No cóż są wyższe szkoły gotowania na gazie produkujące maszynowo magistrów, którzy potem masowo jak w tym dowcipie wykładają chemię Biedronce lub obejmują posady kierownicze - kierowcy wózka widłowego w magazynie w UK to mogą być i wyższe szkoły celebrytyzmu. Bo i czemu nie? Niż demograficzny idzie do szkół wyższych więc o studenta ciężko. To się zatrudni kogoś o znanym nazwisku. A studenci sami się zlecą i zapłacą sądząc naiwnie, że chociaż trochę blasku celebryty spadnie i na nich i umożliwi im podobną karierę. Władze uczelni zrobią na tym kasiorę, zarobi Premierówna i chwała jej za to. Tyle, że istnieje pewien problem. Co ona w ogóle umie i co chce studentom przekazać? Bo chyba tylko ostatni naiwny sądzi, że sukces jej bloga polega na jego wyjątkowości, znajomości tematu lub jego odkrywczemu traktowaniu, itp. Tylko i wyłącznie nazwisko zapewnia sukces jej blogowi. Więc teksty o tym, że odniosła sukces i jak praktyk może o czymś uczyć innych są napiszę to delikatnie dość chybione. Niedelikatnie nazywa się to robienie pewnej czynności na literę "p" z bambusem.
Ostatnio w mediach przetacza się wiele dyskusji na temat nazwijmy to po imieniu nędzy polskiego szkolnictwa, nie tylko wyższego. Jeśli za przykładem prof. Katarzyny Tusk wejdzie to szkolnictwo na nowy "poziom" dna, czyli nauczania celebrytyzmu przez celebrytów to jeszcze za parę lat możemy zatęsknić za dzisiejszym poziomem polskiego nauczania.
A i żeby nie było. Jak najbardziej nie mam nic przeciwko zapraszaniu osób typu Premierówny na jakieś nazwę to gościnne, okazjonalne zajęcia. Ot raz, dwa razy do roku. Ubarwia to niewątpliwie zajęcia i jest praktykowane na wszelakich uczelniach. Taki mały przerywnik. Przerywnik a nie niestety sedno nauczania.
Inne tematy w dziale Technologie