Lenin powiedział, że religia to opium dla mas! Ze swojego punktu widzenia miał rację. Religia bowiem , jak do tej pory, uzależniała człowieka bardziej niż cokolwiek innego. Jednak uzależnienie to, wbrew poglądom Lenina, bardziej przypominało uzależnienie od codziennej strawy, niż od narkotyku. I mimo próby, podjętej przez francuskich jakobinów i leninowskich czekistów, wykreślenia jej z menu zwykłego człowieka, cały czas miała się dobrze, pomagając człowiekowi żyć i zmagać się z przerażającą niekiedy, codziennością. Jednak pierwsze cegły paluchami Robespier'a & co. z budowli kościoła i wiary zostały wyjęte. Lenin doskonale to wiedział i zacierał swoje łapki syfilityka. Ów apologeta i praktyczny twórca najbardziej zbrodniczego systemu na świecie, pragnął aby człowiek radziecki, uzależniony został tylko od jednego narkotyku - praktycznego komunizmu. Jak to się skończyło, wiemy wszyscy!
Właściwie, pisząc tę notkę, powinienem inaczej zadać pytanie, a mianowicie: dlaczego powinniśmy powrócić do wiary, albo do pobożności. W końcu, do bycia katolikami i chodzenia na niedzielne msze, przyznaje się większa część społeczeństwa (niestety z roku na rok coraz mniejsza), co wcale nie przekłada się na żarliwą wiarę, co tam żarliwą, nawet nie na tą letnią, mieszczańską - lekko pół średnią.
Kiedyś, Margaret Tchatcher, stwierdziła, że zazdrości Polakom pobożności, bowiem silna, wspólna wiara jednoczy społeczeństwo, czyniąc je silnym i mniej podatnym na zakusy wrogów. Jak twierdzą socjologowie, religijność jest bezpośrednio powiązana z dzietnością, czyli im bardziej religijny i wierzący naród, tym więcej dzieci się rodzi i nie ma innych czynników pobudzających dzietność. Ani socjal, ani dostatnie, nowoczesne państwo nie wpływają na to, że kobiety pragną rodzić dzieci, a wręcz przeciwnie, rozleniwiają je i powodują, że pragną wchodzić w rolę mężczyzn, mając gdzieś macierzyństwo.
Jak widać na załączonym, polskim obrazku, już dawno skończyła się polska pobożność, a razem z nią, zniknęła jak przyzwoitość Tuska (trochę palnąłem, on nigdy nie był przyzwoity), dzietność polskich kobiet. Wystarczy spojrzeć na młode pokolenie, a szczególnie polskie kobiety, wymachujace jak szalone, czarnymi parasolami i wyjące o prawo do skrobania się w miejscu, w biegu i podczas skoków ze spadochronem. Niby to tylko ekstrema, ale nowoczesna współczesność wywarła piętno na dużej części Polek. Panie rodzą później i mniej. Niebywałą popularnością cieszą się ruchy "nie rodzę, bo nie chcę" (szydercze pokłony dla Oli Kwaśniewskiej), albo adopcje psów w roli dzieci. Świat staje na głowie, a kobiety w jakimś szaleńczym opętaniu nie chcą wypełniać swoich społecznych ról. Jednocześnie mężczyźni albo sami się spychają, albo spychani są przez kobiety do uniseksualnej roli, zamieniając się powoli w niewieście karykatury. Coraz trudniej przychodzi im kierowanie rodzinami, dzieląc się nim z kobietami, które przebiegłe biorą z tego, co najlepsze, zostawiając najgorszy, babski chłam mężczyznom.
Nie ma już komu powiedzieć: "jazda do kościoła", bo nawet sami faceci nie chcą już do niego chodzić, bo także im wmówiono, że to zabobon i lepiej spędzać czas w siłowni, z konsolą albo na oglądaniu pornosów. Wyzuci że swojej męskości, wyzuci zostali także ze swego przewodnictwa, które jak do tej pory trzymało w całości społeczeństwa, także to nasze, polskie. Być może pierwszym krokiem powrotu do pobożności byłoby odzyskanie męskości, a wtedy powrócą dzieci.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo