Nowa strategia Waszyngtonu, czyli jak skutecznie w krótkim czasie wyprztykać atrybuty mocarstwowości
Przejęcie władzy przez ekipę Demokratów pod emblematem (bo przywództwem tego nazwać nie sposób) Joe Bidena wzbudziło euforię tak zwanej liberalno-demokratycznej opinii USA, i nie tylko. Pomawiany o wszelkie bezeceństwa z chodzeniem na pasku Putina na czele Donald Trump odszedł, a zgodnie z założeniami neomarksistowskiej cancel culture, podjęto wszelkie starania o wymłotkowanie jego przeklętego imienia z historii. Nowa ekipa rządząca najpotężniejszym światowym mocarstwem, korzystając z przyznanego im przez wyborców mandatu, z przytupem rozpoczęła ponowne, po niewielkiej przerwie, urządzanie świata po swojemu. Już w pierwszych dniach urzędowania nowy amerykański prezydent podjął decyzje m. in. o zaprzestaniu budowy umocnień na granicy z Meksykiem, przerwaniu budowy rurociągu Keystone, zniósł zakaz zaciągania do wojska osób transseksualnych, oraz zakaz wjazdu dla mieszkańców siedmiu krajów muzułmańskich, objętych sankcjami. USA przerwały proces wychodzenia z WHO i powróciły do porozumień klimatycznych. Wyborcom oceniać, jak decyzje te, zwłaszcza klimatyczne i dotyczące wydobycia ropy naftowej oraz gazu ziemnego wpłynęły na gospodarkę kraju, i to już niedługo, już w listopadzie 2022. Sondaże opinii publicznej z końca ubiegłego roku są tu dość jednoznaczne. Nas jednak, w Polsce, bardziej interesować powinny kwestie polityki zagranicznej mocarstwa, z którym nasze rządy związały się w ostatnich latach aż nazbyt mocnymi więzami. Tu też demokraci dokonali zasadniczych zmian. Na pierwszy rzut oka, ich założenia z amerykańskiego punktu widzenia wyglądały zupełnie sensownie. Wobec rysującej się jako największe wyzwanie rozgrywki z Chinami wycofanie się z przewlekłej afgańskiej awantury i skuteczne, obliczone na długą metę uporządkowanie spraw europejskich w sposób umożliwiający zmniejszenie zaangażowania amerykańskiego zdawało się jak najbardziej racjonalnym wyjściem.
Jak zwykle jednak, diabeł uczepił się szczegółów. Przyspieszona wyłącznie ze względów amerykańskiej polityki wewnętrznej, źle przygotowana i jeszcze gorzej przeprowadzona ewakuacja z Afganistanu, przy której wycofanie się stamtąd Sowietów w 1989 wychodzi na majstersztyk, skompromitowała supermocarstwo i postawiła pod znakiem zapytania wiarygodność jego zobowiązań, polegających na armii i służbach wywiadowczych. A w świecie, którego jednobiegunowość właśnie przechodzi do historii, taka rzecz nie pozostaje bez następstw. Równie źle przebiega operacja europejska. Ekipa Bidena, dokonując oceny sytuacji, słusznie uznała, że po Brexicie Unia Europejska w coraz większym stopniu staje się projektem niemieckim. Toteż postanowiła, znów odwrotnie niż Trump, poprzeć niemieckie ambicje do kierowania Europą, a także wykorzystać tradycyjnie dobre stosunki Niemiec z Rosją do oswojenia Kremla, i wciągnięcia go do budowanego antychińskiego systemu – stąd natychmiastowe wycofanie sprzeciwu wobec projektu Nord Stream. Jednak coraz wyraźniej widać, że ani Berlin, ani Moskwa nie mają zamiaru brać udziału w rozgrywce na warunkach Waszyngtonu. Berlin, pewny swojej pozycji w strukturach UE, postanowił powrócić do tradycji Bismarcka, który twierdził, że dominacja Niemiec w Europie musi opierać się na sojuszu z Rosją. Nie za darmo oczywiście, uznanie rosyjskiej strefy wpływów musi być immanentną częścią takiego układu. Toteż wcale nie byłbym zdziwiony, gdyby w przyszłości historycy wydostali z kremlowskich archiwów tekst tajnego protokołu do umowy NS2, w którym granica stref wpływów określona jest gdzieś na Bugu i Prucie. Taka tradycja, od konwencji Avenslebena poprzez Rapallo do Ribbentropa i Mołotowa. Ostatnie żądania Putina, których spełnienie oznaczało by cofnięcie się strefy wpływów umownie rozumianego Zachodu do tej właśnie linii nie mogłyby zostać wysunięte, gdyby nie istniała szansa ich realizacji. I tu kartą atutową w ręku Rosjan okazuje się układ z Niemcami, coraz jawniej paraliżującymi NATO w kwestiach drażliwych dla ich wschodniego partnera. Niemieckie przeszkody stawiane dozbrajaniu zagrożonej Ukrainy są tego właśnie wyrazem. Moskwa uznała najwyraźniej, że konflikt chińsko-amerykański jest kwestią na tyle przesądzoną, że zagrożenie od strony Amuru na jakiś czas dla niej nie istnieje, zaś USA pod słabym i nieudolnym przywództwem nie będą zdolne do stawienia oporu jej ambicjom. Sądząc po wypowiedzi Bidena z ostatniej środy (sławetne „niewielkie wtargnięcie”), Putin za wiele się w swoich rachubach nie myli. W dwa dni później kanclerz Niemiec, Olaf Scholz odrzucił propozycję spotkania z prezydentem USA w sprawie Ukrainy „w najbliższym czasie”. Kanclerz jest bardzo zajęty.
Porównanie pozycji międzynarodowej Stanów Zjednoczonych AP pomiędzy rokiem 2020 a 2022 wypada jednoznacznie. Pytanie, jak w sytuacji perspektywy utraty nie tylko wpływów zbudowanych w Europie Wschodniej po 1989, ale wręcz zakwestionowania amerykańskiej obecności w Europie w ogóle, zachowają się waszyngtońskie elity Deep State. Wszak zwielokrotniony Kabul w Europie Wschodniej nie może nie wpłynąć na wizerunek i wiarygodność USA u sojuszników w regionie Pacyfiku. Licytacja trwa, karty niedługo mogą pojawić się na stole.
Inne tematy w dziale Polityka