Wszyscy chwalą się wierszami zamieszczonymi w antologii „Pod wiatr”, więc zapraszam do poczytania również moich .
MOŻLIWE
Wiatr chłoszcze kwiecistą kieckę na sznurze.
Kiedy tańczyła z księżycem na plaży? Ta sama
orbita: śniadanie, dzieci z kluczami do szkoły,
a ręce nie z kamienia, a ranek już ku nocy
się zbliża. Stół ugina się od waśni, mąż zbłądził
po pracy. Nie ma rozmów są winni. Znikły
w alkowie igraszki. Dzień na ful, obroty
– pełnia barw czerwca – nie w rytmach walca.
Gdyby to było możliwe… oddać los do korekty.
FURIA
Rześki wieczór studzi rozpalone skronie.
Gniewne słowa dobijają się do pamięci.
Idziesz polami, analizujesz.
Dlaczego drzazgi ciosane były wprost w serce?
Wiatr oddala furię.
Przez nieroztropność wszystko się niweczy.
Zawróć – to bardzo proste w gruncie rzeczy.
.
PROSZENIE
Zabierz nienawiść z mego miasta, Panie.
Spal w ogniu kolce słów, krążą od drzwi
do drzwi. Z pysków wypełzają żmije
i sięgają po skrzydła aniołów.
Cóż im uczyniłam? Wyszłam bez przyłbicy
i osłon dnia. Mym orężem uśmiech
i ręka zgody, która może być katem.
Unieś moje stopy ponad ziemią,
albo uczyń miejsce bez nienawiści.
ZAMIAST
Pójdź na bezkresne łąki. Stań na środku,
jeśli w ogóle można go znaleźć, lub szukaj
w sobie ten środek decyzji. Ale pójdź,
by zostawić gniew wśród traw i ziół.
Nie zdradzą twojej mowy.
Leżąc w wysokich trawach poczujesz,
jak nachylają się nad głową i przepędzają zło.
Falują z wiatrem: różowe wstążeczki,
biało-żółte rumianki, złocisty dziurawiec.
Wymuskają niewykrzyczany gniew.
NA WODZIE
Nocą na klifie senne fale wtulone w skały.
Księżyc dobija do brzegu i oświetla drogę,
po grzbiecie odmętu. Zachęca, byś poszedł
po niej, w dal. To poselstwo światła wróci.
Z labiryntu wyprowadzi. Wszechświat jest
cedzakiem i coś z niego przecieka. Widok
z klifu wypiętrza wyobraźnię i wabi ścieżka
księżyca na wodzie, by po niej pójść, teraz.
ZMIENNOŚĆ
Nie pytaj, w którą stronę idzie ta droga,
jest tyle stron świata, co w tej chwili ludzi,
a wszystkie idą do Boga.
Jeśli pójdziesz swoim traktem, pomijając Boga,
nie pytaj dokąd wiedzie.
Możesz w skale wyciosać schody albo pontonem
płynąć przez ocean – twój wybór.
Wolę w cyklach pór roku ponieść ziemskie krzyże.
PETARDA
Po gołoborzu chodzą chmury, oblekły w szarość dzień. Mijam Łysicę. Przegapiam, to, co pomiędzy. Cudzą mowę zapomniałam. Na półce książki nieczytane. Cóż mogę dać prócz milczenia. Stygnie złość. Ucieczka od klęsk lecz chwyta niewidzialne. Łagodzi śpiew skowronka. Mijam Łysicę. W Dolinie Czarnej wieś w samosiejkach, szybciej znajdziesz grzyby niż – człowieka. Śpiewać nie umiem, więc słuchałam.
Petarda. Muzyka. Smyczki traw, tęskne tony. Odfruwa kos. Papierowe łódeczki toną w nurcie Czarnej. Wilczyca wyje w jej trzewiach. Długa noc. Zmarzła do białości. Zakrada się do cudzego serca. Spiskowiec? Gwarno. Kurz. Skrzypce sitowia milkną. A oni tańczą. Dlaczego okłamali? Tantiemy, jedynie tantiemy liczą. Bo zamiast źrenic wdrukowano im papierowe euro. Na talerzu złote pierścionki podano na przekąskę. Kurtyna szczelnie zakrywa. Cisza. Nikt nie klaszcze. Trzeba iść dalej. To nic, że pod wiatr. Papierowe laleczki płoną. A ty kundlu, nie szczekaj, nie łaś się, bo i tak michy nie dadzą.
Zatoczyłam koło jak Koziołek Matołek i powracam krętą do swego Pacanowa. Mikroskopijne myśli w olimpijskim tempie dokądś gnają. Stoję zapętlona w labiryncie zdarzeń – zimna ściana. Dobosz rytm wybija. Papierowy żołnierzyk otula kocem pergaminu.
Niebieskie mam usta. Idziesz? Chodź! Już niedaleko.
Po co szukać nić Ariadny, gdy wieje od Łysicy i nie zanosi się na wietrzenie serca ze złogów zadry. Ostańce są na drodze do Pacanowa. Już nie ma pola maków, karminu ust. Nie będę
pomstować, bo poza Bożą miłością – nic nie ma za darmo.
Inne tematy w dziale Kultura