Biel, żółć i czerń
Pod Górą Sobótką zobaczyłam kilkanaście hektarów rzepaku
Na horyzoncie kłębiły się granatowe chmury
Jechaliśmy w stronę burzy. Z każdą minutą ciemniało
A ziemia była coraz intensywniej złocista
Błyskawice wsiąkały w łany rzepaku
Granat nieba zmuszał do przemyśleń
Oparta o szybę samochodu
Z pierwszymi kroplami burzy
Wsiąkałam w słoneczną ziemię
Granatowe strugi wlewały się w me serce
Pytałam Boga dlaczego on, dlaczego…
Czerń nieba obniżała się nad żółtą ziemią
Jakby chciała przykryć
Radość pulsującą w rzepaku
On miał twarz słońca wciąż się uśmiechał, nawet gdy płakał
Czy niebo okryło się żałobą, zapłakało jak mówią żałobnicy…
Jechałam patrząc na rzepakowe słoneczko
Dopóki gradowe chmury go nie połknęły
A samochód skrył się za drugim stokiem Sobótki
Zdążyliśmy się przebić przez zapłakane miasto
Mieszkańcy nieśli do kościoła naręcze białych kwiatów. Żywych
Biel. Biel w kościele, biel na grobie aż usypała się biała Góra Sobótka
Bez zapętlenia
Słuchając zapomnianego szlagieru
Dreptałam dawnym szlakiem i nic się nie zmieniło
Inna perspektywa, a wciąż ta sama droga do nieba
Mijam pola nasiąknięte marcowym śniegiem
Błotniste niebo z prześwitami
I oziminę na pół przeciętą - ścieżką
Która nie powinna tedy się płożyć –
Bliżej, szybciej, a z wiosną zaorzą
Lubię te błotniste skróty
Wynoszę się w gąszcze, tam pewniej
Mam swoją Nić, jak Tezeusz od Ariadny
Więc pójdę tą drogą, bo w prostocie – piękno
A w prostych drogach – pewność
W zawiłych, zapętlonych sercach
Gnieździ się tylko cierpienie i obłęd
Inne tematy w dziale Kultura