Augusta III nominacji na wojewodę lubelskiego. W ten sposób 23-latek został najmłodszym senatorem w całych dziejach Rzeczypospolitej. Oprócz tytułu i krzesła młody człowiek trzymał z łaski monarszej cztery dochodowe starostwa. Rok później marszałkował Trybunałowi Skarbowemu w Radomiu, tym razem był to dowód popularności i zaufania u szlachty. W 1738 roku wybrał się do Francji, poszaleć po świecie, przy okazji nabyć trochę umiejętności wojskowych, zapisując się w szeregi gwardyjskiej jednostki Les mousquetaires de la maison militaire du roi de France. Spotkał tam rodaka, Kazimierza Poniatowskiego, syna swojego niedawnego sojusznika z czasów konfederacji, ale obaj panowie bynajmniej nie przypadli sobie do gustu. O co konkretnie poszło, nie wiemy, ale iskrzyło przy każdej okazji, także po powrocie do kraju.
Dlaczego pan Adam wybrał się w edukacyjny wojaż w dość zaawansowanym, jak na ówczesne obyczaje wieku? Powody były dwa. Jeden, to opisane wyżej zaangażowanie w sprawy publiczne w młodzieńczych latach, które poważnie nadszarpnęło jego majątek. Drugi łączył się z pierwszym: dla podreperowania finansów stryj Jan, wojewoda sandomierski wyswatał go z bardzo zamożną kuzynką-wdową, Dorotą z Tarłów Chomentowską. Prawie dwukrotnie odeń starszą. Korzystając obficie z sutego posagu, młody wojewoda starał się trzymać jak najdalej od domu.
Kazimierz Poniatowski, młodszy od przeciwnika (rocznik 1721), syn Stanisława, prominentnego członka kierownictwa stronnictwa, zwanego Familią. W 1742 zaszczycony przez króla urzędem podkomorzego nadwornego, oraz starostwami ryckim i sokalskim. Niezbyt sowicie obdarzony przymiotami ducha, wielkich nadziei w swoim rodzinnym stronnictwie nie budził.
Pan Adam po powrocie do kraju oczywiście chciał i musiał pokazać się na dworze, akurat bawiącym w Dreźnie, i tam spotkał miłość swojego życia. Panna Anna była, jak relacjonują pamiętnikarze, niezwykłą pięknością. „Haniebnie upadła w serce Tarłowi, wojewodzie lubelskiemu, który nie śmiejąc opuszczać swej babki [tzn. starej żony] dla pieniędzy i zapisów, a spodziewając się lada kiedy sprawienia jej pogrzebu... zawczasu sobie serce i rękę do przyszłego ślubu wysługiwał.”
Kim była owa piękność? Dla wyjaśnienia, trzeba się znów cofnąć w czasie. Teodor Lubomirski (1683-1745), szczycący się kupionym przez swojego pra-pradziadka tytułem książęcym wnuk rokoszanina Jerzego, głośny w swoim czasie awanturnik, w ramach niejakiej stabilizacji życiowej odbił krakowskiemu kupcowi Janowi Cristiczowi (Christitz?) żonę, pochodzącą ze z dawna w Polsce osiadłej rodziny szkockiej Elżbietę Culler-Cumming. Owocem tego związku była urodzona w 1722 roku Anusia. Tata Lubomirski rzeczywiście się ustatkował, a nawet zawarł w roku 1724 ślub z Elżbietą. Co w magnackim środowisku zaowocowało niestety towarzyskim bojkotem. Lubomirscy rezydowali raczej w Austrii, z rzadka pojawiając się na dworze Augusta III w Saksonii i Warszawie.
17 stycznia 1743 roku, w rocznicę koronacji królewskiej w pałacu Saskim odbywał się wielki bal. Ściągnęła crème de la crème Rzeczypospolitej, z wyjątkiem tylko obłożnie chorych. Zwyczaje, konwenanse, pokrewieństwa i przyjaźnie wyznaczały niemal każdy krok obecnych. I oto do pierwszego tańca, do którego senatorowie zapraszali czcigodne matrony stanął Adam Tarło z panną formalnie jeszcze Cristicz. Zaszumiało po kątach, i gdy Tarło chciał poprosić do kolejnego menueta inne damy, te jakoś... źle się czuły. Z wyjątkiem 16-letniej Antoniny Czartoryskiej, córki Michała, a więc ciotecznej siostry Poniatowskiego, która bez namysłu strzeliła: „Z kimżeś Pan tańczył pierwszy taniec, zatańcz i drugi”. Rozwścieczony Tarło na cały głos powiedział: „Kto w takim razie z Panną zatańczy, tego będę miał za szelmę.” Obecna przy incydencie Konstancja Poniatowska natychmiast poleciła synowi: „Kaziu, zatańcz z siostrą”. Ten oczywiście usłuchał, a gdy coraz bardziej rozwścieczony Tarło trącił go dłonią w ramię, mówiąc „Otóż i jesteś szelma”,odpalił „Od szelmy to słyszę", po czym sięgnęli do szpad. Pod bokiem króla sprawa gardłowa, toteż obecni natychmiast odciągnęli od siebie adwersarzy, a marszałek Bieliński zagroził obu aresztem. Sprawy zaszły jednak za daleko, i bez utraty twarzy żaden z przeciwników nie mógł się już cofnąć. Umówili przez sekundantów spotkanie pod Piasecznem, gdzie władza marszałkowska już nie sięgała. Starcie nastąpić miało konno, na pistolety. Tarło wystrzelił pierwszy, zabijając konia pod Poniatowskim, który padając ponoć prosił o łaskę, wołając że tak naprawdę to on kocha pana wojewodę, co wielce rozbawiło zgromadzonych wokół placu gapiów. Gdy podkomorzy stanął przed matką, ta spoliczkowała go, mówiąc: „Wolałabym cię widzieć trupem z placu przyniesionego niż z taką ohydą powracającego. Nie zwij się synem moim, jeżeli tej hańby nie powetujesz!”.
Konflikt podsycił nie cierpiący Czartoryskich Józef Potocki. W kwietniu 1743 r. wspólnie z Tarłą uniemożliwili zaprzysiężenie na deputatów (czyli na nasze warunki - sędziów Sądu Najwyższego) stronników Czartoryskich w Trybunale Koronnym w Piotrkowie. W odwecie pojawił się anonimowy paszkwil „Szpieg pospolity y polityczny albo raczej listy wojującego we wszystkich materiach”. Według autora, który całkowicie przeinaczył opis niedawnego pojedynku, to koń wojewody został trafiony, a przygnieciony nim Tarło rzekomo krzyczał: „Jeżeli nie zginę, to przyrzekam, że zostanę kapucynem!”, plus kilka jeszcze innych rewelacji. Oszkalowany podejrzewał o inspirację Stanisława Poniatowskiego, wysłał więc do niego list, powtarzający stare plotki o jego nieprawym pochodzeniu, podał w wątpliwość szlachectwo Poniatowskich, ale jednocześnie wyzwał go razem z synem na pojedynek. „Ojciec Pana nigdy nie był w tym stanie mierzyć się z człowiekiem mojej rangi, czego winszuję teraz obydwom Panom […]. Prezentuję mu tedy te bronie: szpadę, lancę, pikę, szponton, pistolet, fuzję, sztuciec, harmatę, aż do prochu”. Stary wyjadacz nie dał się sprowokować i odpowiedział, że choć w młodości miał „krew wrzącą, tak jak inni”, teraz nie widzi potrzeby stawania do pojedynku. Obraźliwa korespondencja, której kopie obie strony traktowały jako narzędzie publicznego sporu, trwała nadal. Tarło wysłał też wyzwanie na pojedynek ojcu Antoniny, podkanclerzemu litewskiemu Michałowi Czartoryskiemu. Ów potraktował go jak sztubaka, listownie pouczając, że jako stróż prawa ma obowiązek „takowym imprezom zapobiegać”. Tarło wyzwał więc wojewodę ruskiego Augusta Czartoryskiego i raz jeszcze Kazimierza. Wojewoda furiata po prostu zignorował, Poniatowski zaś wyznaczył termin i miejsce spotkania na Woli. Gdy Tarło tam przybył, spotkał oczekującą kompanię dragonów gwardii i kanclerza Andrzeja Załuskiego, który przekazał mu list od króla zakazujący pojedynku. Król ostrzegał, że jeśli się nie uspokoi, to zostanie potraktowany „z całą surowością prawa, jako gwałciciel spokoju publicznego”. Ponieważ Poniatowskiego na miejscu niedoszłego pojedynku nie zauważono, opinia publiczna zwróciła się przeciw niemu. Nie widząc wyjścia, 2 marca 1744 r. wysłał do Tarły sekundantów. Rada starszych Familii postanowiła tym razem nie przeszkadzać, awantura stawała się prestiżowo zbyt kosztowna. Ustalono termin i miejsce, pomimo ostrzeżenia samego nuncjusza papieskiego w Warszawie, kardynała Fabrizio Serbelloni, że w przypadku starcia obaj przeciwnicy automatycznie zostaną ekskomunikowani. Zainteresowanie pojedynkiem było ogromne. Choć księża ogłosili z ambon, że gapie zostaną obłożeni ekskomuniką na równi z walczącymi, to „połowa Warszawy wysypała się na niego”. Zwolennicy wojewody ostrzegali go przed walką. Tarło, „jak był serca wielkiego, tak nie chciał słuchać żadnych perswazji”. W dniu starcia koń jego „lubo w inne czasy posłuszny, tak rżał, miotał się i nogami grzebał, że dół niemały na dziedzińcu wykopał”. Słudzy Tarły – sądząc, że w ten sposób zwierzę przestrzega go przed śmiercią – błagali, aby nie jechał. Wojewoda jednak okiełznał konia i ruszył przez miasto na wyznaczone miejsce.
Pierwszy przyjechał karetą Poniatowski z sekundantami, hrabią Jerzym Flemmingiem i kapitanem gwardii saskiej Fryderykiem Korffem. Tarło przybył na miejsce w towarzystwie pułkownika de Brassac, Francuza w służbie polskiej, oraz majora Szabłowskiego, i zaprosił podkomorzego do walki na szpady.
Flemming zaproponował pistolety, złośliwie argumentując że „wojewoda, skoro wyzywał na harmaty, szpontony, baryły prochu, to i pistoletu bać się nie powinien”. Tarło sięgnął po szpadę i zatknąwszy na niej listy podkomorzego oraz ów paskudny paszkwil, obiecał przybić je do serca wroga. Na to nadszedł z pistoletami w ręku Poniatowski. Gdy Tarło cofnął się o kilka kroków, rzucił przez zęby” Nie nabite”. Tarło zgodził się więc walczyć na pistolety, ale proponowany na 20 kroków dystans skrócił do 10.
Obaj wystrzelili dwukrotnie, nie trafiając. Wtedy Tarło rzucił się ze szpadą na Poniatowskiego. Obaj pchnęli. Poniatowski dostał w ramię, Tarło w pierś. Cofnął się o kilka kroków i padł na ziemię z okrzykiem: „Oh, mon Dieu!”
Zwłoki Tarły zawieziono do jego posiadłości w Zwoleniu. Leżały tam nie pogrzebane kilka tygodni, gdyż nuncjusz nie chciał przystać na zdjęcie z nieboszczyka ekskomuniki. Dopiero kardynał Jan Lipski, biskup krakowski, wyjednał zgodę na chrześcijański pogrzeb.
Poniatowski rychło doszedł do zdrowia, ale sprawa ciągnęła się za nim dalej. Rozeszła się pogłoska że to jego sekundant, kapitan Korff zadał podstępnie śmiertelny cios. Szeroko, mimo że naocznych świadków były setki.Złamanie królewskiego zakazu pojedynku kosztowało tylko sześć niedziel wieży, a sekundantów po dwie niedziele. Łagodność marszałka Bielińskiego nikogo zbytnio nie zdziwiła, w końcu było już po honorowej sprawie, zaś stary Poniatowski oraz Michał i August Czartoryscy byli królowi zbyt potrzebni, by ich drażnić. Kazimierz Poniatowski, nawet późnej, przy swoim królewskim bracie wielkiej kariery nie zrobił. Brakowało mu odwagi i rozumu. W 1769 roku, ze strachu przed konfederatami barskimi sam poprosił Austriaków o wprowadzenie wojska do Lubowli na Spiszu, gdzie wówczas przebywał – zapoczątkowując w ten sposób pierwszy akt rozbiorów. Gdy zmarł w pruskiej Warszawie 13 kwietnia 1800 roku, któryś ze współczesnych pamiętnikarzy zapisał: „był to pasożyt ani Bogu, ani ludziom na nic wcale nieprzydatny”.
Dorota Tarłowa, fundatorka lubelskiego klasztoru wizytek, zmarła w 1756 roku.
Najlepiej wyszła na całej awanturze Anna. Ojciec, uświadamiając sobie w końcu wagę formaliów, przeprowadził jej prawną legitymizację, przekazując przy okazji znaczne dobra dziedziczne w Małopolsce. W 1748 roku wyszła za mąż za węgierskiego magnata Mikołaja Esterházyego, dyplomatę, długo pełniącego misję cesarskiego posła nadzwyczajnego przy dworze polskim.
Portrety obu antagonistów
Inne tematy w dziale Kultura