Pisanie o historycznych wydarzeniach najnowszych zawsze ma swoje i słabe, i mocne strony. Słabe, z braku odpowiedniej perspektywy, i właściwej podstawy źródłowej, której istotne elementy często długo pozostają niejawne. Mocne, bo piszący przekazuje to, co często umyka „późnym wnukom” – szczegóły, nastroje chwili, znajomość ludzi i miejsc, takie jak są teraz. Nieprzypadkowo do dziś najlepszą, krótką i zwięzłą, a jednak pełną i niezastąpioną analizą wydarzeń, które doprowadziły do odbudowy państwa polskiego w latach I wojny światowej i tuż po niej, pozostaje napisana na gorąco, a wydana po raz pierwszy w 1921 roku „ Polska odrodzona” prof. Stanisława Kutrzeby.
Na naszych oczach historia gwałtownie przyspieszyła, chichocząc złośliwie nad porwanymi karteluszkami fukuyamowskich mrzonek. Rosyjskie uderzenie na Ukrainę to próba przełamania ładu światowego, ustalonego trzydzieści lat temu po klęsce i rozpadzie ZSRR. Niezależnie od efektu dla samej Rosji, próba ze wszech miar udana. Po 24 lutego 2022 roku nic już nie będzie takie samo. Z europejskiej perspektywy, skończyła się pewna epoka, wielkie marzenie o powszechnym jak by nie było bezpieczeństwie, postępującym dobrobycie coraz większej części ludzkości, swobodzie przemieszczania się i prowadzenia działalności gospodarczej. Marzenie nie obarczone nadmiernie wydatkami na tak niepostępowe i ogólnie passe wojsko. Czy całą winą za to można obarczyć jeden kraj i jednego człowieka? Wbrew rozlegającym się emocjonalnym pokrzykiwaniom, Władimir Władimirowicz Putin wariatem nie jest, a Rosja nie jest jedynie siedzibą złośliwych gnomów, marzących wyłącznie o krwi i zniszczeniu. Putin jest rosyjskim nacjonalistą, a Rosja w przeciągu wieków swojej historii ukształtowała się jako agresywne imperium, którego sposobem na życie i prosperowanie jest podbój i eksploatacja kolejnych obcych terytoriów. To wiedza powszechnie dostępna i nie ukrywana. Putin, od objęcia władzy wielokrotnie publicznie dawał wyraz swojemu podporządkowaniu tej tradycji, bolejąc nad klęską geopolityczną, jaką był rozpad Sowietów i równie publicznie ogłaszając, że zmierza do odbudowy imperialnej pozycji Rosji. Nie tylko słowem. Czeczenia, Gruzja, Krym i Donbas, Białoruś, cała Ukraina – kolejne szczeble drabiny, której końca, jak zwykle zresztą dotąd w rosyjskich marzeniach, nie widać. Dlaczego wojna na taką skalę zaczęła się akurat tu? Wystarczy spojrzeć na mapę. Wzrost Rosji był i jest możliwy tylko przez wchłonięcie Ukrainy. Tak było w XVII wieku, tak jest i teraz. Opowieści o stopniowym traceniu przez Zachód Białorusi w wyniku niedopieszczania Łukaszenki można spokojnie między bajki włożyć. Białoruski dyktator to genetyczny, nostalgiczny sowiet, pieczołowicie od początku swojej działalności konserwujący swoją prowincję w postaci grupy rekonstrukcyjnej ZSRR, marzący o „wossojednieniju” z Rosją, byle tylko z odpowiednią w niej pozycją dla siebie samego.
Dlaczego akurat teraz? Odpowiedź na to pytanie jest o wiele bardziej skomplikowana. Putin 7 października skończy 70 lat, wiek, jak na Rosjanina dość zawansowany, mogło więc mu się zamarzyć bardziej eksponowane miejsce w podręcznikach. A i chwila w światowej polityce z jego punktu widzenia mogła się wydawać całkiem niezłą. USA, od 1991 roku pełniące z nienajgorszym skutkiem rolę światowego hegemona i zarazem żandarma wydają się być mocno zmęczone i zużyte. Ich rola w światowej gospodarce osłabła, w sferze militarnej dotkliwie skompromitowały się tragicznie wykonaną ewakuacją z Afganistanu, a na przywódcę wybrały sobie stetryczałego staruszka. Nie tylko dopuściły, ale i znacznym stopniu wspomogły budowę gospodarczej potęgi Chin, które dziś rzucają im wyzwanie, pretendując do roli przyszłego globalnego przywódcy. Poważnym wsparciem dla Amerykanów w latach Zimnej Wojny byli ich europejscy sojusznicy. Lata pokoju, złudnego wrażenia bezpieczeństwa i sytości doprowadziły do sytuacji, w której Europa, zorganizowana w UE przestała stanowić liczącą się siłę. Większość armii krajów unijnych, na czele z Bundeswehrą stały się raczej skansenem i polem genderowych eksperymentów, niż poważną siłą. Głosy ze wschodniej części kontynentu lekceważono, zaś Trumpa, przypominającego w ramach NATO, że Ameryka nie może i nie powinna nieść całego ciężaru wydatków wojskowych potraktowano wręcz wrogo. Ideologia Zielonego Ładu i transformacji energetycznej w wykonaniu niemieckim sprawiła, że głównym i bezalternatywnym dostarczycielem dziś gazu, a w przyszłości wodoru stała się Rosja. A więc partner numer jeden, gwarant w miarę taniego bezpieczeństwa energetycznego, stabilny i kluczowy partner. Partner, bez którego nie można się obejść. Tak bardzo, że dla dodatkowego ułatwienia mu transportu węglowodorów na Zachód pozwolono mu na całkowicie polityczny projekt bałtyckich rurociągów, którego jedynym uzasadnieniem jest to, że nie mają do niego dostępu żadne krnąbrne Polaczki czy Ukropy.
Rosnąca i coraz bardziej agresywna potęga Chin amerykańską uwagę od Europy odciągała, toteż rządząca w USA od 2021 roku ekipa dokonała strategicznego zwrotu. Pierwszy rok prezydentury Bidena to wyraźne ochłodzenie stosunków z Polską i innymi krajami regionu, zaś zwrot ku Niemcom. Wydaje się, że administracja amerykańska uwierzyła, że RFN, jako po wyjściu Wielkiej Brytanii faktyczny hegemon Unii Europejskiej będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo amerykańskich interesów po tej stronie Atlantyku. Niemcy zaś, jak się wydaje, utwierdzały w przekonaniu, że dzięki silnym związkom gospodarczym i politycznej przyjaźni są w stanie przekonać Rosję do co najmniej przyjaznej dla Stanów neutralności wobec rywalizacji z Chinami. Ekspresowa zgoda na Nord Stream 2 i wypowiedzi typu tej o „małym, nieistotnym najeździe”, w rosyjskim rozumieniu były jednakowoż dowodem nie dobrych zamiarów, ale słabości. Efekt niestety już znamy. Po bezczelnych żądaniach prawdziwa, pełnoskalowa wojna w Europie. Wyraźnie przereklamowana jest widać rosyjska razwiedka, skoro nie tylko tak straszliwie nie doceniła Ukrainy, ale i z jakiegoś powodu uznała, że Amerykanie pozwolą sobie na bezczynność, a więc teraz już ogólnoświatową utratę wiarygodności jako mocarstwo.
Nie wszystko na tym świecie da się ułożyć przy zielonym stoliku dyplomatów. Ukraińcy, wbrew oczekiwaniom nie tylko Rosjan (przypomnę, krótko przed wojną wyciekła z Pentagonu analiza z oceną, że Kijów padnie w ciągu 48 godzin) stawili twardy opór. Potęga i sprawność armii rosyjskiej okazała się, delikatnie mówiąc, przeceniana. Rosja rzuciła na tę wojnę najlepsze swoje siły. To, że te siły często okazują się źle wyszkolonymi poborowymi, a i jakość sprzętu nie powala, jest dobrą wiadomością. Rosyjska propaganda świetnie tę swoją potęgę sprzedawała na manewrach, ale tu mamy prawdziwą wojnę. Niespodziewanie i kompletnie Rosja przegrywa też wojnę propagandową. Głosowanie nad rezolucją, wzywającą do zakończenia wojny, otwarcie nazywającą Rosję agresorem, poparło 141 krajów przy 35 wstrzymujących się. Przeciw były Rosja, Syria, Korea Północna, Erytrea i Białoruś. Dziś (3.02.2022), mimo ogromnej przewagi militarnej Rosjan, nawet losy tej wojny nie są przesądzone. Ofensywa ugrzęzła, pozostaje więc w tej sytuacji terrorystyczne bombardowanie artyleryjskie, rakietowe i lotnicze broniących się wielkich miast. A to wobec rozgrzania opinii publicznej dobije Rosję w opinii świata, i nie wiadomo jak długo Sberbank i Gazprombank uchronią się przed sankcjami. Spodziewane wprowadzenie przez Putina stanu wojennego z pewnością ułatwi mu utrzymanie porządku wewnętrznego, ale tu znów pytanie, na jak długo? Nie wiadomo, na ile ukraińskie dane mówiące o niemal 10 tysiącach zabitych Rosjan są prawdziwe. Na pewno jednak są to już tysiące zabitych, a zwykle w konfliktach wojennych rannych jest o wiele więcej. Czy może to pozostać be wpływu na społeczeństwo? Nie obejdzie się też bez istotnego wzmocnienia głównych armii NATO, zbliżenia doń ( jeśli w ogóle nie wstąpienia) Szwecji i Finlandii, oraz organizacji stałej infrastruktury w Polsce, Rumunii i Bułgarii.
Odpowiedzi przyniosą kolejne dni i tygodnie. Jedno jest pewne – fali oburzenia na Zachodzie łatwo stłumić się nie da, niezależnie od tego, jak bardzo niektórzy politycy by tego nie pragnęli. Rosja i Rosjanie na długo pozostaną dla cywilizowanego świata pariasami. "Więźniarek" wjeżdżających za czołgami do Chersonia i fotografii rannych dzieci przemówieniami Ławrowa nie da się równoważyć. Kontakty gospodarcze z Zachodem osłabną, zaś rynek chiński i pełne od niego uzależnienie nie wydaje się w tej sytuacji dla Rosji szczególnie pociągającą perspektywą. Tak jak zastąpienie dla nowych-russkich Cypru plażami Morza Południowo-Chińskiego, a dla ich dzieci Oxfordu uniwersytetem kantońskim.
Kto więc na tej wojnie wygrywa? Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Wiadomo, kto woli widzieć Amerykanów zaangażowanych w Europie, nie zaś na Pacyfiku, i osłabioną tak militarnie, jak i gospodarczo Rosję u swojej północnej granicy.
Inne tematy w dziale Polityka