Kilkanaście dni temu zamieściłem notatkę „Dlaczego Open Source się nie przyjęło?”, w której wyraźnie zasugerowałem potrzebę opierania całej administracji rządowej na rozwiązaniach „otwartych” (dostępnych z „wolną” licencją typu GPL i pełnym kodem źródłowym, jak również działających z dobrze udokumentowanymi standardami danych).
W notatce zacząłem od próby oszacowania kosztu systemu obsługującego informacje o PESEL, potem napisałem „ileś razy próbowano zastąpić rozwiązania Microsoftu przez Open Source w administracji (w Monachium i chyba kilku innych miejscach)”, wspomniałem o moich wysiłkach związanych z kodyfikacją prawa z użyciem XML, dodałem podsumowanie, że w obecnej sytuacji mamy za dużo nowego prawa (od 1989 dodano szacunkowo 420 tysięcy stron) i tak naprawdę głównie chodzi o wykonywanie biurokracji dla samej biurokracji (a więc nikt nie będzie nawet zainteresowany, żeby zrobić coś raz, a dobrze, i potem już tylko patrzyć z zadowoleniem, że wszystko działa jak należy).
I co z tego wyszło?
Pozwolę sobie zacytować fragmenty komentarzy: „Ale gdzie (Open Source) się nie przyjęło? Na desktopach?”, „Słyszał o linuxie? (…) uzywam do pracy (programowanie) + na nim wiele innych narzedzi open source. Słyszał o githubie?”, „Czy byłby Pan tak uprzejmy usunąć oprogramowanie na wolnych licencjach z (…) domowego routera? Z telewizora SMART? Ze smartphonów i tabletów z Androidem? Z Ipada, czy Iphona?”.
Co jest dla mnie ważne – albo mam problem z pisaniem (stary widocznie się robię), albo mamy coraz większy problem z czytaniem ze zrozumieniem (patrzymy na nagłówek, przeskakujemy treść, coś tam komentujemy i biegniemy dalej).
Przyznam się w tym miejscu bez bicia, że od pewnego czasu nie jestem połączony z administracją w Polsce, ale… z doniesień tu i tam wynika, że chyba niewiele się zmieniło przez ostatnie lata.
Z Open Source za to jestem związany od wielu lat (od ok. 2000 roku pisanie aplikacji, które potem włączono do oficjalnych repo Ubuntu i wielu innych dystrybucji; commity do Chrome, repo na GitHub, i inne) i oczywiście zgadzam się, że w pewnych niszach takie oprogramowanie jest jedyną słuszną podstawą i w firmach bardzo technologicznych (np. Google) nic by bez niego nie powstało. Zgadzam się też, że w konkretnych urządzeniach stosuje się jego bardzo okaleczoną wersję (to, w jaki sposób Google poprowadziło projekt Androida, woła o pomstę do nieba)… jednakże fakt faktem, że w wielu innych obszarach (desktopy w domach czy różne projekty rządowe) to nadal margines, i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.
Pewne fragmenty komentarzy od czytelników sugerują zresztą brak wiedzy („Windows do tej pory bazuje na systemie DOS, który bazował na systemie UNIX”). Windows NT nie uruchamia jądra MS-DOS jak Windows 9x czy ME (do aplikacji DOS ma oddzielny podsystem NTVDM i ten z oryginalnym DOS ma raczej niewiele wspólnego), można w nim spokojnie przestać używać elementów DOS-owych (np. mieć zawsze partycje NTFS, wyłączyć generowanie krótkich nazw plików, itp.), dodatkowo MS-DOS wywodzi się z QDOS, a ten z UNIX-ami czy standardami POSIX też ma raczej niewiele wspólnego (nawiasem mówiąc Microsoft miał w latach 80-tych UNIX-a o nazwie XENIX).
Ktoś w tym momencie powie, że przecież nie każdy jest informatykiem, i nie musi być posiadaczem wiedzy wszelakiej i tajemnej. Zgoda, tylko jak to możliwe, że kiedyś każdy szanujący się człowiek starał się zdobyć podstawowe informacje z wielu dziedzin? Rozumiem, że nie zawsze można coś wiedzieć i umieć (przykładowo, czasy wymiany oleju pod blokiem dawno minęły), że nie zawsze można coś robić w praktyce (np. sam wolę oddać zmiany w instalacji elektrycznej komuś z uprawnieniami, bo jest to po prostu zdrowsze i bezpieczniejsze), ale… jeśli się coś pisze, to wypadałoby to robić, bazując na konkretnej podstawie.
Czasami cała obecna rzeczywistość mocno przypomina mi film z 2006 o wdzięcznej nazwie „Idiokracja”. Nie chcę oczywiście nikogo obrażać, ale w obecnej cywilizacji „zachodu” widoczne jest stopniowe zastępowanie mądrości głupotą. Częściowo można tu wskazywać na efekt myszy Calhouna (kto nie wie, niech sobie poczyta), częściowo winne jest to, że tzw. pustaki mają wiele sposobów dotarcia do szerokiej publiczności, a częściowo to, że korporacje i rządy uważają, że ludziom głupszym łatwiej jest wszystko wcisnąć.
Odejdźmy jednak od teorii spiskowych i tego na ile obecna pandemia to pandemia, i skupmy wyłącznie na odpowiedzi na dwa proste pytania: kiedy mniej więcej w najbardziej popularnych rozwiązaniach IT zaczęto otwarcie propagować debilizm i kiedy mniej więcej zobaczyliśmy najczarniejszą twarz sieci społecznościowych?
Powiedziałbym, że pewne niepokojące trendy w designie pojawiły się około 2012 roku (Windows 8 w 2012, iOS 7 w 2013, MacOS Yosemite w 2014), a jeżeli zaś chodzi o Cambridge Analytica, to wykonali swój ruch w 2013.
Myślę, że spokojnie można stwierdzić, iż to jest ten symboliczny okres, gdy (znowu) otwarcie pokazano użytkownikom, gdzie jest ich miejsce. I choć technologia oczywiście się rozwijała i rozwija, to pewne działania doprowadzane zostały do perfekcji – taki Intel przez wiele lat ciągle bazował na 14nm z kolejnymi plusami (i kolejnych generacjach Core), producenci telefonów zwiększali ceny flagowców (dziwiąc się, że kolejne modele sprzedają się gorzej), a Facebook i wyszukiwarki zamykali wszystko i wszystkich w bańkach informacyjnych.
Wszyscy widzieli i widzą, że poniekąd dostają mniej za więcej, do tego zmusza się ich do coraz bardziej patologicznego konsumpcjonizmu. Ktoś przeanalizował nawet książki z ostatnich lat i stwierdził, że ilość wzorców depresyjnych wzrosła niebotycznie (to świadczy o tym, że to wpływa na całą populację). Żeby było śmieszniej (o ile o śmiechu można tu mówić), to ludzie zaczęli sami komplikować swoje życie i nie mówię nawet o instagramowych przeróbkach i „ideałach”, a pokazujących to filmikach tworzonych przez Khaby Lame.
No dobrze, czy wobec tego mniej to gorzej?
Tu nie ma jednej zasady.
Przykładowo ten tekst pisałem częściowo z taniutkiego Acera Swift 1 (recenzja), który nadaje się o niebo lepiej do pisania niż niejeden drogi laptop (pomimo może nie najlepszego ekranu). Jest też taka stara mądra reguła, która mówi, że im mniej elementów, tym mniej potencjalnych problemów. Jeżeli zastosować ją do zastosowań informatycznych, to np. taki Windows 10 jest lepszy niż jedenastka (pierwszy oficjalnie wymaga powiedzmy 21 GB na dysku, drugi 64 GB – i pomimo peanów ze strony różnych stron IT jakoś ciężko m uwierzyć, że Microsoft nagle przestał ładować do RAM duże i ciężkie procesy). Wielu z nas nie potrzebuje w ogóle wiedzieć, kiedy ostatnio otwierało dany plik czy katalog na dysku (więc jeśli to wyłączymy i de facto dostaniemy mniej danych, to będzie to z korzyścią dla nas i naszego sprzętu).
Z drugiej strony wiadomo, że mały Paint nie zastąpi Paint .net czy Photoshopa (nie ma co się męczyć i nie rozumiem zachwytów różnych serwisów IT nad tym, że Microsoft tak „mocno” pracuje nad zmianą aplikacji systemowej). Od przybytku podobno też głowa nie boli. Są regularne promocje w Epic Store (co tydzień jedna lub dwie gry za darmo), czasem w gog.com czy innych sklepach, i warto zarezerwować sobie tytuł, nawet jeśli nie będziemy chcieli w niego grać (tak, wiem, że często chodzi o przyciągnięcie do sklepu i pierwsza dawka jest zawsze za darmo, ale...)
Niezależnie od tego, co właśnie napisałem, można powiedzieć, że często najbardziej korzystne dla nas jako użytkowników byłoby ignorowanie tego, co tak namolnie wciskają korporacje (tzn. działanie dokładnie odwrotnie):
- Microsoft ma maszynę w chmurze z jednym rdzeniem CPU i 2GB RAM za jedyne 29 USD miesięcznie? Dziękuję, postoję.
- Proponuje się nam konta online, synchronizację w chmurze i inne podobne rzeczy? Dziękuję, od tego są dyski.
- Wszystko ma być dostępne przez bezpieczny wireless? Często i gęsto lepiej kupić kabelek.
- Nasz gadżet działa krótko na baterii albo jest wolny? Zamiast go wymieniać wyłączmy niepotrzebne usługi (np. łączność Bluetooth czy NFC), wyczyśćmy układ chłodzenia (w laptopach), dodajmy RAM (żeby nie było niepotrzebnego swapowania), zmieńmy dysk talerzowy na SSD (w starszych urządzeniach potrafiło to czynić cuda) albo wreszcie wymieńmy zużyte ogniwo na nowe (jeżeli się zużyło, a to np. pod Windows możemy sprawdzić programem hwinfo32)
- Komputer jest głośny? Zadbajmy o drożność układu wentylacji i dobrą pastę termoprzewodzącą.
- Chcemy napisać list lub coś policzyć? Zamiast Google Docs czy innych pakietów online mamy za darmo takie alternatywy jak LibreOffice
W wielu momentach powinniśmy działać przeciwnie do zasady „I don’t own anything and I’m happy” i raz a dobrze zainwestować w rozwiązania podobne jak kilka lat temu (własny dysk do kopii zapasowych, itp.), a potem cieszyć się świętym spokojem.
Nie zapominajmy, że korporacje są skupione na zarabianiu, a nie budowaniu siły użytkowników. I dlatego na przykład banowanie komentarzy pod oficjalnymi wideo dotyczącymi Windows 11 i promowanie Windows 11 Home jako bezpiecznej platformy (podczas gdy wymaga ona Internetu i konta Microsoft, co jest oczywiście z tym sprzeczne), usuwanie tak podstawowych danych jak data i czas ostatniego logowania (to plaga w systemach bankowych) czy stosowanie innych trików socjotechnicznych, np.
- robienie z Windows 11 systemu dostępnego tylko dla wybrańców poprzez ciągłe zmienianie wymagań (wywoływanie uczucia niepokoju) czy pozostawienie różnych otwartych furtek w instalatorze (część ludzi będzie czuła się znobilitowana posiadaniem „mocnego” sprzętu, a część będzie starała się „przechytrzyć” niedobrego Wielkiego Brata ewentualnie instalować system na zapas, dopóki „jeszcze jest”)
- wyolbrzymianie wymagań systemu po to, żeby go instalować z czystej ciekawości (na zasadzie „jacy oni głupi – zainstalowałem i zajmuje ¼ miejsca”)
- wmawianie, że różne rozwiązania są skomplikowane i wymagają wydania pieniędzy w sytuacji, gdy wszystko jest praktycznie przygotowane (np. obecnie wszystkie telefony z Androidem wspierają projekt Treble, i nawet zapewnienie im wsparcia 10-letniego nie byłoby żadnym problemem)
- pokazywanie opcji do zmiany aplikacji systemowej wyłącznie, gdy w systemie została wybrana aplikacja innego producenta (robi to Google Keyboard w Androidzie)
- wmawianie, że kapitał nie ma narodowości (skoro nie ma, to dlaczego mamy ciągłe optymalizacje podatkowe? Albo najczęściej wspieranie ludzi z centrali?)
To jak to szło? Słabe czasy tworzą mocnych mężczyzn, mocni mężczyźni tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych mężczyzn, słabi mężczyźni tworzą słabe czasy?
Pisał m.in. dla Chipa, Linux+, Benchmarka, SpidersWeb i DobrychProgramów (więcej na mwiacek.com). Twórca aplikacji (koder i tester). Niepoprawny optymista i entuzjasta technologii. Nie zna słów "to trudne", tylko zawsze pyta "na kiedy?".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie