Fryderyk Chopin urodził się 22 lutego lub 1 marca 1810 r w Żelazowej Woli, dlatego przez tydzień obchodzimy urodziny naszego największego Polaka, Obywatela Świata. Dwukrotnie przeżyliśmy Rok Fryderyka Chopina, tj. w 1960r i 2010r z okazji 150-lecia oraz 200-lecia urodzin największego polskiego kompozytora, poety fortepianu. Obecnie świętujemy 210 rocznicę.
Melomani przeżywają tygodniowe misterium muzyki i poezji. Trwa festiwal koncertów urodzinowych Chopina. Dziś Nowy Świat Muzyki w Warszawie, a 28 lutego Potańcówka Chopinowska z Warszawsko-Lubelską Orkiestrą Dętą.
Natomiast wielbicieli poezji Instytut Literatury w Krakowie zaprasza 1 marca na wielką ucztę odczytania „Fortepianu Szopena” C.K. Norwida, a także wierszy nagrodzonych w V Ogólnopolskim Chopinowskim Konkursie Poetyckim „Hymn zachwytu”.
Również i ja zapraszam Państwa do poczytania moich dwóch wierszy /nowy i stare/ i może nie będzie to czas stracony…
AKORDY
Przechodzień, przechodzień. A gdybyś przyszedł?
Byłam wtedy w Żelazowej Woli,
dzieci z wycieczki pobiegły do ławki
i machały nogami – klawisze dwa.
Scherzo w kuksańcach, wirowały łapki,
wtórował wiatr, w liściach gwizdał dramy.
O czym? Nie wiem.
Utrata, Utrata. A gdybyś poczuł?
Przy Dworku Szopena.. wtedy z Utraty,
z nurtu, unosiły się toksyczne nutki,
a przy otwartym oknie Japończyk stał.
Płynął takt za taktem, chyba mazurki…
i roztańczyły się dziecięce głowy.
Po co? Kto wie?
Sonata, sonata. A gdybyś słuchał,
nie hałasu dzieci lecz co z okien
wnikało w majowy pejzaż, zwiewnie.
I stał się cud, znieruchomiały głowy,
dziecięce języki milkły. On im grał
na kwiatach osiadając muzycznie.
Kto, kto? Tak! On.
Muzyka, muzyka. A gdybyś wiedział?
Moje ręce zmywają w takt sonat –
ręce czują, ja nie słyszę. Nie wiem,
wtedy posągiem byłam. Fortepian grał.
Smród rzeki zataczał kręgi. Japończyk
zatykał nos, otwierał serce na muzykę.
Nie pytaj. Wiem.
LIŚCIE NA PE’RE-LECHAISE
Mieszkałam przez jedną jesień przy cmentarzu Pe’re-Lechaise.
czasem szłam na grób Szopena zgrabić liście,
zwiędłe kwiaty wyrzucić, wciąż świeże leżały
na płycie kamienia.
Kiedyś usłyszałam śmiech i mowę niemiecką.
Nikt do grobu nie dochodził, odwróciłam się,
Niemcy rzucili mi pieniądz.
Zagarnęłam go do liści
i wyniosłam na śmietnik.
Potem Japończyk przystanął na odległość grobu.
Odeszłam, niby wyrzucić zwiędły kwiat.
Wracałam powoli, on cofał się jak rak,
w nokturnach, w sonatach,
w ukłonach.
GRAJĄCA ŁAWECZKA
Akord
Przed kościołem św. Krzyża z sercem Szopena
usiadłam na czarnym granicie,
zimnym – a upalny lipiec.
Szły nastolatki, jak z kalendarza i dotknęły koniec ławki.
Podskoczyłam niczym klawisz
i opadłam na granit. Na akord.
Wybrzmiał śmiech ptasi z mego przerażenia.
- To ławka Szopena, nie do siadania!
Nie wstałam. Dźwięki fortepianu, ptactwem świergotu,
niosły mnie w las bukowy.
Musiała to być jesienna pora, słyszałam, liście spadały pod nogi.
Piano, piano, piano.
Akord drugi
Od granitu do granitu idąc, na ławeczkach siadam
obok Kordegardy, obok św. Anny –
płynął żywioł dźwięków Szopena
znad Sekwany,
w tonacji d-dur.
Ktoś biegnie przez łąkę, szumią mazowieckie wierzby.
Tam, niezgrabione siano,
a burza na horyzoncie… zaraz
w klawisze uderzy.
Inne tematy w dziale Kultura