Co marnuje zasoby komputerów na całym świecie, i nigdy nie będzie dokończone ani bezpieczne? Amerykański, bezpieczny, dokończony system operacyjny do efektywnego zarządzania zasobami komputerów na całym świecie.
Ostatnio spoglądałem sobie na dwie maszyny.
Na jednej (nazwijmy ją A) mam obecnie Windows 10 21H2 (który sobie sam zainstalowałem, gdyż po miesiącach niemożliwe było dokonanie „normalnego” uaktualnienia przez Windows Update z wersji 21H1). Dodatkowo Windows Update nie pokazuje zgodności z Windows 11, co więcej – stwierdza, że może uda się zrobić coś w sytuacji, gdy producent jasno mówi, że nie ma mowy o wsparciu (mamy tutaj przepychanki między korporacjami, i nie chcę w to głębiej wchodzić, ani bawić w samodzielną instalację).
Na drugim (B) Windows Update pokazywał zgodność z Windows 11, ale przynajmniej do Wielkanocy nie proponował uaktualnienia (w tej sytuacji sam ściągnąłem odpowiedni program, i takiej aktualizacji dokonałem).
W obu wypadkach oczywiście można mówić o tym, że konieczne jest przetestowanie tysięcy konfiguracji, etc. etc., ale… im więcej wersji Windows trzeba testować, tym wolniej trwa wdrażanie nowych buildów, i tak naprawdę z miesiąca na miesiąc sytuacja pogarsza się zamiast poprawiać (jeśli ktoś używał Windows 7, to pamięta, że Microsoft miał interes w zmuszeniu ludzi do przejścia na 10; obecnie Windows 11 jakby jest, a tak naprawdę go nie ma…).
Przy okazji, jeśli mówimy o systemie w wersji jedenastej – na górze wygląda jak Android na sterydach, a pod spodem… to praktycznie ten sam Windows NT co wcześniej (wzrosła ilość procesów, wątków i uchwytów do otwartych plików, jak również zużycie pamięci, a niektóre funkcje znane w dziesiątce już nie działają). Nad ułożeniem elementów GUI nie ma co się zbytnio rozwodzić, gdyż można się do niego przyzwyczaić (przy czym najbardziej przeraża fakt, że część skalowanych elementów jest nieostra; na drugim miejscu wymieniłbym ogromne marnowanie wolnej przestrzeni). Można powiedzieć, że to taki znak czasów, i Windows z systemu technicznego (oryginalny NT) ostatecznie przekształca się w coś, co jest prostackie, tańczy i śpiewa. Myślę, że nie pomylę się zbytnio, jeśli powiem, że to pokazuje zmianę podejścia ludzi technicznych (mówiąc dokładniej – starych inżynierów zastąpili młodzi adepci, których wychowano na Tik-Tok, Netflix czy YouTube, i podejściu „jakoś to będzie”).
Żeby nie było, że tylko narzekam – na obu komputerach nie spotkał mnie Armageddon, i wszystko działało „po”. Może dlatego, że nie mam dziwnych aplikacji ani taniego sprzętu z Ali?
Spójrzmy sobie też na podejście Apple. Dzień po opublikowaniu nowej wersji systemu mogłem ją zainstalować. I już. Klik. Klik. Działa.
I znów – Armageddonu nie było. Nie spotkały mnie wycieki pamięci ani nic innego (być może dlatego, że nie jest to mój codzienny system). Musiałem sobie tylko Bluetooth wyłączyć (za to w Windows praktycznie wszystko jest przywracane do stanu fabrycznego), nie miałem żadnych problemów z aplikacjami (przy czym nie używam niczego specjalnego).
A tak bardzo znienawidzone przez wielu Ubuntu? Tu chyba najbardziej mamy do czynienia ze zmianami technicznymi… ale po latach nie dostajemy dobrego odpowiednika Active Directory, naprawdę intuicyjnego szyfrowania dysków (coś na miarę VeraCrypt) czy intuicyjnej obsługi bootloadera.
Można powiedzieć, że ten system na pewno nadaje się do wielu rzeczy, ale być może np. nie zawsze, gdy namiętnie gramy (wiem, że są różne projekty, i to się zmienia, ale… jakieś problemy tu i tam się zdarzają).
Ostatnio dostaliśmy wersję 22.04 LTS Ubuntu. Mógłbym oczywiście wymieniać numerki, ale… bardziej interesujące jest to, że po kilku minutach, i dwóch odpowiedziach na pytania związane z plikami konfiguracyjnymi, system wstał, i działał praktycznie tak samo (wyłączyłem tylko remote desktop, musiałem wymusić czyszczenie jednego cache, i zrobić kilka kosmetycznych zmian). Na razie całość testuję, i jedyne, co mnie zasmuciło, to chyba większe zużycie energii najwyraźniej wynikające z bardzo delikatnego zużywania zasobów CPU, przez które ten się tak mocno nie usypia (próbuję jeszcze dojść, czy wynika z faktu, że coś było wyłączone, a teraz się włączyło). Ogólnie misja zakończona prawie sukcesem, a przy cenie wynoszącej zero PLN nie ma co narzekać.
Trzy poniekąd trochę inne podejścia, i kilka rzeczy, które nie zmieniły się przez lata.
I tak Windows to ogromna część rynku konsumenckiego. Dawno temu Microsoft próbował zmonopolizować internet, i wbudowywał Internet Explorera w system tak mocno, jak tylko się dało. To, i inne ograniczenia starych technologii powodują, że ludzie używają tego cuda… i mocno płaczą (o bezpieczeństwie nie ma tu często co nawet wspominać)… cały czas tkwiąc w kołowrotku „nowości”. Tu chyba najbardziej widać wspomniane w tytule generowanie śmieci.
Z kolei Apple to inna sprawa. Firma ma pewną część rynku, i bazuje na niewiedzy swoich użytkowników, czyli np. na używaniu złącza Lighting, które wydaje się być oparte o USB 2.0 (tak! 2.0!). W rozwiązaniach Apple boli ogromne zużycie dysków (niewymienne), i archaiczność różnych rozwiązań, za to duży podziw budzi dopracowanie całego ekosystemu (Microsoft nie ma o tym nawet co marzyć). Ogólnie dużo płacimy za droższe konfiguracje (bo na przykład podstawowy Mac Mini czy MacBook Air nie są znowu tak kosztowne), ale nie ma tu problemów nie do przeskoczenia. Generowania niepotrzebnych rzeczy jest mniej, choć nie oznacza, że ich nie ma.
A Linux jest jaki jest – też poniekąd margines rynku, ale jak ktoś go pogłaska, to dostanie coś, co za darmo pozwoli na bezproblemowe używanie nawet największego szmelcu (nie zmienia to faktu, że gdybyśmy chcieli znacznie większego bezpieczeństwa, to powinniśmy skierować się w stronę innych dystrybucji niż Ubuntu lub używać czegoś, co np. nazywa się Quebes OS). Problemem tego świata jest rozdrobnienie (gdyby cały wysiłek społeczności Open Source był połączony, Windows dawno zniknąłby z rynku).
Jeżeli chodzi o zasoby, to na moim standardowym do bólu Ubuntu mam zajęte 1,7GB RAM (w Windows 11 ok. 2,2 GB RAM), za to mniej jest zajętego miejsca na dysku i zapisów niż w MacOS i Windows. Ktoś mógłby powiedzieć, że jedynie na sprzęcie Apple należy myśleć o zużyciu dysku (obecnie są generalnie niewymienne), i że się czepiam. Być może.
Na pewno system operacyjny powinien być możliwie niewidoczny, i maksymalnie niezawodny. Wszystkie „popularne” systemy jakoś działają, za to niosą za sobą bagaż kompatybilności. Jest on związany z założeniami sprzętowo-programowymi sprzed lat, i stąd być może długo nie zobaczymy zmian na miarę tego, co tworzył Seymour Cray czy niejaki Steve Jobs (ja np. z wielką chęcią przywitałbym na swoim x86 obsługę stanów energetycznych C9 i C10, uproszczenie sprzętowej części przez usunięcie Intel ME i innych koszmarków, czy wyrzucenie z krzemu fizycznej obsługi instrukcji 16-bit).
Swego czasu mieliśmy różne rewolucje, a obecnie – gdzie jest ten postęp? I dlaczego całe to ciągłe poprawianie tego, co mogłoby być zrobione raz, a dobrze, musi generować tyle pracy? A może chodzi o to, żeby luki 0-day zawsze były, żeby wywiady „przypadkowo” miały co używać?
Pisał m.in. dla Chipa, Linux+, Benchmarka, SpidersWeb i DobrychProgramów (więcej na mwiacek.com). Twórca aplikacji (koder i tester). Niepoprawny optymista i entuzjasta technologii. Nie zna słów "to trudne", tylko zawsze pyta "na kiedy?".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie