Dziesiąty dzień wojny. Najezdnicze wojska głęboko na terytorium sąsiedniego państwa. Odgłosy zaciętych walk, wieści o tysiącach trupów zalegających ukraińskie pola. Płonące domy, fabryki, przedszkola, szpitale. Wysadzane mosty. Ostrzeliwana elektrownia jądrowa. Wszystko w kieszeni, na ekranie smatrfona, wystarczy kliknąć. Tyle, że ekran nie przekazuje smrodu ciężkiego dymu, ani zapachu spalonego ludzkiego mięsa. Na wschodzie Polski odgłosy wybuchów czasami słychać nawet bez elektroniki. I widać – uchodźców, milion już poza granicami swojego kraju, a kolejny, czy raczej kolejne w drodze. XXI wiek, cywilizacja, rozwój, gdzie problemem tylko klimat i opresje coraz to nowych mniejszości, albo praw zwierząt nieludzkich. Ile płonący czołg, wszystko jedno, ruski czy ukraiński wydziela do atmosfery CO2, innych substancji-przyjemniaczków nie licząc?
A my biedni patrzymy, radzimy, kombinujemy. To jeszcze 1938, czy już 1939? Trudniej będzie teraz przychodzić ujeżdżanie po Francuzach za drôle de guerre. Sankcje. Sankcje nakładamy, już dwa ruskie jachty myśmy zajumali. W gałę haratać z Ruskimi nie będziemy. I niektóre ich banki odetniemy od SWIFT-a, już za tydzień, żeby Ruskie, przynajmniej te sprytniejsze, mieli trochę czasu na wyprowadzenie kasy. Oczywiście największe ruskie banki muszą pozostać w systemie, bo jak inaczej wygodnie płacić Putinowi za dostarczane nadal ropę i gaz?
Czy Ukraińcy wytrzymają? Czy oglądamy zza bezpiecznej jeszcze miedzy rok 1920, czy jednak rzeczywiście 1939? Bo błędu niedowierzania Putinowi nie popełnia już chyba nikt. Zakres swoich imperialnych zapędów objawiał nam nie jeden raz osobiście, i w mowie, i w piśmie. Ukraina i Białoruś, tak samo jak kiedyś Austria i Sudety nie są w tych planach kresem lebensraumu, sorry, bezpiecznych granic russkogo mira. Spanikowana Mołdawia już na chybcika prosi o przyjęcie do Unii Europejskiej, bo po ewentualnym zdobyciu przez Rosjan Odessy to ona jest smaczna, słaba i w lesie, w którym to naddniestrzańskim lesie ruskiego wojska siedzącego tam od lat na parę setek malowanych mołdawskich wojaków starczy aż nadto. Estonia i Łotwa po – 25% populacji mówi po rosyjsku, Litwa – też z 5%, czy trudno sobie wyobrazić, że i ich Putin zechce wyzwolić z faszystowskiego ucisku? No i przecież najlepsza droga z rosyjskiej prowincji o nazwie Białoruś do iskoni russkowo goroda o dźwięcznej nazwie Kaliningrad, upamiętniającej przemiłego sowieckiego działacza, wiedzie przez Suwałki i Augustów. Więc dlaczego taka fajna droga miałaby pozostawać pod administracją jakichś Polaczyszek? Patrzmy, radźmy, kombinujmy. Na Ukrainie wojna już jest.
Inne tematy w dziale Polityka