W przestrzeni publicznej funkcjonuje ich kilka, dających od czasu do czasu znać o sobie głównie w zaprzyjaźnionych mediach michnikoidalnych gotowych zawsze przytulić do siebie wszystko co jest odstępstwem od zdrowych norm charakteryzujących dobrze funkcjonujące społeczeństwo. „Ich imię to legion” – chciałoby się powiedzieć, ale to nieprawda i nieuważnym czytelnikom mogłoby zasugerować liczbową wielkość feministek genderowych. Prawda jest taka, że ruch ten nie jest wielki, a tylko nobilitowany i nagłaśniany przez michnikofili medialnych. Bardziej chodzi tu o pewną demoniczność i przewrotność oraz mieszanie prawdy z kłamstwem będące cechami charakteryzującymi byty demoniczne nazywające siebie same „legionem”.
Środa, Szczuka, Płatek, Fuszara i moja „ulubienica” Katarzyna Bratkowska gotowa dla idei, dla walki i dla zwycięstwa gender feminizmu nawet w Wigilię poddać się skrobance (o czym swego czasu poinformowała w walterowskiej TVN) to główni generałowie (choć one same z pewnością wolały by określenie –generałki) polskiej odmiany ruchu.
Im więcej dewiacji tym lepiej – taki zdaje się być przekaz naszych gender feministek. Rzecz jasna, wszelkie odstępstwa od normy ukrywane są przez owe panie pod szczytnym słowem wolności do którego jak do wora wrzucają każdą chimerę i patologię obyczajową. Wolność dla nich zdaje się być wolnością od społecznych norm i zasad, zaś tak jak daltonista nie odróżnia kolorów, tak one wolności nie odróżniają (albo nie chcą odróżnić) od moralnej swawoli. W swoim światopoglądzie dzisiejsze feministki podważają same te normy i zasady twierdząc, że przesunięcie normy w stronę dewiacji to tendencja gatunkowa i kierunek, w którym zmierza społeczeństwo. Nie ma co się dziwić skoro guru feminizmu i gender Judith Butler neguje istnienie tylko dwóch płci i wywodzi z owej negacji jakąś enigmatyczną, ale całkiem nieźle mieszającą w głowie, płeć kulturową.
Kiedyś feministki zadawalały się równymi prawami, takimi samymi dla kobiet jak i mężczyzn. W całej ich walce chodziło o konkretne rzeczy takie jak prawo głosu, to samo wynagrodzenie wreszcie o uczciwą reprezentację kobiet w społeczeństwie. Teraz jednak żądają zgody i akceptacji dla aborcji i przyjęcie jako prawdy objawionej hołubionej przez Judith Butler zasady braku różnic mentalnych między płciami i żądania uznania, że istnieje tylko jedna płeć psychologiczna i jedynie dzięki złemu społeczeństwu przyjmuje się role mężczyzn albo kobiet. Jednym słowem istny horror…
Kto stoi za polską wersją owego gender feminizmu, całego tego cyrku poglądowych hybryd i ideologicznych dewiacji? Oto główne cyrkówki i klaunówki, woltyżerki i trapezówki, oto one:
Magdalena Środa – nie raz nie dwa nie dziesięć wypowiadała się jako rasowa feministka w każdej właściwie kwestii dotyczącej życia społecznego. Tak polskie społeczeństwo jak i naszą tradycję, wiarę i rolę kobiet poddaje Środa specyficznej, bo otoczonej pseudonaukowymi wywodami, retoryce nienawiści, swoistego hejtu. Czyni to w imię często odmienianej przez różne przypadki wolności, bezrefleksyjnie idąc w tym wolnościowym gadulstwie aż na sam koniec logiki, tam gdzie obowiązuje już tylko chaos i moralna anarchia. Mówiąc o macierzyństwie podkreśla Środa jego piękno, ale czyni to tylko po to aby obwarować je zaraz prawem, nakazem niemal do aborcji na życzenie. Aborcja, tak jak kościół staje się dla Środy ideą fiks. O ile za stosunek Środy do kościoła odpowiada jej ojciec prof. Edward Ciupak – marksistowski ideolog mający udział w dechrystianizacji Polski, który najpierw zrobił swojej córce ideologiczne pranie mózgu, a potem nawrócił się na katolicyzm pozostawiając ją w wielkiej emocjonalnej i poglądowej dziurze, o tyle trudno zrozumieć owo pragnienie Środy uczynienia Polski krajem aborcyjnych kleszczy i zasysacza? Być może Magdalena Środa już tak długo przebywa w owym, przypominającym sektę światku feministyczno genderowym, że jego kłamliwe hasła stały się dogmatem, przesądzającym o jej czystej wierze w to, że są prawdziwe. W ogóle Środa przypomina zapamiętałą dewotkę, tyle tylko, że w kościele świętego Gendera trzymającego w prawicy kleszcze aborcyjne, a w lewicy sierp i młot do ścinania katolików i burzenia ich kościołów. Widać, że pani doktor musi w coś wierzyć, musi mieć kościół i prawdy wiary, choćby najbardziej szalone. To tak jak w latach pięćdziesiątych w Związku Radzieckim, ludzie odarci z wiary stawiali sobie w mieszkaniach ołtarzyki ze Stalinem, jako ersatz kultu istoty wyższej. Podobnie postępuje Środa z gorliwością akolity uprawiając swoją ateistyczną wiarę w świat bez Boga i stawiając swoje własne, przerażające ołtarzyki.
Dwie profesorki – Fuszara i Płatek, aż korci aby nazwać je Scyllą i Charybdą stojącymi na straży polskiego feminizmu i rodzimego gender. Trudno jednak w stosunku do nich użyć tej parafrazy gdyż Tak Scylla jak i Charybda były monstrami bezrozumnymi, mordującymi z woli bogów wszystkich, którzy wpłynęli na ich teren. Obie pani są w przeciwieństwie do owych antycznych bestii w pełni świadomie tego do czego dążą i jakiej idei służą. Starają się one aby nastały czasy gdy cały porządek i ład moralny, wszelkie punkty orientacyjne jakimi kieruje się społeczeństwo aby nie zejść na manowce w stronę upadku, wrzucić do jakiejś wielkiej niszczarki, a to co z niej wyjdzie nazwać nowymi zasadami społecznymi.
Pani Fuszara zaprzeczając, ze promowała związki kazirodcze, żąda jednak akademickich dyskusji na temat tego czy kazirodztwo uprawiać czy nie, to tak jakby żądać dysputy na temat czy Polpot był ludobójcą czy tylko prowadził w Kambodży politykę regulowania populacji.
Podobnie karnistka Płatek słynąca z tego, że o co by ją nie zapytać, choćby o wysokość plonów soi w Indonezji, to tak obróci temat, że po pół minuty prawi już o zaletach aborcji i rodzeniu dzieci w związkach homoseksualnych. Ona prawiąc o polskich rodzinach wtłacza w nie także związki homoseksualne. Niczym kukułka podrzuca do zdrowego gniazda swoje genderowe, dewiacyjne jajka, a potem prawi, że u sodomitów także rodzą się dzieci i czasami rodzi ich się więcej niż w rodzinach rzymskokatolickich i patriotycznie tradycyjnych.
Obie to jedna, dobrze naoliwiona machina, taka pompa wtłaczająca do czystego jeziora fekalia z jakiejś podejrzanej fermy. Rozprawiając z zacięciem partyjnego ideologa o „prawie” kobiet do bycia niemoralnymi oraz usprawiedliwiając płodowe dzieciobójstwo, Fuszara i Płatek na jednym oddechu perorują o potrzebie ochrony rodziny, wmawiając, że idee jakie panie profesorki wyznają tej ochronie mają służyć lepiej niż te wypracowane w społeczeństwach i działające w nim przez setki pokoleń.
Aby jakoś zaistnieć i na wstępie nie być odrzuconym, trzeba kobietom wmówić, że od zarania świata ich los był gorszy od losu pasażerów na Amistad i, że użycie w tym kontekście aborcyjnego zasysacza ma być tym, co ten los odmieni, a przynajmniej pozwoli się zemścić na trzymających w obmierzłych łapskach pejcz upokorzenia sprawców całego tego kobiecego nieszczęścia – mężczyznach.
Podobnie uważa kolejna para feministek i genderystek w jednym – Kazimiera Szczuka i ta, która żadnym Chazanom kłaniać się nie będzie – Katarzyna Bratkowska.
Pierwsza z głębokim przekonaniem w głosie tłumaczy najbardziej poronione idee współczesnych feministek i genderyczek jak prawdy oczywiste i objawione. Akceptuje bez mrugnięcia powieki zabijanie dzieci nienarodzonych, twierdząc, że kobiety robiły to zawsze. Na argument redaktora Terlikowskiego, że także w ogóle zabijano się od zawsze, a jednak społeczeństwo takiego stanu rzeczy nigdy nie zaakceptowało, spokój Szczuki pryska i pozostają już tylko inwektywy. Kazimiera Szczuka jak jej starsze koleżanki przyjęła skrajne tezy swojego ruchu sądząc, że prawdziwa wolność to oderwane od kontekstu prawo całkowitego decydowania sobie w myśl zasady, że robię to co chce. Szczuka całkowicie nie przyjmuje do wiadomości, tego co mówią filozofowie w tym św. Jan Paweł II, że prawdziwą wolnością jest to aby robić nie to, co się chce, ale to, co zrobić trzeba. W takim podejściu do wolności jaki reprezentuje Szczuka jest coś niebywale tragicznego gdyż za tymi jej poglądami nie ma już nic, całkowita pustka moralna i jedynie konsumpcja takiego, zanurzonego w owej pustce świata.
Na sam koniec zostawiłem sobie Katarzynę Bratkowską postać chyba najbardziej poglądowo koślawą i moralnie odległą od standardów. Aby wyrobić sobie zdanie na temat poglądów jakie głosi oraz jej samej wystarczy na You Tube posłuchać wywdzięczeń pani Katarzyny. Czyniąc to dochodzimy do wniosku, że albo pozuje na jakiegoś przetrąconego oryginała, albo bełkocze, albo jej poglądy świadomie zaprzeczają zdrowemu rozsądkowi aby ten pogrzebać i zniweczyć jako znienawidzone przez feministki dziecię patryjarchatu. Bratkowska ma, na przykład pretensje, że mężczyźni odnoszą się do kobiecej urody, podziwiając ją i hołubią, zupełnie tak jakby dziesiątki, albo tysiące lat ewolucji, na którą lubią powoływać się lewaccy zwolennicy teorii tejże ewolucji, nie miały wpływu na fascynację samca samicą. Damskie tarantule maja piękną szczecinę na szczękoczułkach, synogarlice ulizane piórka, a kobiety – urodę. Zależność oczywista, w każdym razie według ewolucjonistów i lewackich, ideologicznych braci pani Katarzyny.
Jednak Bratkowska nie przyjmuje tego do wiadomości, mimo, ze sama wymalowana i ubrana oraz modnie ostrzyżona nie godzi się na podkreślanie urody kobiecej, choć większość kobiet to uwielbia. Ma być genderystycznie – jedna płeć, która wbrew zdrowemu rozsądkowi wybiera – mężczyzna czy kobieta zaś uroda to burżuazyjny przeżytek. Dla Bratkowskiej także fakt, że kobieta jest w ciąży nie oznacza, że urodzi dziecko. Mając takie podejście Bratkowska mówi wprost, jeśli nie wiadomo czy się dziecko urodzi, to póki się nie urodzi nie jest jeszcze człowiekiem, a jeśli nie jest człowiekiem, to wiadomo co. Ot pokrętna i chora logika.
Smutne to wszystko, smutne i jałowe bo oderwane od prawdziwego życia, prawdziwych kobiecych problemów i radości. Ten świat polskich feministek przypomina bardziej świat sawanny, w którym lwice zachorowały na jakąś ciężką, zakaźną chorobę. Patrząc na przedstawicielki gender feministek mam nieodparte wrażenie, że z jednej strony wybrały sobie do życia jakąś brudną niszę i w niej, na przekór zdrowemu rozsądkowi, układają sobie życie, coraz bardziej dziwaczne i wyobcowane, albo też tworzą coś na kształt sekty brnącej w kolejne absurdy, a im dalej brnące to tym bardziej zapiekłe w obronie tez, których obronić się nie da.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo