Przyznaję, że z uwagą śledziłem informacje z kortowskiego Campusu. Nie, żebym wiązał z tym wydarzeniem jakieś wielkie nadzieje, ale po sześciu latach opozycji, słoniowej ciąży Ruchu Trzaskowskiego oraz wieszczonym od miesięcy z nadzieją powrocie Donalda Tuska z pozłacanego Eurosulejówka spodziewałem się, że platformerskie środowisko przedstawi jakąś w miarę całościową wizję tego, czym chce zastąpić rządy PiS-u. Albo przynajmniej odniesie się cokolwiek merytorycznie do kwestii bardziej szczegółowej a bieżącej, jaką jest prezentowana przez rząd Morawieckiego wizja tzw. Nowego Polskiego Ładu. Wizja tak niespójna w szczegółach, że prosi się o konkretną krytykę, jeśli już nie o autorską alternatywę opozycji. Oczekiwanie nie pozbawione logicznych podstaw, skoro PO postanowiła zwrócić się do ludzi młodych, wchodzących nie tylko w politykę, ale i w ogóle w czas największej aktywności życiowej.
Zamysł Campus Polska Przyszłości był teoretycznie znakomity, mogący potencjalnie przyciągnąć sporą grupę osób aktywnych, oddziałujących na przeróżne środowiska w miejscach zamieszkania. Co wyszło z tego w praktyce? Ano głównie sceniczny benefis grupy wiecznie młodych niczym Lenin liderów, którzy podając się Prawu Inżyniera Mamonia wykonywali te piosenki, które według nich najbardziej się publice podobają, ignorując uparcie okoliczność, że wszyscy je już od dawna znają. Tusk, Trzaskowski, Balcerowicz, Sikorscy, Środa, Nitras, Grodzki et omnes consortes opowiedzieli po raz enty że PiS jest zły, a kiedy się go już, uczciwszy uszy, wy********, będzie znowu dobrze. Sądy pozostaną dalej wolne, media zostaną podciągnięte do świetlanego wzorca TNV, a walka o klimat będzie kontynuowana. Zero prób analizy kolejnych wyborczych przegranych, zero propozycji, które mogłyby wyborców przekonać, że w ich interesie leży oddanie władzy zebranym dość licznie w Olsztynie pretendentom. Chyba, że tym kamieniem filozoficznym miała być wizja reformy służby zdrowia à la Tomasz Grodzki. PiS jest zły, a katolicy jeszcze gorsi, przy czym w niektórych wersjach zła jest tylko hierarchia kościelna, zaś zdrowe masy reprezentowane przez zatroskanego katolickiego konserwatystę Sławomira Nitrasa (© by Rafał Trzaskowski) mogą być jeszcze uratowane dla Postępu. To, co mieli do powiedzenia goście zagraniczni -Timermans, Sadiq Khan, Karácsony, było równie odległe od aktualnych polskich spraw, jak dywagacje o geografii ciemnej strony księżyca. Wśród tych rażących pustotą i teatralną sztucznością deklamacji jedynym w miarę świeżym i naturalnym było wystąpienie Marcina Matczaka w części poświęconej raperskiemu sukcesowi jego syna. Fajnie, ale trochę za mało, jak na przekrojową dyskusję o przyszłości 38-milionowego kraju. Dość liczne debaty zostały jednostronnie tematycznie ukierunkowane, a ich wymowy nie zmieniały nawet trudne, zadawane moderatorom i gościom pytania.
No właśnie – tylko pytania. Nie podjęto, a przynajmniej nie przebiła się do mediów z Gazetą Wyborczą na czele, żadna próba sformułowania przez zebraną młodą publiczność własnych, ważnych dla niej postulatów. Albo więc ich nie ma, albo, co uważam za bardziej prawdopodobne, system doboru tysiąca uczestników sprawił, że „Rejs” pod światłym przewodnictwem funkcjonariuszy kulturalno – oświatowych przebiegł bez zakłóceń.
Polskie życie polityczne, jeśli nie chcemy, by poszło w kierunku postpolityki, zwanej dla niepoznaki „demokracją liberalną”, lub autorytaryzmu, potrzebuje opozycji wobec aktualnie rządzących. Niestety Platforma Obywatelska, w sondażach siła nadal znacząca, po raz kolejny udowodniła, że do tej roli dorosnąć nie potrafi.
Inne tematy w dziale Polityka