Z czerwoną zakładką
Z czerwoną zakładką
Republikaniec Republikaniec
499
BLOG

Zasada subsydiarności, czyli jak UE zamieniana jest w ZSRE

Republikaniec Republikaniec Polityka Obserwuj notkę 14

7 lutego1992 roku państwa członkowskie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej podpisały w Maastricht traktat, który z dniem 1 listopada 1993 przekształcił Wspólnotę w Unię Europejską. Do dotychczasowych ustaleń, nazwanych pierwszym filarem, dodano kolejne dwa, czyli uzgadniane wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa,  oraz kwestii wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych.
Granicą bezpieczeństwa dla niebezpieczeństwa nadmiernej centralizacji zarządzania, wobec tak szeroko zarysowanego pola uzgodnień, stała się zapisana w Traktacie zasada subsydiarności. (czyli pomocniczości). W jej myśl każdy szczebel władzy powinien realizować tylko takie zadania, z którymi nie radzi sobie skutecznie niższy szczebel lub same jednostki w ramach społeczeństwa. Jeżeli wsparcie władzy nie jest konieczne, państwo powinno umożliwić działanie społeczeństwu obywatelskiemu, rodzinom, wolnemu rynkowi. W przypadku, kiedy ingerencja jest niezbędna, problemy powinny być zwalczane na szczeblu najbliższym obywatelom.
„Zasada subsydiarności jest to jedna z podstawowych zasad ustrojowych Unii Europejskiej. Oznacza ona, że na poziomie wspólnoty powinno podejmować się jedynie te działania, które dają większą efektywność na tak wysokim szczeblu. Miała ona mieć zastosowanie przy podziale zadań między organizacjami Wspólnot Europejskich a administracjami rządowymi oraz do zakresu prawodawstwa wspólnotowego w aspekcie każdej tematyki i regulacji” (z oficjalnej strony PE).
Zasadę tę werbalnie utrzymał Traktat Lizboński (2007), doprecyzowując pojęcia pomocniczości, przyznania i proporcjonalności. Z art. 5 TUE i jego wykładni wynikać ma zakres działania organów  wspólnotowych: zasada przyznania, zgodnie z którą UE dysponuje jedynie kompetencjami przyznanymi jej w traktatach. Pomocniczość i proporcjonalność są zasadami wynikającymi z zasady przyznania. Określają, w jakim stopniu UE może wykonywać swoje kompetencje przyznane jej traktatami. Powinny, ale jak w praktyce widać, nie określają.
Cóż, liczne prawa i wolności, tak jednostek jak i całych republik gwarantowała też uroczyście Konstytucja ZSRR – jeśli ktoś nie wierzy – proszę bardzo,tekst ostatniej: https://www.bibliotekacyfrowa.pl/dlibra/publication/39711/edition/40605?language=pl
Skąd ta analogia? Jak się wydaje, twórcom Traktatu z Maastricht bliska jeszcze była pamięć praktyki i smutnego końca scentralizowanego i zideologizowanego tworu marksistowskiej utopii. Dziś późne wnuki dziadka Karola próbują powtórzyć eksperyment w innym czasie i  miejscu, ale o wyraźnie powtarzalnych cechach. Toteż zasada subsydiarności w UE jest dziś w zaniku, usiłuje się przedstawić ją jako obowiązującą co najwyżej na poziomie gmin. Nic dziwnego, kłóci się jak żadna inna z celami i zamierzeniami brukselskiej biurokracji, aspirującego do niepodzielnego i niekontrolowanego rządzenia kontynentem (retoryczne pytanie w czyim imieniu), bytu absolutnie pozbawionego demokratycznej legitymacji. Centralne sterowanie w scentralizowanym państwie europejskim, którego powstanie do 2025 roku ogłosił już kilka lat temu publicznie Martin Schulz, przybiera formy coraz bardziej skrajne. Aktualne naciski na Polskę przy wykorzystaniu kompletnie pozatraktatowych narzędzi zmierzają w tym  właśnie kierunku,podobnie jak poprzednie akcje skierowane przeciwko Grecji i Włochom.
Centralizacja, w której ukoronowaniem coraz bardziej licznych wytycznych i dyrektyw jest kontrolowanie przepływu i wydatkowania środków finansowych, jakąkolwiek samorządność po prostu zabija. „Środki europejskie” (czyli pieniądze z naszych podatków oraz te, z których zrezygnowaliśmy, dając podmiotom spoza naszych granic niekontrolowany dostęp do naszego rynku), mogą być przyznawane i wydatkowane tylko na programy i zadania, których treść i zakres ustalono w centrali. Toteż wspaniałym przykładem skutków tej praktyki jest los polskich samorządów gminnych, które do wczesnych lat 2000. były poważnym motorem rozwojowym, rozwiązującym całkiem skutecznie liczne lokalne problemy. Gdzieś od kadencji 2006-2010 przekształciły się one z samorządów, na miarę swoich możliwości planujących i stymulujących dobrze rozumiany rozwój lokalny, w agendy nakierowane na pisanie wniosków o przyznanie środków na cele określone w unijnych programach. Nieprzypadkowo komórki organizacyjne tym się zajmujące uzyskały w gminach i miastach tak wielkie znaczenie. Nie to robimy, co jest nam naprawdę potrzebne, ale to, na co  możemy w okresie kadencji/perspektywy budżetowej zdobyć środki. A to, na co możemy zdobyć owe środki (oczywiście nie na całość zadań, musimy mieć wkład własny, czyli dołożyć ze swoich dochodów lub z kredytu) ustala oczywiście Centrala. Ograniczyć więc musimy inne, nie hołubione przez Centralę zamierzenia - kółko się zamyka.
Niedawno po dłuższej przerwie odwiedziłem podkarpackie Jasło (35 tys mieszkańców). Jest tam dziś Centrum Wspierania Przedsiębiorczości (nb. w najgorszej chyba z punktu widzenia komunikacji lokalizacji), Generator Nauki w zlikwidowanej podstawówce, Podkarpackie Centrum Sztuka Walki – wszystko „za unijne”, obudowane w budżetowe etaty.  A rozwiązującej poważne komunikacyjne problemy tego miasteczka obwodnicy jak nie było, tak i dziś nie ma, podobnie jak i sensownej instalacji utylizacji odpadów. Oba te życiowe tematy były w 2006 na etapie poważnych przygotowań, ale... Z pogoni za „środkami” pozostaje mam słupski akwapark, plac zabaw dla emerytów i brukowany rynek w każdej wsi. Przejaskrawiam? Pewnie tak, ale ten niszczący mechanizm dziś zagraża nam w skali nieporównywalnie większej. Bo czymże innym jest osławiony Krajowy Plan Odbudowy? 42,7% na cele klimatyczne, czyli zakup z Niemiec wiatraczków i lusterek, 21% na bliżej niesprecyzowaną ”transformację cyfrowa” czyli nie do końca wiadomo co, ale w znacznej części zapewne na unijną sprawozdawczość.  Że o milionie szkoleń z tego i owego nie wspomnę. I to wszystko za PO-ŻY-CZO-NE pieniądze, które w tej czy innej formie trzeba będzie ZWRÓCIĆ Z ODSETKAMI. Niech nikt nam nie mydli oczu bezzwrotnymi dotacjami – KE na cele „odbudowy” (piękny przykład eu-nowomowy, cóż takiego odbudowujemy?) zaciąga kredyt, na spłaty którego nałożyć ma nowe, europejskie podatki.
Nie na nasze podstawowe i życiowe kwestie, jakimi są dziś przebudowa i odnowienie sieci elektroenergetycznych, budowa elektrowni jądrowych, nie na tak potrzebna przebudowę komunikacyjną, kryjącą się pod ogólnym hasłem CPK, nie na zakupy uzbrojenia. Na Fit For 55, durnie. A pieniędzy z tego KPO, nawet na „uspokojenie rynków finansowych” i tak nie dostaniemy. Jedyne ustępstwo, które mogło by to spowodować, to natychmiastowe oddanie władzy w Polsce brukselskim marionetkom, i to, a nie co innego jest głównym kamieniem milowym.
Długo żywiłem sporo sympatii do  Mateusza Morawieckiego. Dziś mówię jednak – ten, który nas w ów ślepy zaułek zapędza musi odejść. Ten, kto przekroczył swoje konstytucyjne uprawnienia, zawierając jakieś do dziś nie do końca ujawnione porozumienia, sprzeczne z polskim prawem zasadniczym musi za to odpowiedzieć. Tak, z braku alternatywy byłem i nadal jeszcze jestem bardziej zwolennikiem niż przeciwnikiem aktualnie rządzącej siły politycznej.  Dlatego powtarzam – zbliżacie się Panowie niebezpiecznie do nieprzekraczalnej granicy.

Nie po to wyrwaliśmy się z objęć Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, by zostać republiką w składzie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka