Jakiś czas temu Rafał Ziemkiewicz, nie bez racji, powiedział na swoim wlogu, że jeśli jakiś francuski polityk nie jest prorosyjski, znaczy to, że nie jest poważnym francuskim politykiem. Korzenie francuskiej fascynacji Rosją, jej ogromem, gospodarczymi perspektywami i potencjalnym sojuszem wojskowym, wobec wyraźnego braku sprzeczności interesów obu krajów sięgają w obecnej postaci XIX wieku. Po wojnie krymskiej i chwilowym oziębieniu, wynikającym z sentymentalnego poparcia francuskiej opinii publicznej dla polskiego powstania 1863-64, II cesarstwo już w końcówce lat 60. starało się usilnie o poprawę stosunków. Wylewność, z jaką Napoleon III przyjmował wizytującego wystawę światową w Paryżu (1867) skutki miała przynieść w przyszłości – na razie car spotkał się z próbą polskiego zamachu*, i mało przychylnymi reakcjami publiczności – „A bas le tsar” usłyszał parokrotnie. Jednak klęska Francji w wojnie z jednoczącymi się Niemcami (1870-71) dokonała, wobec osłabienia także skonfundowanych tymi wydarzeniami niemiecko-rosyjskich relacji, zupełnego przewrotu pojęć. Efektem był sojusz wojskowy z 1892 roku, korelowany z wręcz ekspansją francuskich firm na terenie imperium carów. Przerwał to bolszewicki przewrót, ale nie na długo. Co prawda oburzenie na zerwanie sojuszu i wycofanie z wojny oraz konfiskatę francuskich aktywów w Rosji było spore, i spowodowało zaangażowanie Francji w odbudowę Polski oraz Czechosłowacji i Rumunii, lecz szybko ten wschodnioeuropejski nowy porządek został uznany w Paryżu za niewystarczający. Obawiający się nadal Niemców Francuzi już w końcu lat 20. XX w. szukali modus vivendi z sowiecką Rosją. Tendencje takie wspomagał widoczny w ich polityce wewnętrznej zwrot na lewo, przejawiający się w rosnącej sile partii socjalistycznej i komunistycznej. Zwłaszcza ta ostatnia stanowiła niezwykle istotną sowiecką agenturę wpływu i ośrodek propagandy. II wojna światowa w sumie jeszcze te tendencje umocniła – epizod lat 1939-41 szybko uległ zapomnieniu, a rola Sowietów w pokonaniu Hitlera kompletnie go w powszechnej pamięci zatarła. Rozważania o wsparciu walczącej ze Stalinem Finlandii przesłonił obraz francuskich lotników z walczącej po sowieckiej stronie frontu jednostki Normandie-Niemen. Powojenne kłopoty wewnętrzne, dekolonizacja i gorzka dla byłego światowego imperium świadomość przewagi amerykańskich parweniuszy, skłaniała wręcz do idealizowania sowieckiej Rosji i kompletnego odrzucania wiedzy o jej faktycznym stanie i charakterze. Kulminacją był tu rok 1966 i decyzja prezydenta de Gaulle’a o wycofaniu Francji ze struktur wojskowych NATO (powrót nastąpił dopiero w 2009 roku). Towarzyszyły temu przeróżne zabiegi i koncesje na teranie wielu państw bloku wschodniego – pamiętajmy, rządzonego przez Breżniewa, znaczonego w czasie takimi progami, jak stłamszenie praskiej wiosny czy masakrą grudniową w Polsce. Jednak wizja francuskiej potęgi oddziaływującej na świat niezależnie od USA była i pozostaje kusząca dla polityków znad Sekwany. Pozytywny stosunek do Rosji, niezależny od jej aktualnej postaci, umocniła wizja jednoczącej świat „pieriestrojki” z ogłupiającą cały Zachód gorbimanią, a kolejna dekada „końca historii” tylko go umocniła. Silny, porządkujący barbarzyński ruski świat Putin stał się we Francji kolejnym wcieleniem dobrego, oświeconego cara, opiewanego przez nowe legiony ogłupionych, a częściej przekupnych Wolterów i Sartre’ów swojej epoki. Francja kultywuje na własny użytek tą wizję, użyteczną dla poszukiwania nowej „światowej równowagi”, w której liczyć się będzie jej głos. Francja we własnym pojęciu mocarstwowa, wpływowa jeszcze w przeróżnych zakątkach swoich dawnych kolonii, utrzymująca dostojne siły zbrojne – atomową pozycję, niezłe lotnictwo i nastawione na dalekie i mało intensywne ekspedycje siły lądowe.
Czym różni się w polityce wobec Rosji wizja Macrona, kontynuatora wschodniej polityki Sarkozy’ego, sprzedawcy mimo europejskiego embarga systemów uzbrojenia Putinowi w latach 2016-2020, od wizji Marine Le Pen, otwarcie wyrażającej zrozumienie dla rosyjskiego dyktatora, ale póki co, tylko w formie słów? Oboje tak samo z radością przyjęli by jakikolwiek koniec aktualnej wojny na Ukrainie, najlepiej w formule „nie upokarzającej” dla ruskiego bandziora, by francuskie firmy nadal mogły bez przeszkód robić na Wschodzie interesy, a istnienie Rosji jako liczącej się militarnej i gospodarczej siły szachowało ruchy innych graczy na światowej arenie. Różnic zasadniczych nie widać, i nie będzie ich także w przypadku dalszego trwania wojny, niezależnie od tego, kto w wyniku wyborów zasiądzie w Pałacu Elizejskim. Telefon na Kreml ciągle będzie rozgrzany, niezależnie od tego, kto będzie dysponował słuchawką. Powiązania ze światem zachodnim i nacisk tamtejszej opinii publicznej, a w jeszcze większym stopniu Anglosasów, nie dopuszczą jednak do zasadniczej zmiany kursu. Nadal płynąć będzie cieniutki, uspakajający strumyczek francuskiej broni na Ukrainę, a chętniej jeszcze drażniąca, ale nieszkodliwa misja żandarmów i prokuratorów dokumentujących rosyjskie dokonania pod Kijowem. Ruscy co najwyżej odpowiedzą kolejnym szturchańcem gdzieś w Mali.
Poważniejsze różnice istnieją pomiędzy obydwoma kandydatami do urzędu prezydenta RF w stosunku do europejskiego projektu federacyjnego. O ile Macron popiera go bez zastrzeżeń, licząc zapewne po cichu na przejęcie pakietu kontrolnego z rąk osłabionych dziś politycznie Niemiec, o tyle Le Pen jest zasadniczą przeciwniczką konstruowania brukselskiego superpaństwa. I tu, a nie gdzie indziej biją źródła skierowanej przeciw niej histerii środowisk, określających się jako liberalno-demokratyczne.
*6 czerwca 1867 r. polski emigrant, były powstaniec Antoni Berezowski, dokonał w Lasku Bulońskim próby zamachu na cara, raniąc konia jednego z eskortujących żołnierzy i samego siebie (eksplodował przy wystrzale tani pistolet, użyty przez zamachowca).
Inne tematy w dziale Polityka