Płyta „Alive she cried”. Ścinki znalezione po latach gdzieś w jakimś studio nagraniowym. Rozśpiewywanie się Jima Morrisona przed koncertem i parę kawałków z koncertu. Moim zdaniem chyba po „L.A. Woman” ich najlepsza płyta. „L.A. Woman” była z prostego powodu lepsza - „Riders on the storm”. Kanoniczny kawałek, któremu naprawdę trudno dotrzymać pola. Na „Alive she cried” mamy za to perełki. „Little red rooster”. Nie chodzi o kogucika i “Gloria”. Piękny kawałek The Them. Płyta bardziej bluesowa niż psychodeliczna. Jednak przez to udowadniająca skąd pochodziły korzenie „The Doors”. No a na prawie koniec „Texas radio and the big beat”. Utwór, po którym ciarki chodzą po plecach.
Zdecydowanie polecam fanom muzyki, która kiedyś miała cojones a dziś ma tylko sample …
https://www.youtube.com/watch?v=y2-MqOliwKI
Inne tematy w dziale Kultura