Kuchennik Kuchennik
6704
BLOG

Smażone płotki i płotki w zalewie octowej

Kuchennik Kuchennik Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Tak rzadko mam okazję kupić dobrą, świeżą rybę, że każdą okazję traktuję jak dar od losu.

(Oczywiście - dobra, czyli dobrej jakości. Niekoniecznie droga. "Nie zawsze musi być kawior" ;-D, jak też można się obejść bez halibuta i łososia. Czasem może to być całkiem pospolita, bardzo tania ryba - warunkiem jest świeżość i dobre przyrządzenie).

Dziś musiałam zrobić zakupy w MarcPolu, co mnie ucieszyło, bo mają tam naprawdę fajowskie rzeczy - spory wybór ryb, ich przetworów, duży wybór mięs i wędlin), ale zmartwiło z powodu tamtejszej drożyzny.

Przynajmniej sprzedawcy są kompetentni i sympatyczni ...

W każdym razie, gdy zobaczyłam płotki leżące na lodzie (czystym jak śnieg), natychmiast zapytałam, czy są świeże. Zapewniono mnie, że tak, a ja uwierzyłam - rybki były co prawda pozbawione głowy, przez co znacznie trudniej sprawdzić świewość, ale moje prymitywne "ja" - głęboko gdzieś we mnie ukryta rybaczka - krzyczało do mnie: bierz je!

I miało rację.

Płotki były bardzo małe, nawet jak na ten gatunek - długości trochę większej, niż środkowy palec. Pozbawione głowy, wypatroszone i pozbawione łuski ... a to wszystko za cenę 10,50 zł za kg!

Zazwyczaj, gdy mamy tani produkt, to musimy nad nim się napracować, ale nie w tym przypadku. Rybki umyłam, osączyłam, 6 nacięłam głęboko z obu stron, w poprzek. Wszystkie skropiłam sokiem z cytryby, posoliłam i obłożyłam plastrami cebuli.

(Gdybym rybki kupiła wczoraj, leżałyby tak sobie w lodówce, pod folią, do dziś, kruszejąc i nabierając smaku. W prozaicznych okolicznościach przyrody (zakupy zrobiłam po pracy) musiało im wystarczyć kilkanaście minut).

W międzyczasie obrałam ziemniaki i postawiłam na płycie. Ryby z nacięciami obtoczyłam w mące i położyłam na patelni z rozgrzanym olejem (tego oleju ma być dużo - najlepiej tyle, aby ryby całe były nim przykryte).

Na małym ogniu konfitowałam ryby przez dobre pół godziny, obracając na drugą stronę w połowie. Gdy było widać, że rybki zmiękły, zwiększyłam ogień do silnego i zrumieniłam z obu stron.

(Taki sposób smażenia powoduje u naprawdę małych rybek, że praktycznie wszystkie ości się topią i rybki można jeść w całości. Z ośćmi. Wiem, bo moja mama dawała mi jeść takie rybki, gdy byłam małym dzieckiem).

Płotki podałam z tłuczonymi ziemniakami i kiszoną kapustą.

Resztę płotek (kupiłam ich kilogram) spożytkowałam następująco:

obtoczyłam w mące i usmażyłam na rumiano z obu stron. Osączyłam z tłuszczu na papierowym ręczniku. W międzyczasie przygotowałam zalewę:
dwie szklanki octu jabłkowego i dwie szklanki wody wlałam do rondelka. Dodałam cztery łyżki cukru i czubatą łyżeczkę soli, kilka ziaren ziela angielskiego i dwa listki laurowe. Gotowałam pod przykryciem 10 minut.

Na dno dwóch słoików o pojemności 3/4 litra włożyłam po kilka talarków cebuli, rybki ułożyłam w słoikach możliwie pionowo i gęsto. Zalałam marynatą bez przypraw tak, aby całkowicie przykryć rybki, zakręciłam przykrywki i ... czekam. Najmarniej tydzień, ale lepiej dwa tygodnie.
W lodówce, rzecz jasna.

Oba przepisy są autorstwa mojej nieżyjącej, wspaniałej Mamy. Innym jej sposobem konserwowania ryb było konfitowanie ich w oleju.

Uwaga:

Osoby na diecie Dukana, Atkinsa czy Montignac nie muszą z tego przepisu rezygnować. Wystarczy ryb nie obtaczać w mące, a do zalewy użyć mniej octu (3 szklanki wody, 1 szklanka octu jabłkowego lub winnego) i nie dodawać cukru.

Kuchennik
O mnie Kuchennik

Jestem skromna, zdolna i pełna poświęcenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości