Republikaniec Republikaniec
615
BLOG

Czy Unia, czy Polexit - oto jest pytanie

Republikaniec Republikaniec Polityka Obserwuj notkę 19

Pośród stosunkowo mało licznych, a ciągle od 2015 roku odgrywanych, za światłą poradą inż. Mamonia motywów przewodnich aktualnej, pożal się Boże, opozycji, jednym z najbardziej ulubionych pozostaje Parademarsch „PiS z Unii nas wyprowadza”. Mało istotne, że PiS nie tylko zaprzecza, ale i kolejnymi idiotycznymi ustępstwami zdaje się przemawiać „przy tobie, najjaśniejsza Brukselo stoimy i stać chcemy” – ten młotek, obok Konstytucji, Demokracji, Wolnych Sądów i Wolnych Mediów ma przebić zdesperowanym coraz bardziej liberalnym demokratom drogę do władzy. Oczywiście straszak polexitu w świetle sondaży nadal wydaje się być sprawnym narzędziem, bo, jak pisze Lchlip, dość reprezentatywnie, jak sądzę, dla sposobu postrzegania sporej części mieszkańców Polski, „Unia Europejska to od zarania związek krajów leżących na tzw. Zachodzie czyli tych które w czasach PRL ’u były dla nas, żyjących w szarości i beznadziei jednopartyjnego kraju szczęśliwości społecznej, rajem na ziemi. Pod każdym względem, nie tylko materialnym ale również jako oaza wolności, braku cenzury, nieosiągalnego dla nas postępu technicznego i przede wszystkim demokracji.”
Święte słowa, tak kiedyś naprawdę było. Reszta cytowanej czytanki, jak wiele innych poświęcona jest, podobnie reprezentatywnie, ale już tylko dla zdeklarowanych Tenkrajowców, zawstydzaniu dzikie Polacken, jak oni mogą domagać się czegoś od Zachodnich Bwana, które dawać tyle paciorki, a nawet, o zgrozo, ośmielają się próbować z owymi Bwana dyskutować lub horribile dictu, ich pouczać.
Sęk jednak w tym, czy nadal UE jest, a nawet czy może być niedoścignionym wzorem i przedmiotem westchnień. Czy to jest ta sama EWG, do której wzdychaliśmy w latach komuny? Ta sama UE, do której z entuzjazmem wstępowaliśmy prawie 20 lat temu? Tamta Unia była porozumieniem wolnych państw, światem traktatów i negocjacji. Zapewniano nas, że wstępujemy do klubu, który nic nie ma i nie będzie miał do kwestii kulturowo-obyczajowych. Porozumienia określały, jakie kwestie i kompetencje pozostają wyłącznie do rozstrzygania i wykonywania na poziomie krajowym. Co dziś z tego zostało? Oazę braku cenzury zastąpiła polityczna poprawność, granice wolności pokazuje na ulicach francuska czy holenderska policja z wyszkolonymi psami bez kagańców. Wolność jest dla obnoszenia publicznie nagich genitaliów, byle pomalowanych na słuszny ideologicznie kolor, ale za noszenie na szyi krzyżyka można wylecieć z pracy. Ktoś zaprzeczy prawdziwości sławetnej instrukcji europejskiej komisarz Heleny Dalli, którą co prawda na jakiś czas schowano pod sukno? Z uniwersytetów młodociani hunwejbini wypędzają niesłusznych uczonych – gdzie? Nie w Chinach, w Niemczech. Artystami mianuje się ludzkie małpy, a ich rozmazane po podłodze fekalia dziełami sztuki. To co zbudowało UE – gwarantowany traktatami swobodny przepływ towarów, osób, usług i kapitału jest coraz bardziej ograniczany kolejnymi dyrektywami.
Co więcej, UE przestaje być na naszych oczach także krainą dobrobytu. Jeszcze nagromadzone przez wieki bogactwo pozwala utrzymywać poziom, ale na jak długo? Szaleństwo Zielonego ładu, którego efekty już widzimy w cenach energii i paliw, szybko zdoła zużyć te zasoby. Ale może w tym szaleństwie jest właśnie metoda, pozwalająca dla Ratowania Zagrożonej Planety ograniczyć rozpasaną konsumpcję. Ceny szybują, więc dóbr będzie trzeba mniej. Perspektywa, w której euroludek będzie się ze swoich blokowisk przemieszczał do korpo na kupionym na kredyt wypasionym rowerze w kolorze tęczy nie wydaje się dzięki fit for 55 odległa. Euroludek żywiony zbiorowo sojową papką, skoro oranie, sianie i hodowla zwierząt morduje Klimat. Oczywiście Elit Posiadających oraz Zatrudnionych na Wysokich Stanowiskach takie ograniczenia nie dotkną, jak udowadniają organizacyjne doświadczenia ostatnich szczytów klimatycznych – prywatne odrzutowce, elektryczne Mercedesy z akumulatorami ładowanymi dieslem i homary należą do niezbywalnych praw Wielkich. Dla plebsu wystarczy sojowoje igristoje, podlane ideologiczną koniecznością troski o Planetę. Tak, uświadommy to sobie – Unia Europejska na wytyczonej przez jej aktualne elity ścieżce i kursie to marsz bynajmniej nie w stronę dobrobytu. Marsz tym bardziej niebezpieczny, że na jego trasie leży wbudowana na Zachodzie przez wieloletnią politykę imigracyjną islamska mina.
Jak my, Polacy, mamy się w tym wszystkim zachować? Czy wobec coraz bardziej widocznego wynaturzania się europejskiego projektu warto w nim trwać za wszelką cenę? Owszem, korzyści z włączenia się do UE istnieją. Nie są one ani małe, ani nieistotne. To, jak zmienił się na lepsze nasz kraj w ciągu ostatnich 20 lat nie może być pomijane.  Dlatego konieczna jest dyskusja, ale dyskusja nie wykluczająca żadnego z wariantów rozwoju sytuacji. Od udziału w naprawie Unii po jej opuszczenie. Nasze państwo musi być przygotowane na każdą ewentualność.
Dramatyczne okrzyki podstarzałych koryfeuszy Unii Wolności, którzy Europę widzieli podczas sponsorowanych podróży studyjnych, mają tyle samo sensu, co  rytualne zaklęcia pisowców, że oni  vždy se Evropskym svazem.
 Miliony Polaków poznają rzeczywistość Zachodu organoleptycznie, taką, jaka jest. Co bardziej przenikliwi już rozumieją, jaka będzie. Najwyższy czas zacząć poważnie o tym rozmawiać.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Polityka