Lekarze – grupa społeczna za którą boją się wziąć rządzący. To nie kilka tysięcy sędziów, których można zbombardować stosownymi ustawami i spacyfikować medialnymi enuncjacjami. Lekarze to armia pancerna uzbrojona w zbiorowe strajki i groźby odejścia od łóżka pacjenta. Lekarze to doktor Judym, profesor Wilczur i Doktor Ewa, a w realu - profesorowie Religa i Chazan, lekarski etos i poświęcenie, twarz w maseczce pochylona nad krwawą jamą, w której szamocze się chore serce lub kłębi nowotwór.
Trudno mierzyć się z etosem skoro sama premier Beata Szydło po wypadku samochodowym wylewnie dziękuje nieocenionym lekarzom za wszystko, co dla niej zrobili.
Bycie lekarzem to powołanie tak jak bycie księdzem albo muzykiem. Powołania nie mierzy się zwykłymi kategoriami śmiertelników zaś ono samo ma przyzwolenie aby hasać sobie na granicy akceptowalności i jak pałki dobosza walące w skórzaną membranę bębna, tłuc w zdrowy rozsądek.
Kiedy zdrowie zaczyna się psuć i strach, że może to być coś więcej niż zwykły ból żołądka zaczyna być dominujący zwracamy się do lekarzy nie patrząc, że dla nich nasz ból i strach to zawodowa rutyna, środowisko naturalne, w którym żyją jak szczupaki w stawie.
Gdy zdrowiejemy zapominamy o stawie i szczupakach wychwalając lekarską perfekcję i zachwalając tego lub innego medykusa jako kogoś, kto zwrócił nam nasze zdrowie. Zapominamy albo nie chcemy pamiętać koślawych pogoni po szpitalnych korytarzach za doktorami nie mającymi najmniejszej ochoty informować o naszym stanie zdrowia. Albo o wydobywaniu od nich informacje z takim trudem jakbyśmy wyciągali z błota starego poloneza .
Nie pamiętamy przedmiotowego traktowania, zwracania się do nas w trzeciej osobie liczby pojedynczej, czy szydzenia z tuszy i z fizycznych niedoskonałości. Z pamięci nikną lekarskie złe twarze objawiające się wtedy gdy ich właściciele muszą zrobić coś wykraczającego po za rutynę i przyzwyczajenia. Powołanie w takich sytuacjach ulatnia się zastąpione przez zwykłą, ludzką niechęć, a czasami i niewymuszoną podłość.
Trudno jednak z tych negatywnych odczuć tworzyć polityczny i społeczny młot na lekarzy. Takie zachowania jak te opisane powyżej kryją się w cieniu przyzwolenia i z dala od prawnej kodyfikacji. Mogą budzić co najwyżej niesmak i czasami chęć przywalenia w bezczelną, lekarską szczękę ale nic więcej.
Inaczej jednak się ma gdy w grę wchodzi mamona, ta legalna z NFZ-owskich kontraktów i nielegalna z kopert oraz wsadzana wprost do kieszeni jak sutenerski zarobek za usługę prostytutki. Ludzie mówią o lekarzach pracujących w państwowych szpitalach, którzy ust nie otworzą jeśli nie dostaną łapówki. Inni nie biorą ale swoją prywatną praktyką obsiedli NFZ- ty jak muchy nie powiem co. Średnia krajowa nieznana jest temu środowisku tak jak polewka miłośnikowi kawioru. Za średnią krajową pochylanie się nad pacjentem staje się synonimem głupoty tak jak praca za sześć tysięcy miesięcznie w oczach Elżbiety Bieńkowskiej.
Potrzeba nie dużego ale olbrzymiego wzbogacenia staje się obsesją całej lekarskiej grupy społecznej. Powiedzenie pokaż lekarzu co masz w garażu nabiera nowego znaczenia bo już nie o audi czy BMW stojące w owym garażu chodzi ale o cały dom piękny i okazały zupełnie jakby podarowany od złotej rybki. Lekarze gnają ze szpitala do prywatnej praktyki, a potem do ZOZ-u aby wydusić jeszcze parę groszy. Jednocześnie w zależności od miejsca, w którym przebywają modyfikują swoje podejście do pacjenta. W prywatnym gabinecie czy szpitalu są mili i układni w przychodni rejonowej często opryskliwi i dosłowni. Do takiej zawodowej intensywności nie zmusza ich finansowa potrzeba ale potrzeba "nachapania się" skoro jest taka możliwość.
Zarobki tej grupy społecznej często przekraczają zdrowy rozsądek, a sumy czterdziestu i pięćdziesięciu tysięcy złotych miesięcznie nie są rzadkością. Jasne, można powiedzieć, że dobry fachowiec powinien się cenić, jednak ja mówię, że wędzidła finansowemu rozpasaniu powinny być nałożone i nie chodzi mi o prywatne praktyki, ale o państwową służbę zdrowia bo to ona w znacznej mierze przyczynia się do takich zarobków.
W świecie lekarzy świat łapówek i intratnych kontraktów z NFZ mieszają się jak dżin z tonikiem, będąc dla medyków ambrozją, a dla pacjentów trującą miksturą. Nieprzejrzystość i nieczytelność medycznych powiązań i lekarskich układów staje się czymś, co już dawno wymknęło się spod kontroli. Dużą jeśli nie lwią część środków na zdrowie Polaków trafia do kieszeni lekarzy broniących swoich zarobków i przywilejów jak lwy upolowanego bawoła.Jednocześnie świat lekarzy nie ma absolutnie żadnego współczucia i solidarności ze światem tzw. średniego personelu medycznego czyli z pielęgniarkami i ratownikami medycznymi. Jak przez lekarzy są traktowane pielęgniarki można posłuchać w ich dziesiątkach, setkach i tysiącach opowieści.
Tak jak w świecie sędziów do niedawna lansowany był mit o nietykalności wynikły z wielkiej powagi urzędu górującego jak srogie memento nad maluczkimi, tak w świecie lekarzy przebija się przekonanie o prawie do finansowego rozpasania i częstej, nie tajonej pogardy w stosunku do pacjenta w obliczu ratowania jego zdrowia i życia. To, że wybrało się zawód lekarza dla wielu medyków jest wystarczającym powodem aby być chciwym i niedobrym człowiekiem mającym do tego ponadprzeciętny status społeczny.
Jeśli by się głębiej zastanowić, to lekarze nie mają wiele wspólnego z kastą. W ich grono łatwiej się dostać niż w grono sędziów. Nie są też grupą ściśle hermetyczną, zamkniętą na świat zewnętrzny. Chłoną zmiany i potrafią się przepoczwarzać, lecz ów proces nie ma służyć lepszemu wykonywaniu zawodu i większej trosce o pacjenta tylko adoptowaniu się ich grupy do zmiennych warunków społeczno politycznych, tak aby proces wchłaniania mamony nie uległ spowolnieniu. Bardziej przypominają tytułowe wilcze stado, wspierające się wzajemnie i obgryzające przyznany na leczenie budżet do żywej kości. Lekarze to drapieżnicy gotowi pożreć każde pieniądze także te nasze, prywatne tak trudno zdobywane...
Inne tematy w dziale Społeczeństwo